Выбрать главу

— Po pierwsze, trzeba by zjednoczyć dysk — powiedział z rozwagą w głosie. — Żaden problem. Wystarczy pięciuset ludzi z północy…

— Jest jeszcze Srebrna — przerwała mu Kin. — Tak czy owak, ja mam nadzieję, że na osi znajdziemy rozwiązanie.

Chociaż…

Zanim jeszcze stracili autokuchnię, też o tym wszystkim myślała. Z kuchnią mogliby opanować dysk, wypełniając pustkę po jego twórcach, którzy zapewne odeszli. Bez niej jednak jedyną rzeczą, o jakiej mogliby marzyć, to życie w luksusie. W sumie, nie byłoby to takie złe. Obca, ale wśród ludzi. Choć może więcej łączyło ją z Kungiem i Shandyjką niż z tymi barbarzyńcami na dole. Przerażające.

— Te pasy powinny być zdolne do lotu przez pół systemu planetarnego i lądowania — poskarżyła się.

— Nie przewidziano, że będą musiały pokonywać tysiące kilometrów w warunkach grawitacji, i to na różnych wysokościach — odparł. — To jest rzeczywiście dokuczliwe.

— Dokuczliwe!

— Jeśli tak ci przeszkadza, złóż reklamację u producenta.

— Jak ja mogę… To był żart? — zdumiała się. — O rany!

* * *

Świt zastał ich lecących nad pustynią, pokrytą jedynie rzadkimi zaroślami. Niebo było bezchmurne. Raz przemknęli nad szeregiem wielbłądów, prawie niewidocznych na piasku, rzucających migotliwe cienie.

W nocy trochę zeszli z kursu i o ile Marco mógł się zorientować, posuwali się teraz w dół doliny Tygrysu i Eufratu.

— To nas zaprowadzi do południowo-wschodniej Turcji, co oznacza Bagdad — powiedział z tęsknotą w głosie. — Chciałbym go zobaczyć.

— Dlaczego?

— Och, kiedy byłem dzieckiem, moi przybrani rodzice dali mi książkę z niezwykłymi opowieściami o, hm, dżinach, magicznych lampach i innych takich. Wywarły na mnie wielkie wrażenie.

— Tylko nie próbuj lądować — przerwała mu. — Nawet o tym nie myśl.

Przelecieli nad miastem pełnym niskich, białych domków, otaczających pałace i przedziwne budowle pokryte kopułami. Poza jego murami rozciągała się osada złożona z samych namiotów. Rzeka, nad którą to wszystko leżało, w dolnym biegu przybierała wyraźnie inny odcień oraz tak niski poziom, że można tu było mówić o suszy. W wysokim słońcu cały widok migotał.

Kilometr dalej pas Srebrnej wyczerpał się. Nie upadła, tylko zaczęła delikatnie tracić wysokość.

Podążyli za nią prosto do lasku słodko pachnących drzew. Kiedy Kin zdjęła hełm, żar z nieba uderzył niczym tchnienie piekła. Zbyt tu gorąco, stwierdziła. Nic dziwnego, że pola wyglądają na spalone. Z tego miejsca rzeka przypominała krwistoczerwonego węża, leniwie wijącego się pomiędzy płachtami spękanego błota.

— No cóż — zagadnęła, co miało oznaczać „stało się”.

— Nie wiem, co robić — stwierdził Marco, chowając się pośpiesznie w cieniu drzew.

— To znaczy, że nie masz planu?

— Tak sądzisz?

— Och, nieważne — siorbnęła łyk wody ze zbiornika w skafandrze. Z tym też należało uważać.

Srebrna usiadła, opierając się plecami o pień, i wpatrzyła się w miasto. Słońce za nią przypominało miedziany nit topiący się na powierzchni rozpalonego żelaza.

Nagle odezwała się.

— Właśnie wystartował jakiś pojazd powietrzny.

* * *

Wyglądał staro, twarz miał pomarszczoną jak zwiędłe jabłko, a szarą brodę ozdobnie ufryzowaną. Jego oczy bez białek nie wyrażały niczego, zwłaszcza zaskoczenia.

Twórca płaskiego świata? Patrząc na niego i Srebrną, siedzących ze skrzyżowanymi nogami i pogrążonych w rozmowie, Kin intensywnie myślała. Ubiór miał po prostu wspaniały, choć o modzie w tutejszym świecie nie wiedziała niczego. Pojazd z kolei był wytworem zaawansowanej techniki i on wiedział, jak go używać. Teraz pozostawał zwinięty i wciśnięty w worek zwisający u pasa jego towarzysza podróży, wielkiego, barczystego mężczyzny, mającego na sobie jedynie przepaskę biodrową i surowy wyraz twarzy. Olbrzym trzymał długi, zakrzywiony miecz i nie spuszczał wzroku z Marca.

