— Co teraz zrobisz? — zapytałem. Odezwałem się, aby Gabrieli wyjaśnić sytuację. — Czy zostaniesz w Paryżu i pozwolisz Eleni i pozostałym decydować dalej o sobie?
Brak odpowiedzi. Przyglądał mi się badawczo, potem wzrok przerzucił na ławki, na sarkofagi.
Trzy sarkofagi.
— Z pewnością wiesz, co oni teraz robią — powiedziałem. — Czy wyjedziesz z Paryża, czy też zostaniesz?
Wydawało się, że chciał mi raz jeszcze powiedzieć o znaczeniu i ważności tego wszystkiego, co mu i im wszystkim uczyniłem, ale zaniechał tego. Przez jedną krótką chwilę jego twarz przybrała nieszczęśliwy wyraz. Znać było na niej klęskę. Była ciepła i pełna ludzkiego cierpienia. Zastanawiałem się, ile ma lat. Jak dawno temu był ludzkim młodzieńcem w tym wieku, w którym zatrzymany został w nim na wieczność.
Słyszał mnie, ale nic nie odpowiedział. Zerkał tylko na stojącą przy ogniu Gabrielę, to znowu na mnie. Wreszcie, nie używając słów, przekazał mi następujące oświadczenie:
— Kochaj mnie. Zniszczyłeś wszystko! Ale jeśli będziesz mnie kochał, wszystko może być odtworzone w nowej formie. Kochaj mnie.
To bezgłośne błaganie miało jednak swoją wymowę, choć nie potrafiłem tego określić słowami.
— Co mam zrobić, abyś mnie pokochał? — wyszeptał. — Co mam ci dać? Wiedzę o wszystkim, czego sam byłem świadkiem, sekrety naszej mocy, tajemnicę mojego istnienia?
Bluźnierstwem zdawało się teraz odpowiedzieć. I tak jak na flankach, z trudem opanowałem cisnące się do oczu łzy. Poza całą czystość jego bezgłośnej łączności ze mną, jego głos odbijał się wspaniałym rezonansem od uczuć, o których właśnie mówił. Przyszło mi do głowy, podobnie jak w katedrze Notre Dame, że mówi tak, jak chyba mówić muszą aniołowie, jeśli w ogóle istnieją.
Otrząsnąłem się jednak z tych nieistotnych myśli, z tego zauroczenia samym faktem jego obecności obok mnie. Obejmował mnie, dotknął mojej twarzy pochylonym czołem. Znów poczułem jego wezwanie, choć nie takie silne i zniewalające, jak w tamtej chwili, w Palais Royal. Głos, którym przemawiał do mnie, był jak z odległości wielu mil. Powiedział mi, że są rzeczy, które tylko my dwaj zrozumiemy i tylko my będziemy o nich wiedzieć. Śmiertelni nigdy nie byliby w stanie ich zrozumieć. Powiedział, że gdybym otworzył się dla niego i oddał mu swoją siłę oraz swoje tajemnice, on podzieliłby się ze mną swoimi. Został zmuszony do próby zniszczenia mnie, ale kocha mnie tym bardziej, że nie udało mu się tego dopiąć. To była bolesna, prowokująca myśl. A jednak poczułem niebezpieczeństwo. Słowa, które nasunęły się automatycznie, były jasne: Strzeż się!
Nie wiem, co widziała czy słyszała Gabriela. Nie wiem, co odczuwała w tej chwili.
Instynktownie unikałem tego wzroku, choć zarazem wydawało mi się, że niczego teraz bardziej nie pragnę niż spojrzeć mu prosto w twarz i zrozumieć go, a przecież wiedziałem, że nie wolno mi. Przed oczyma ponownie pojawiły mi się kości pod Les Innocents, ujrzałem migocące ognie piekielne, które stworzyła moja wyobraźnia w Palais Royal. Nawet koronkowe i atłasowe ubranie XVIII wieku nie było w stanie dać mu ludzkiej twarzy.
Nie potrafiłem tego przed nim ukryć i jednocześnie bolało mnie, że nie mogłem wytłumaczyć się z tego Gabrieli. Straszna cisza, która istniała pomiędzy mną a Gabrielą w tej chwili, była wprost nieznośna.
Z nim mógłbym rozmawiać, tak, z nim mógłbym śnić sny i marzenia. Szacunek i przerażenie, które we mnie wzbudzał, sprawiły, że wyciągnąłem dłonie i objąłem go, walcząc w tej samej chwili z zakłopotaniem i pragnieniem.
