Spojrzał na nią spokojnie, pogodzony już z tą wiadomością. Nadal nie mogłem rozpoznać, czy jeszcze coś przed nami ukrywał.
— Nawet jeśli nie pójdziesz do teatru — odezwała się ponownie — przyjmij to, co możemy ci dać. Mój syn posiada bogactwa wystarczające, byś mógł wkroczyć w nowy świat bez obawy i z łatwością.
— Weź sobie tę wieżę — odezwałem się. — Korzystaj z niej tak długo, jak tylko ci się podoba. Dla Magnusa była bezpiecznym schronieniem.
Po chwili pokiwał przytakująco głową z głęboką uprzejmością. Nie powiedział jednak ani słowa.
— Pozwól, niech Lestat da ci złoto. Ono umożliwi ci stanie się dżentelmenem. W zamian prosimy tylko o to, byś pozostawił klan w spokoju, jeśli sam nie zdecydujesz się mu przewodzić.
Znów spoglądał w ogień, z twarzą spokojną, nieodparcie piękną. Potem, raz jeszcze, przytaknął głową w ciszy. Sam ruch głowy jednak oznaczał tylko tyle, że słyszał wszystko, nie że obiecuje cokolwiek.
— Jeśli nie pójdziesz do nich — powiedziała powoli Gabriela — nie zrób im krzywdy. Nie wyrządź też krzywdy Nicolasowi.
Kiedy mówiłem, wyraz jego twarzy zmienił się nieznacznie. Na licu pojawił się niemalże uśmiech. Wolno podniósł na mnie wzrok. W jego oczach ujrzałem pogardę, lekceważenie.
Odwróciłem wzrok; to spojrzenie bardzo mnie zabolało.
— Nie. Chcesz, żeby został zniszczony — natychmiast skontrował. — Po to, aby nigdy już o niego się nie bać ani odczuwać smutku z jego powodu. — Wyraz pogardy w jego oczach wstrętnie się wyostrzył.
Gabriela wtrąciła się od razu.
— Armandzie — odezwała się — on nie jest dla nich niebezpieczny. Sama ta kobieta może nad nim zapanować. A może was wszystkich czegoś nauczyć, jeśli tylko zechcecie posłuchać.
Spoglądali na siebie w milczeniu. Znów jego twarz wygładziła się, złagodniała, stała się piękna.
Zaskakującym i pełnym wyszukania gestem ujął nagle dłoń Gabrieli i przytrzymał mocno. Stali teraz naprzeciw siebie. Puścił jej dłoń i odsunął się troszeczkę do tyłu. Rozprostował ramiona. Spoglądał teraz na nas obu.
— Pójdę do nich — powiedział jak najłagodniej. — Wezmę też złoto, które mi ofiarujecie, i poszukam schronienia w waszej wieży. Pozwolę też, by wasz porywczy młokos nauczył mnie tego, czego może mnie nauczyć. Sięgam jednak po to wszystko tylko dlatego, że są to rzeczy pływające na powierzchni ciemności, w której sam tonę. Nie chcę odejść bez możliwości lepszego poznania teraźniejszości. Nie zostawię wam, ot tak, wieczności bez… bez walki.
Przyglądałem mu się badawczo. Myśl jego nie przedostawała się jednak na zewnątrz, by rozjaśnić nieco te słowa.
— Może wraz z upływem lat — mówił dalej — pragnienie powróci do mnie. Poznam na nowo, co to apetyt, nawet namiętność. Może, kiedy spotkamy się ponownie w innym wieku, wszystkie te rzeczy przestaną być dla mnie czymś abstrakcyjnym i ulotnym. Będę przemawiał z siłą i wigorem równym waszym, zamiast zaledwie odpowiadać nań. Zastanowimy się nad sprawami nieśmiertelności i mądrości. Pomówimy wtedy o zemście i o zgodzie. Na razie niech wystarczy, gdy powiem, że chcę się z wami jeszcze zobaczyć. Chcę, by w przyszłości nasze ścieżki skrzyżowały się. I tylko dla tej przyczyny zrobię to, o co prosicie, choć nie to, czego w rzeczywistości chcecie: oszczędzę waszego nieszczęsnego Nicolasa.
Głośno odetchnąłem z ulgą. Ton jego głosu był tak zmieniony, tak silny, że odbił się we mnie głęboką trwogą. Tak, to był z pewnością prawdziwy przywódca klanu, spokojny i potężny, zdolny do przeżycia bez względu na to, jak mocno odezwie się w nim łkająca sierota.
