Выбрать главу

Chciałem tylko, by jednak został.

Chciałem być z nim razem bez względu na to, kim był i bez względu na to, czy to wszystko, o czym opowiadał, było prawdą czy nie. A jednak nigdy rzeczy nie mogły się tak ułożyć, jak on by tego pragnął. Nigdy nie mógłby zdobyć takiej siły, by nas pokonać. Nie mógłby rozdzielić nas, Gabrieli i mnie.

Zastanawiałem się, czy on rzeczywiście dobrze rozumiał to, o co prosił? Czy było możliwe, że wierzył w te własne, niewinne słowa.

Bez słowa, nie prosząc nawet o zgodę, ująłem go za rękę i poprowadziłem z powrotem do kamiennej ławy przy ogniu. Znów poczułem niebezpieczeństwo, straszliwe niebezpieczeństwo. Teraz jednak nie miało to już żadnego znaczenia. Musiał tu pozostać z nami.

Gabriela mruczała coś do siebie pod nosem. Chodziła po sali z kąta w kąt. Suknia zsunęła jej się nieco z ramienia. Była tak zaabsorbowana, że zdawała się nas nawet nie dostrzegać. Armand przyglądał się jej uważnie, a ona, gdy odwróciła się w jego stronę, zupełnie niespodziewanie przemówiła do niego.

— To ty przychodzisz do niego i ty mówisz „zabierz mnie ze sobą”. Ty mówisz „kochaj mnie” i ty napomykasz coś o wyższej wiedzy, sekretach. A przecież w rzeczywistości nic nam nie dajesz, nam obojgu, poza zwykłymi kłamstwami.

— Pokazałem wam moją moc, abyście zrozumieli — odpowiedział cichym szeptem.

— Nie, pokazałeś tylko kilka sztuczek — odparła natychmiast. — Pokazałeś nam obrazy. I to w dodatku raczej dziecięce wizje. Cały czas to robisz — otumaniłeś Lestata w Palais Royal najbardziej wspaniałą iluzją tylko po to, aby go zaatakować. A tutaj, gdy mamy przerwę w walce, chcesz włożyć klina między nas i skłócić nas…

— Tak, przedtem iluzja, przyznaję — odpowiedział. — Ale wszystko, co mówiłem tutaj, to prawda. Już teraz pogardzasz swoim synem za jego miłość do śmiertelnych, za jego potrzebę przebywania między nimi, za jego oddanie temu skrzypkowi. Ty wiedziałaś, że Dar Ciemności zmieni go w szaleńca i że w rezultacie w końcu go zniszczy. Sama marzysz o wolności od wszystkich Dzieci Ciemności. Nie możesz i nie musisz ukrywać tego przede mną.

— Jak bardzo wszystko upraszczasz — odrzekła. — Niby rozumiesz, ale tak naprawdę nie rozumiesz. Ile śmiertelnych lat swojego żywota przeżyłeś na tym świecie? Czy pamiętasz chociaż coś z tego czasu? To, co postrzegałeś, to nie suma wszystkich namiętności i uczuć, jakie ja żywię wobec mojego syna. Kocham go, jak nigdy nie kochałam, żadnej innej istoty stworzonej przez Boga. W mojej samotności mój syn jest dla mnie wszystkim. Jak to się dzieje, że nie potrafisz zinterpretować właściwie tego, co sam widzisz?

— To właśnie ty nie potrafiłaś tego zrobić — odpowiedział równie łagodnie jak poprzednio. Gdybyś kiedykolwiek w przeszłości odczuwała prawdziwą tęsknotę za kimkolwiek, wiedziałabyś, że to, co czujesz teraz do swego syna, naprawdę nic nie znaczy.

— To do niczego nie prowadzi — wtrąciłem się — mówić do siebie w ten sposób.

— Nie — mówiła nadal do niego, jakby nie zwracając uwagi na to, co powiedziałem. — Mój syn i ja jesteśmy bliscy sobie nie tylko pokrewieństwem. W ciągu pięćdziesięciu lat mojego życia nie znałam poza nim nikogo równie silnego jak ja. A to, co nas rozdziela, możemy zawsze naprawić. W jaki sposób moglibyśmy uczynić ciebie jednym z nas, jeśli dla ciebie te rzeczy tyle są warte, co podpałka dla ognia?! Zrozum jednak mnie lepiej — cóż możesz dać nam z siebie, czego moglibyśmy rzeczywiście pragnąć?

— Moje wskazówki, ot co — odpowiedział. — Rozpoczęliście swoją wielką przygodę, a brak wam wiary, która podtrzymywałaby was w dalszej drodze. Nie możecie żyć dalej bez jakiejkolwiek wskazówki…

— Miliony ludzi żyje bez wiary czy wskazówek. To właśnie ty nie potrafisz bez tego żyć — odparła.

Ból wydobywający się z niego. Cierpienie. Ona jednak nadal mówiła pewnym, pozbawionym emocji głosem. Brzmiało to prawie jak monolog.