— Wyjedź z Paryża — wyszeptał. — Ale zabierz mnie ze sobą. Nie wiem, jak żyć dalej teraz i tutaj. Potykam się bez przerwy o sytuacje napawające mnie nie kończącym się przerażeniem. Proszę…
Usłyszałem swój własny głos:
— Nie.
— Czy nie przedstawiam dla ciebie żadnej wartości? — zapytał.
Odwrócił się do Gabrieli. Jej twarz była przestraszona i nieruchoma, gdy patrzyła na niego. Nie potrafiłem zgadnąć, co teraz działo się w jej sercu, i ku swojemu zmartwieniu zdałem sobie sprawę, że zaczął mówić coś do niej, wyłączając mnie z konwersacji. Jaka była jej odpowiedź?
Błagał nas teraz oboje.
— Czy poza sobą nie szanujecie już na tej ziemi zupełnie nic?
— Mogłem cię dzisiaj zniszczyć — odezwałem się — ale właśnie szacunek zabronił mi to zrobić.
— Nie — potrząsnął głową, zupełnie jak człowiek.
— To by ci się nigdy nie udało.
Uśmiechnąłem się. Prawdopodobnie miał rację. Doprowadziliśmy go jednak do kompletnego unicestwienia w całkiem inny sposób.
— Tak — odezwał się ponownie. — To prawda. Zabijcie mnie. Pomóżcie mi — wyszeptał. — Dajcie mi choć kilka krótkich lat z tych, które macie przed sobą oboje. Błagam was. O to jedno was proszę.
— Nie — odparłem raz jeszcze.
Był zaledwie o stopę ode mnie, na ławie. Patrzył na mnie. I oto znowu ujrzałem ów straszliwy spektakl przemieniającej się jego twarzy, gdy zwęziła się i pociemniała, gdy zacisnęła się w sobie pod wpływem wściekłości. Zdawało się, że nie zawierała w sobie prawdziwego ciała, substancji, a przy sile utrzymywała go tylko determinacja i wola. Gdy strumień woli został przerwany, stopniał jak woskowa lalka. Podobnie jednak jak poprzednio, szybko otrząsnął się z tego, prawie natychmiast. „Halucynacja” minęła zupełnie.
Wstał i wycofał się w kierunku ognia. Wola i determinacja, które wydobywały się z niego, były takie, jakby nie należały do niego ani do nikogo i niczego, co pochodziło z tego świata. Płomienie szalejące za jego plecami utworzyły wokół jego głowy niesamowitą poświatę.
— Przeklinam cię — wyszeptał. Poczułem przepływ nagłego strachu.
— Przeklinam cię — powtórzył i podszedł trochę bliżej.
— Kochaj zatem śmiertelnych i żyj tak, jak do tej pory żyłeś, nieostrożnie, nieuważnie, brawurowo, lekkomyślnie, ze swoim apetytem na wszystko i miłością do wszystkiego, ale przyjdzie czas, kiedy tylko miłość do swojego własnego gatunku będzie mogła cię uratować. — Zerknął na Gabrielę. — I nie mam na myśli dzieci takich jak ona!
Było to tak mocno powiedziane, że nie potrafiłem ukryć wrażenia. Zdałem sobie sprawę, że unoszę się z ławy i przemykam jak najdalej od niego w stronę Gabrieli.
— Nie przychodzę do ciebie z pustymi rękoma — naciskał coraz mocniej, choć jego głos zdecydowanie złagodniał. — Nie przychodzę z błaganiem, nie oferując niczego w zamian. Spójrz na mnie. Powiedz, że nie potrzebujesz tego, co we mnie widzisz, we mnie, który posiadam siłę, aby poprowadzić cię przez ciężkie próby będące jeszcze przed tobą.
Mrugnął powiekami w kierunku Gabrieli i przez jedną krótką chwilę przywarł do niej wzrokiem, gdy ona tymczasem zesztywniała i zaczęła drżeć.
— Zostaw ją w spokoju — odezwałem się.
— Nie wiesz, co chcę jej powiedzieć — odpowiedział chłodno. — Nie chcę wcale jej zranić. Powiedz mi, co w swojej miłości do ludzi udało ci się zrobić do tej pory?
Powiedziałby coś strasznego, gdybym go nie powstrzymał, coś, co zraniłoby mnie albo Gabrielę. Wiedział dobrze, co wydarzyło się z Nickim. Wiedziałem o tym. Jeśli, gdzieś głęboko w duszy, życzyłem jak najgorzej Nickiemu, on wiedział o tym także! Dlaczego pozwalałem mu na to? Dlaczego nie wiedziałem wcześniej, do czego jest zdolny.