Kin przysunęła się do Kunga.

— Ciekawe, gdzie trzyma swój blaster — zagadnęła. — Marco, czy ty i Srebrna uważaliście, że mogę przeżyć tu dzięki seksowi?

— Tak. Masz nad nami tę przewagę.

— No cóż, możecie o tym zapomnieć.

— To znaczy?

— Po prostu zapomnieć. Ten nasz tłusty przyjaciel z mieczem, on jest… — umilkła zła, że się rumieni. — Czy pamiętasz coś jeszcze z tej książki z bajkami?

Jego twarz przez chwilę nie wyrażała niczego. Wreszcie skrzywił się.

— Ach, rozumiem. Chodzi ci o coś niezwykłego?

— Nie tak znów niezwykłego w tym miejscu i czasie — odparła i odwróciła głowę ku Srebrnej. Tamta spojrzała na nią.

— To może być arabski — stwierdziła Shandyjka. — Nigdy go nie słyszałam. Próbowałam łaciny, którą on trochę rozumie, ale słabo. Do tej pory wiem tyle, że on chce nasze skafandry.

Kin i Marco wymienili spojrzenia. Twarz Kunga przybrała wyraz, jakiego nie powstydziłby się nawet handlarz z Ehftni.

— Powiedz mu, że są bardzo cenne — powiedział. — Że nie wymienimy ich nawet za to jego latające cacko. Dodaj też, że musimy szybko dostać się na wybrzeże.

— On się na to nie zgodzi — mruknęła Kin. — A poza tym w pasach już niewiele zostało.

— To jego problem — odparł Marco. — Mam pewien pomysł, ale najpierw chciałbym zobaczyć, jak on tą szmatą kieruje. Powiedz, że w tym miejscu jest zbyt gorąco na negocjacje. To zresztą prawda.

Nastąpiła długa wymiana skrzekliwych słów, powtarzanych z różną dozą irytacji. W końcu mężczyzna kiwnął głową i wstał, ręką dając znak słudze.

Wielkolud zrobił krok do przodu, sięgnął do worka i podał swemu panu…

Do diabła, to jest latający dywan, pomyślała Kin.

Dywan o rozmiarach dwa metry na trzy pokrywały geometryczne wzory w kolorze błękitnym, zielonym i czerwonym. Rozwinięty na ziemi, delikatnie przykrył nierówności.

Nieznajomy wypowiedział jakieś słowo. Spod materiału wystrzeliły obłoczki piasku, dywan zaś wyprostował się, zesztywniał i zawisł kilkanaście centymetrów nad ziemią. Kin wydawało się, że słyszy delikatny szum.

Dywan nie zachwiał się nawet pod ciężarem Srebrnej. Człowiek z mieczem usiadł z tyłu, zaś starzec znów coś powiedział. Grunt bezszelestnie umknął spod ich nóg.

— Można pokryć powierzchnię elastycznymi elementami wznoszącymi — stwierdził po chwili Marco z odrobiną drżenia w głosie — ale co z energią? Czy istnieją tak cienkie baterie?

Kin myślała o tym samym, z uwagą wpatrując się w dywan pomiędzy kolanami, tak by nie spojrzeć poza krawędź. Zauważyła, że Marco przysuwa się delikatnie.

— Też się denerwujesz? — spytała.

— Po prostu nie opuszcza mnie świadomość, że mam pod sobą kilka milimetrów nieznanej mi i nie sprawdzonej machiny latającej — odparł.

— Nie byłeś taki nerwowy, nakładając pas.

— One mają gwarancję na sto lat. Jeśliby zawiódł choć jeden, jak długo producent pozostałby w interesie?

— Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł z tego spaść, nawet jeśliby próbował — odezwała się Srebrna i machnęła łapą w bok. Rozległ się dźwięk, jakby ktoś uderzył w galaretę. — Pole bezpieczeństwa — oznajmiła. — Spróbujcie sami.

Kin ostrożnie pomachała dłonią poza krawędzią dywanu. Było to jak mieszanie ręką w syropie. Kiedy naparła mocniej, poczuła opór skały. Ali Baba odwrócił się, uśmiechnął do niej i znów coś powiedział.