Выбрать главу

Kiedy dowiedziałem się o wszystkim, wpadłem w milczącą wściekłość. A więc chciał chyba wszystkich ich zamienić w wampiry, prawda? Ten demoniczny żółtodziób, ten lekkomyślny i zwariowany potwór. O nie, nigdy na to nie pozwolę.

Powiedziałem Rogerowi, aby wysłał kuriera do Londynu z wiadomością, że Nicolas de Lenfent postradał zmysły. Aktorom nie wolno wracać do domu, do Paryża.

Dopiero wtedy poszedłem na bulwar du Temple i zastałem go na próbie, podnieconego i szalonego jak poprzednio. Znów miał na sobie swoje strojne ubranie i klejnoty z czasów, kiedy był jeszcze ulubionym synem swego ojca. Halsztuk był jednak zawiązany krzywo, pończochy pomarszczone, a włosy w nieładzie i zmierzwione, jak u więźnia w Bastylii, który nie widział siebie w zwierciadle już dobre dwadzieścia lat.

W obecności Eleni i wszystkich pozostałych powiedziałem mu, że nie otrzyma ode mnie nic, jeśli nie złoży przyrzeczenia, że nikt z aktorów i aktorek Paryża nie zostanie nigdy zamordowany ani uwiedziony przez klan, że Renaud i jego trupa nigdy nie zostaną sprowadzeni do Teatru Wampirów, teraz ani w przyszłości, że Rogetowi, który będzie dbał o finansową stronę teatru, nigdy nie przydarzy się najdrobniejsza krzywda.

Śmiał się ze mnie, naigrawał się tak, jak czynił to poprzednio. Eleni jednak uciszyła go. Z przerażeniem poznawała impulsywną konstrukcję jego osobowości. To właśnie ona obiecała mi przestrzegać mojego życzenia, ona onieśmieliła go, ogłupiła i zakłopotała. Pogmatwanym językiem i pokrętnymi zdaniami o dawnych zasadach i sposobach postępowania skołowała go i uspokoiła.

Eleni właśnie powierzyłem kontrolę nad Teatrem Wampirów. Zyski z jego działalności miały przechodzić przez księgowość Rogeta, który z kolei miał pozwolić jej na całkowicie swobodne rozporządzanie nimi.

Tej nocy, zanim wyszedłem, zapytałem Eleni o Armanda Była przy nas Gabriela. Staliśmy w bocznej uliczce, niedaleko tylnego wejścia do teatru.

— Przygląda się nam — odpowiedziała. — Czasami pozwala, byśmy go zauważyli. — Jej twarz była bardzo zaniepokojona i pełna smutku. — Bóg tylko jednak wie, co zrobi Armand — dodała ze strachem — kiedy odkryje, co się tu naprawdę dzieje.

Część V: WAMPIR ARMAND

1

Wiosenny deszcz. Deszcz, którym nasiąkał każdy liść na drzewach rosnących przy ulicy, który wciskał się w każdą szczelinę chodnika. Podmuchy deszczu nanizujące światło przez samą pustą ciemność.

Bal w Palais Royal.

Król i królowa byli na balu, tańcząc z ludem. Szepty po kątach. Intrygi. Kogo to obchodzi? Królestwa powstają i upadają. Tylko nie palcie obrazów w Luwrze, to wszystko. Znów zagubiony w oceanie ludzi śmiertelnych, świeżej cery i rumianych policzków. Kopce pudrowanych włosów na kobiecych głowach z całą swoją modną nonsensownością, nawet maleńkimi statkami o trzech masztach, maleńkimi drzewami i ptakami. Pejzaże pełne pereł i kolorowych wstążek. Szerokopierśni mężczyźni, jak koguty, ubrani w atłasowe surduty niczym w pierzaste skrzydła. Diamenty, których odbicia raniły moje oczy.

Czasami głosy ludzkie dotykały niemal fizycznie powierzchni mojej skóry, śmiech odbijał się echem szatańskiego, bezbożnego rechotu, wieńce świec oślepiały, pieniąca się muzyka omiatała salę.

Powiew deszczu z otwartych drzwi.

Zapach ludzki delikatnie rozpalał mój apetyt i głód. Białe ramiona, białe odsłonięte szyje, mocne serca, bijące tym samym odwiecznym rytmem, tak wiele odmian pośród tych nagich dzieci ukrytych w bogatych strojach, dzikusów ciężko pracujących pod zwojami kordonka i inkrustacją wyszywanych wzorów, ze stopami obolałymi od wysokich obcasów, maskami jak strupy wokół oczu.