Wreszcie uśmiechnął się powoli i z wdziękiem, a w jego twarzy było coś smutnego i pieszczotliwego. Znów stał się jednym z wizerunków Leonarda da Vinci, czy może nawet jakimś bożkiem pędzla Caravaggia. Przez chwilę wydawało się, że w kimś takim nie może znaleźć miejsca żadne zło czy niebezpieczeństwo. Jego twarz zbyt promieniała, zbyt była pełna tego wszystkiego, co dobre i mądre.
— Pamiętaj o moich ostrzeżeniach — powiedział. — Nie o moich przekleństwach.
Gabriela i ja przytaknęliśmy głowami.
— A kiedy będziecie mnie potrzebowali — dodał — będę tutaj.
Wtedy Gabriela zrobiła coś, co zaskoczyło mnie zupełnie i całkowicie. Objęła go mianowicie i pocałowała. Ja zrobiłem to samo.
Był miękki i delikatny, pełen miłości w naszych rękach. Bez słów dał nam do zrozumienia, że zdecydował się już na powrót do wspólnoty i tam możemy się z nim spotkać już jutro wieczorem.
Po chwili już go nie było. Gabriela i ja zostaliśmy sami. Zdawało się, że wcale go tu nie było. Wokoło panowała cisza. Z oddali, znad lasu okalającego wieżę, dochodził szum wiatru. Cisza.
Kiedy wszedłem na schody, zobaczyłem, że brama jest otwarta, choć pola wokół wieży aż po ścianę lasu wyglądały na nie dotknięte.
Kochałem go. Wiedziałem o tym, co zresztą było dla mnie równie niezrozumiałe, jak i to, kim on pozostawał dla mnie. Byłem jednak zadowolony, że było już po wszystkim. Mogliśmy wrócić do naszych spraw. A jednak przywarłem do prętów krat i pozostałem w tej pozycji przez dłuższy czas, spoglądając tylko na odległe lasy i mroczną poświatę unoszącą się nad miastem i odbijającą się w nisko wiszących chmurach.
Mój żal powodowany był tym, że straciłem Nickiego. Smutek ogarnął mnie także i z powodu Paryża, a wreszcie i samego siebie.
5
Kiedy wróciłem do krypty, zobaczyłem, jak Gabriela dorzuca do ognia ostatnie szczapy drewna. Powoli, jakby zmęczona, rozrzuciła pogrzebaczem płonące szczapy, a światło odbijało się czerwienią na jej profilu i w oczach. Usiadłem bez słowa na ławie i przyglądałem się jej i eksplozji iskier w kominku.
— Czy otrzymałaś od niego to, co chciałaś? — zapytałem.
— Na swój sposób dał mi to, czego pragnęłam — odrzekła. Odłożyła na bok pogrzebacz i usiadła naprzeciw mnie z włosami opadającymi na ramiona, podczas gdy dłonie oparła o ławę. — Powiem ci, że nic mnie nie obchodzi, czy kiedykolwiek spojrzę jeszcze na kogokolwiek z naszego gatunku — powiedziała zimno. — Skończyłam już z legendami, z ich przekleństwami, smutkami i żalami. Skończyłam też z ich nie do zniesienia człowieczeństwem, co zresztą może być najbardziej zadziwiającą rzeczą, jaką objawiają. Jestem gotowa ponownie wyruszyć w świat, Lestat. Tak jak byłam gotowa tej nocy, kiedy umierałam.
— A Mariusz — powiedziałem podekscytowany. — Matko, są przecież ci, którzy żyją od wieków, ci, którzy korzystają z nieśmiertelności w zupełnie odmienny sposób.
— Naprawdę? — zapytała. — Lestat, zbyt hojnie szafujesz swoją wyobraźnią. Opowiadanie o Mariuszu jest niczym więcej jak tylko baśnią.
— Nie, to nieprawda.
— A więc osierocony demon twierdzi, że pochodzi nie z brudnych chłopskich diabłów, które przypomina, lecz od zaginionego pana, prawie że boga. Coś ci powiem, każde umorusane wiejskie dziecko, marząc przy ogniu w kuchni, może opowiedzieć historie takie jak ta.
— Matko, on nie mógł wymyślić Mariusza — powiedziałem. — Być może mam bogatą wyobraźnię, on jednak nie ma jej prawie wcale. Nie mógłby wymyślić tych obrazów, które nam przedstawiał. Mówię ci — on widział te rzeczy.
— Nie myślałam o tym dokładnie w ten sposób — przyznała z lekkim uśmiechem. — Ale równie dobrze mógł zapożyczyć postać Mariusza z legend, które słyszał…