Выбрать главу

Tańczący przewinęli się jeszcze raz przed muzykiem, potem za nim, a następnie objęli go i nagle znalazł się w ich mocy, gdy wyrzucił ręce ponad głową, wysoko nad nią trzymając instrument.

Nicolas wybuchł głośnym, przeszywającym powietrze śmiechem. Pierś mu drgała od śmiechu, ręce i nogi podrygiwały. Wreszcie opuścił głowę i utkwił we mnie wzrok. Najgłośniej jak tylko mógł, zaczął krzyczeć:

— Daję wam teatr wampirów! Teatr wampirów! Największy spektakl na bulwarze!

Zaskoczeni, wpatrywali się w niego. Znowu jednak, jakby kierowani jednym impulsem, zaczęli klaskać w dłonie i krzyczeć. Zarzucali mu ramiona na szyję i całowali go. Zaczęli tańczyć wokoło Nickiego, dotykali go rękoma. Śmiech wypływał z nich i unosił się wysoko. On odwzajemniał ich uściski i pocałunki. Swymi długimi różowymi językami zlizywali krwawy pot z jego twarzy.

Teatr wampirów! Biegali dookoła i wywrzaskiwali wiadomość nie istniejącej widowni całemu światu. Kłaniali się światłom rampy, dokazywali i krzyczeli, skakali ku belkom stropowym i pozwalali, by ich ciała opadały na scenę z gromkim łoskotem desek.

Ostatni takt muzyki rozszedł się w powietrzu. Zastąpiła go kakofonia krzyków, wrzasków, podskoków i śmiechów, jak dzwonienie dzwonów.

Nie pamiętam, kiedy odwróciłem się do nich plecami. Nie pamiętam, jak wszedłem na scenę, pokonując kilka stopni schodów, i jak minąłem ich. Musiałem to zrobić.

Następną rzeczą, którą zapamiętałem, był długi, wąski stolik w mojej małej garderobie. Usiadłem przy nim i oparłem się plecami o róg ściany, ze zgiętymi kolanami, z głową przyciśniętą do chłodnego zwierciadła.

Gabriela była ze mną.

Oddychałem ciężko, ochryple. Odgłos świszczącego powietrza niepokoił mnie. Przed oczami ujrzałem różne rzeczy — perukę, którą nosiłem na scenie, tekturową tarczę — przedmioty te wzbudzały na nowo emocje. Dusiłem się jednak. Nie potrafiłem w takiej chwili myśleć.

W drzwiach nagle pojawił się Nicki. Odsunął na bok Gabrielę z siłą, która ją i mnie wprawiła w zdumienie. Wycelował palcem we mnie.

— No i co, nie podoba ci się to, mój panie i stwórco? — zapytał zbliżając się. Jego słowa płynęły jak wezbrany strumień w taki sposób, że zdawały się być jednym wielkim słowem. — Czy nie podziwiasz wspaniałości tego teatru, jego doskonałości? Czyżbyś nie chciał obdarzyć Teatru Wampirów pieniędzmi z bogactwa, które posiadasz w tak wielkiej ilości? Jak to było… „nowe zło, narośl rakowa w samym sercu róży, śmierć w samym środku rzeczy…”

Z niemowy przeobraził się w maniakalnego gadułę. Nawet gdy przerwał, ciche, pozbawione sensu słowa nadal wydostawały się spomiędzy jego warg, jak woda ze źródła. Twarz miał stężałą i połyskującą kropelkami krwi, które przywarły do niej, a skapując zabarwiały białą koszulę przy szyi.

Za nim — nadal trwało świętowanie, niemal niewinny już teraz śmiech wszystkich poza Eleni, która przyglądała się nam zza ramienia Nicolasa, próbując za wszelką cenę zrozumieć, co właściwie teraz działo się pomiędzy nami.

Nicolas przysunął się jeszcze bliżej, na wpół śmiejąc się, szczerząc zęby, wbijając swój wyciągnięty palec prosto w moją pierś.

— No więc, mów. Czy nie dostrzegasz doskonałości tej kpiny i farsy, geniuszu w tym zawartego? — Uderzył się pięścią w pierś. — Będą przychodzić na nasze przedstawienia, napełniać nasze skrzynie złotem i nigdy nie odgadną, do czego się przyczyniają, co kwitnie i rozwija się pod okiem paryżan. W pobliskich uliczkach będziemy żywić się nimi, a tu, przy pełnym świetle sceny, będą nas jeszcze oklaskiwać…

Usłyszałem śmiech chłopca, dźwięk tamburynu, ostry śpiew tej drugiej kobiety, przeciągły śmiech mężczyzny — jak rozwijająca się zmięta wstążka, zaznaczająca jego ruchy, gdy zaczął biegać, zataczając okręgi pośród stukoczących płócien z dekoracjami.