Powietrze wydychane przez jedno ciało wdychane było przez kogoś innego. Muzyka. Czy przechodzi z jednego ucha do drugiego, jak mówi stare powiedzenie? Oddychamy światłem, oddychamy muzyką, oddychamy tą chwilą, w której się znajdujemy.

Od czasu do czasu jakieś oczy spoglądały na mnie z bliżej nie sprecyzowanym oczekiwaniem. Moja biała skóra sprawiała, że zatrzymywały się na mnie spojrzenia. Co by to było, gdyby upuszczały sobie trochę krwi, by utrzymać tę delikatną bladość skóry? (Pozwól, podtrzymam ci miseczkę, a potem wypiję z niej). A moje oczy, czym były w tym morzu błyszczących klejnotów?

Ich szepty prześlizgiwały się wokół mnie. Zapachy ich ciał, jeden niepodobny do drugiego. W dodatku równie jasne, jakby wypowiadane głośno, wezwania od śmiertelnych, to tu, to tam, wyczuwające kim byłem, pełne pożądania.

Jakimś odwiecznym językiem witały i wychodziły naprzeciw śmierci, pożądały jej, gdy śmierć przemierzała salę. Ale czy rzeczywiście zdawały sobie z tego sprawę? Oczywiście, może nie. I ja też! To było przerażenie doskonałe! A kimże jestem, by trzymać ten sekret bez końca, by głodzić go aż do granic osłabienia, chcieć, bym wziął tę smukłą kobietę, tam stojącą, i wyssał jej krew prosto z tego pulchnego ciała i jej okrągłych, małych piersi.

Muzyka wzmogła się, ludzka muzyka. Kolory pokoju w jednej chwili przybrały na sile, jakby całość wokół miała zlać się w jedno. Głód wyostrzył się. Przestał już być zaledwie ideą, konceptem. Żyły pulsowały wraz ze wzmagającym się pragnieniem krwi. Ktoś umrze. Wyssany na skorupę, w jednej zaledwie chwili. Nie mogłem już tego znieść, samej myśli o tym, wiedzy o tym, co i tak za chwilę stanie się na pewno: palce zaciskające się na krtani, czujące pulsującą krew w żyłach, czujące, jak ciało poddaje mi się! Gdzie? Oto ciało moje, oto krew moja.

Wyrzuć z siebie swe moce na zewnątrz, Lestat, jak język jaszczurki, by w mgnieniu oka porwać jedno z tych serc.

Pulchne ramionka, soczyste i gotowe do uchwycenia i ściśnięcia; twarze mężczyzn, na których krótko przycięte jasne brody migają w gwałtownych ruchach, mięśnie walczące w uchwycie mych dłoni. Nie macie żadnej szansy! A pod spodem boskiej chemii, tej panoramy zaprzeczenia całkowitego rozkładu, ujrzałem kości!

Czaszki pod tymi absurdalnymi perukami, dwie ziejące dziury, zerkające spoza uniesionego do góry wachlarza. Sala pełna chybotających się szkieletów, czekających już tylko na bicie swych dzwonów. Zupełnie tak samo widziałem wtedy publikę teatrzyku Renauda, gdy wpadłem na pomysł pokazania jej trików, które bardzo wprawiły ją w popłoch. Przerażenie powinno dosięgnąć również wszystkich przebywających na tej sali.

Musiałem wyjść. Fatalnie się przeliczyłem. To, co mnie otaczało, było śmiercią i mogłem uciec od niej, dopóki mogłem po prostu wyjść! Byłem jednak zaplątany między istoty ludzkie, jakby to potworne miejsce było pułapką zastawioną na wampira. Gdybym jak szalony dał nagle drapaka, cała sala balowa wpadałaby natychmiast w panikę. Delikatnie, jak tylko potrafiłem, zacząłem przepychać się w kierunku drzwi.

Nagle kątem oka dostrzegłem Armanda, opartego o przeciwną ścianę. Wyglądał jak wyimaginowany manekin z atłasu i filigranu.

Armand.

Jeśli wysyłał do mnie jakieś wyzwania, nie odbierałem ich. Jeśli było jakieś przywitanie, nie wyczuwałem go w tej chwili. Patrzył tylko na mnie — promieniującą postać mieniącą się kosztownościami i ufryzowaną koronką. To było jak dostrzeżenie Kopciuszka na balu — ta wizja. Jak Śpiąca Królewna otwierająca oczy pod siecią pajęczych nici i odgarniająca je dłonią. Same czyste natężenie i intensywność wcielonej piękności zatkały mi dech w piersiach.