— Noszę w sobie wiele pytań, są rzeczy, które muszę poznać. Nie potrafię żyć bez przyjęcia jakiejś filozofii, ale to nie ma nic wspólnego ze starą wiarą w bogów czy w diabły. — Znów zaczęła przemierzać pokój, rzucając spojrzenia w trakcie mówienia. — Chcę wiedzieć na przykład, dlaczego istnieje piękno, dlaczego natura upiera się przy tym, by je wymyślać i jakie jest powiązanie między żywiołem burzy z piorunami a odczuciami, jakie w nas wywołują? Jeśli Bóg nie istnieje, jeśli te rzeczy nie są zunifikowane, zjednoczone w jeden metaforyczny system — dlaczego zatem zachowują dla nas taką moc symboliczną? Lestat nazywa to Dzikim Ogrodem, ale mnie takie wyjaśnienie nie wystarcza. I muszę wyznać, że ta maniakalna ciekawość, czy jak chcesz sam to nazwać, odsuwa mnie od moich ludzkich ofiar i wyprowadza na otwarty teren, z dala od dzieł ludzkich rąk. Być może oddali mnie też i od mojego syna, który sam pozostaje cały czas właśnie pod urokiem tych wszystkich rzeczy, które są ludzkie.

Podeszła do Armanda. W sposobie jej zachowania nic nie zdradzało kobiety. Jej oczy zwęziły się, gdy spojrzała mu prosto w twarz.

— To właśnie jest latarnią, dzięki której dostrzegam Diabelski Gościniec — wysyczała. — Według jakiej wskazówki ty podróżujesz po tym świecie? Czego tak naprawdę nauczyłeś się poza oddawaniem czci diabłu i przesądami? Co ty wiesz o nas, o tym, w jaki sposób powstaliśmy? Powiedz nam coś o tym, a być może okaże się to coś warte.

Zatkało go. Nie potrafił ukryć swojego zdumienia. Gapił się teraz na nią w dziecięcym wprost zakłopotaniu. Następnie wstał i przemknął obok niej, w oczywisty sposób próbując uciec przed nią, ukłuty boleśnie i potłuczony.

Zapadła cisza, a ja przez moment poczułem się dziwnie, jakbym chciał go bronić. Gabriela wypowiedziała niczym nie upiększoną prawdę o rzeczach, które ją interesowały, tak jak to było w jej zwyczaju, odkąd pamiętam. Jak zawsze — było w tym coś gwałtownego i lekceważącego. Mówiła o tym, co miało dla niej znaczenie, nie zastanawiając się ani przez chwilę nad tym, co mogło to dla niego oznaczać.

Wejdźmy na nową płaszczyznę porozumienia, dała mu wyraźnie do zrozumienia, na moją płaszczyznę. Został ogłuszony i upokorzony. Stopień jego bezradności stawał się już alarmujący. Nie potrafił zebrać się do kupy po jej ataku.

Odwrócił się i ponownie podszedł do ławy, jak gdyby chciał usiąść, a jednak skręcił w kierunku sarkofagów, potem jeszcze w stronę ściany. Wydawało się, że masywne przedmioty i płaszczyzny odpychają go od siebie, jak gdyby jego wola w zderzeniu z nimi, najpierw niewidzialnie, a potem fizycznie, odrzucona była na odległość. Kręcił się po pokoju, a następnie po wąskiej kamiennej klatce schodowej, by wreszcie ponownie zjawić się przed nami.

Jego myśli były dobrze zabarykadowane od wewnątrz, albo jeszcze gorzej — nie było ich tam wcale! Były tylko tłoczące się w nieładzie obrazy tego, co widział przed sobą, zwykłe rzeczy materialne, odpowiadające bezrozumnym spojrzeniem, ot — wielkie drzwi z żelaznymi ćwiekami, świece, płonący ogień. Jakaś wywołana myśl o paryskich ulicach, ulicznych sprzedawcach, przejeżdżających kabrioletach, pomieszanych odgłosach orkiestry, straszny bełkot słów i zwrotów z książek, które czytał jeszcze niedawno.

To było nie do zniesienia, ale Gabriela dała mi znak ręką, bym nie ruszał się z miejsca.

Coś się działo w krypcie. Coś wisiało w powietrzu. Coś zmieniło się, choć dalej paliły się świece, i ogień trzaskał i lizał płomieniami zaczernioną ścianę za paleniskiem, a szczury biegały w lochach pełnych trupów.

Armand stał w zwieńczonych łukiem odrzwiach i wydawało się, że minęły długie godziny, choć wcale tak nie było. Gabriela stała daleko w kącie sali z twarzą skoncentrowaną i promieniującymi oczyma. Armand zamierzał nam coś powiedzieć, ale nie miało to być żadne wytłumaczenie. Nie mieliśmy pojęcia, od czego zacznie. Było tak, jakbyśmy rozdzielili go na pół, a obrazy zaczęły wypływać z niego jak krew.