Nicki przysunął się tak blisko, że zasłonił światło. Nie widziałem już stojącej za nim Eleni.

— Doskonałe zło! — powiedział. Wyglądał groźnie, a jego białe dłonie wyglądały jak łapy jakiegoś potwora morskiego, który w każdej chwili może rzucić się na mnie i rozszarpać na kawałki. — Służyć bogu ciemnego lasu, jak nigdy dotąd mu nie służono, i w dodatku tu, w samym środku ludzkiej cywilizacji. Po to przecież zachowałeś ten teatr, a teraz ze szczodrobliwości swojej oferujesz go nam.

— To nic wielkiego! — odrzekłem. — To zaledwie piękne i z pewnością sprytne, ale nic więcej.

Mój głos nie był szczególnie silny, a jednak zmusiłem go do zamilknięcia. Inni również zamilkli i stali wyczekująco. Wstrząs, jaki mną poruszył, powoli rozmywał się, zastępowany łatwiejszymi do opanowania emocjami, choć nie mniej bolesnymi.

W ciszy, która nagle zapanowała, słychać było tylko odgłosy dochodzące z bulwaru. Czułem, że wzbierała w nim wściekłość i złość, widziałem jego rozbiegane źrenice, gdy patrzył na mnie.

— Jesteś kłamcą, godnym pogardy kłamcą — odezwał się.

— Nie ma w tym żadnej świetności — odpowiedziałem. — Nic wzniosłego, wspaniałego. Oszukiwanie i robienie głupców z bezradnych śmiertelników, wystawianie ich na pośmiewisko, a potem wypad stąd w nocy, aby odebrać życie w taki sam nieistotny sposób. Jedna śmierć po drugiej w całym swoim nieuniknionym okrucieństwie i podłości po to, abyśmy mogli żyć dalej. Człowiek zabijający drugiego człowieka! Graj na swoich skrzypcach już wiecznie, tańczcie tak długo, jak chcecie. Daj im tyle, ile im się należy, jeśli zajmie cię to troszeczkę i pozwoli zabić wieczność. To wszystko jest najwyżej sprytne i piękne. To zaledwie alejka w Dzikim Ogrodzie. Nic więcej.

— Wstrętny kłamco. — Wolno przecedził przez zęby. — Jesteś bożym głupcem, tyle tylko ci powiem. Ty, który posiadłeś mroczne sekrety, wznoszące się nad wszystkimi i pozostawiające wszystko bez sensu. I coś ty z tym zrobił w czasie tych miesięcy, kiedy panowałeś samotnie w wieży Magnusa? Próbowałeś żyć jak dobry człowiek! Dobry człowiek!

Był już tak blisko, że mógłby mnie pocałować. Gdy mówił, krwawa ślina dosięgła mojej twarzy.

— Patron sztuk — szydził dalej. — Rozdawca prezentów dla swej rodziny, rozdawca prezentów dla nas!

Cofnął się kilka kroków do tyłu i spoglądał na mnie z jawną pogardą.

— Dobrze, weźmiemy ten mały teatr, który wymalowałeś na złoto i obwiesiłeś aksamitem — mówił dalej. — I będziemy służyć mocom diabła jeszcze doskonalej niż kiedykolwiek służył mu stary klan. — Odwrócił się i spojrzał na Eleni, potem przeniósł wzrok na pozostałych. — Uczynimy pośmiewisko ze wszystkiego, co święte. Doprowadzimy do jeszcze większej profanacji i wulgarności. Będziemy gorszyć i zadziwiać. Będziemy oczarowywać i oszałamiać. Ale przede wszystkim będziemy prosperować i kwitnąć za pomocą zarówno ich złota, jak i ich krwi. Właśnie pomiędzy nimi zbudujemy naszą potęgę.

— Tak — odrzekł chłopak stojący tuż za nim. — Staniemy się niezwyciężeni. — Gdy patrzył na Nicolasa, jego twarz przybrała szalony wyraz gorliwca, zagorzalca. — Będziemy mieli nazwiska i miejsce tu, w ich własnym świecie.

— I władzę nad nimi — dodała ta druga kobieta. — I dogodne miejsce, z którego można ich obserwować i poznawać, a także udoskonalić nasze metody niszczenia ich, kiedy uznamy to za stosowne.

— Chcę ten teatr — odezwał się do mnie ponownie Nicolas. — Chcę go od ciebie. I pieniądze potrzebne na jego ponowne otwarcie. Moi towarzysze tutaj gotowi są mnie słuchać.