Mieliśmy również trochę kłopotu z zasilaniem urządzenia. Proponowałem akumulator w bucie, jednakże zwyciężył projekt Tora — zasilanie układu kosztem cerebroskopu. Ostatecznie na dzień przed egzaminem wszystko było gotowe. Automat nie ważył wiele. Uciskał tylko w łopatki. Z kieszeni wychodziły dwie pary przewodów, które należało włożyć do odpowiednich gniazdek. Ustaliliśmy, że pierwszy zdaje Wan.
Egzamin zaczynał się o dziewiątej. Po ósmej przyszli pierwsi studenci. Ich stalowoszare kombinezony kontrastowały z bladymi, zmęczonymi twarzami. Na ich tle Wan promieniał wprost optymizmem i dobrym samopoczuciem.
— Wan, co się tobie dzisiaj stało? Dostałeś list z Księżyca czy co? — Al, potężny chłopak rodem z Grenlandii, podszedł do Wana i podniósł rękę, by go przyjacielsko klepnąć w plecy.
— Chwileczkę — Wan powstrzymał jego rękę. — W dniu tak uroczystym głaszcze się mnie po głowie.
Zauważyłem zdziwiony wzrok Ala. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, zrezygnował jednak i odszedł swym niedźwiedzim, lekko kołyszącym się krokiem.
Kilka minut przed dziewiątą przyszedł, a właściwie wpadł jak zwykle z impetem — Pat. Za nim wyciągając nogi spieszyli Max i jeszcze dwu asystentów. Otworzyli laboratorium, a tymczasem Pat liczył nas, wskazując kolejno każdego palcem.
— Hm… siedemnastu… to do dwunastej powinniśmy skończyć. Czy wiecie — dodał z entuzjazmem — że istnieje projekt, by cerebroskopy stosować przy wszystkich egzaminach? Wspaniałe, nie? — z tym okrzykiem zniknął za drzwiami laboratorium.
— Jak dla kogo. Chyba nie mam już szans na skończenie studiów. Z tymi automatami nie dam sobie rady — Kor, mówiąc te słowa, miał minę beznadziejnie smutną.
— Trzeba się uczyć. Jak się umie, to się zda…
Kor spojrzał z niechęcią na Wana.
— Nie potrafię całymi nocami wkuwać wyprowadzeń na pamięć. Ty rzeczywiście masz teraz duże szansę?
— Oczywiście. Jestem za jak najszerszym wprowadzeniem cerebroskopu. Pomyślcie, jakie perspektywy otwierają się przed nami. W przyszłości każdy student będzie miał dla siebie cerebroskop i będzie mógł, po zapoznaniu się z jakimkolwiek problemem, natychmiast sprawdzić, czy opanował go w stopniu umożliwiającym wyzyskanie go w praktyce…
— Jeśli cerebroskopy zostaną udoskonalone, będzie to idealny sposób uczenia się, ale teraz? Chyba nie mówisz poważnie, Wan, że powszechne wprowadzenie cerebroskopu jest słuszne…
Powiedział to mały, blady, piegowaty chłopaczek, jeden ze zdolniejszych na naszym kursie. Wan chciał coś odpowiedzieć, ale uśmiechnął się tylko, bo nagle otwarły się drzwi i stanął w nich Pat:
— Proszę, proszę bardzo do środka — wykonał zapraszający ruch ręką. — Będziecie patrzeć, jak myślą wasi koledzy.
Weszliśmy. Automat już pracował na biegu jałowym, rzucając na ekran jednostajną poziomą linię.
— Proszę, kto pierwszy do środka? — dalej zapraszał Pat.
Chwilę staliśmy niezdecydowani. Wreszcie wystąpił Zoo. Po chwili siedział już w kabinie. Pat powtarzał sakramentalne reguły i wreszcie zadał pytanie:
— Jaki jest odpowiednik impulsu jednostkowego w sumie homofilarnej?
Po zadaniu pytania Pat nacisnął klawisz i krzywe wystartowały. Zoo zgodnie z instrukcją nic nie mówił, w myśli rozwiązując problem. Światła zapalały się i gasły. Krzywe wiły się leniwie. Przez kilka minut panowała zupełna cisza. Szczękały tylko przerzucane przełączniki. Przez przeźroczysty wykrój kabiny widzieliśmy twarz Zoo. Zamknął oczy i myślał z wysiłkiem. Czasem tylko nieznacznie poruszał wargami, jakby coś szeptał do automatu. Wreszcie wolnym ruchem wyciągnął rękę i zatrzymał automat. Pat postawił następne pytanie, potem jeszcze jedno. Wreszcie Zoo, z kroplami potu na czole, wyszedł z kabiny.
— Otrzymałeś dostateczny, ale minimalną ilością punktów — stwierdził Pat po odczytaniu wyników. — Jak on tam odpowiadał? — zwrócił się do Maxa. — Ze swego miejsca widzisz, które informacje nadchodzące z mnemotronu są zgodne z jego wypowiedziami.
— Wydaje mi się, że odpowiadał nieźle — zawyrokował Max po krótkim namyśle.
— No więc masz trzy… — powtórzył Pat.
Zoo odwrócił się nagle i wyszedł, nie żegnając się z nikim.
Następny zdawał Wiber. Po drugim pytaniu wyskoczył z kabiny.
— Przepraszam, ale nie będę zdawał w tym automacie. To niesprawiedliwe. On analizuje myśli, których nigdy bym nie wypowiedział…
— Kolego, uspokójcie się. Jesteście zdenerwowani — Pat przemawiał do Wibera tak, jak mówi się do chorego.
— Profesorze, pod pewnym względem Wiber ma rację — Max przerwał Patowi. — Podłączony do analizatora, widzę przecież jego myśli. Człowiek nie jest w stanie idealnie skupić się na temacie.
Istnieją zawsze myśli uboczne, czasem nie nadające się do publikacji ze względu na bliźnich — Max urwał i zaśmiał się skrzekliwie.
Pat spojrzał na niego, lecz cokolwiek wyrażały jego oczy pod osłoną emulsji, twarz pozostała niezmieniona. Potem odwrócił się do Wibera.
— Proszę do środka, będziemy kończyć egzamin.
— Nie będę zdawał w tym automacie.
— Kolejo, naprawdę uspokójcie się i przyjdźcie na końcu albo jutro… Kto następny? — zwrócił się do nas, kończąc tym samym dyskusję.
Wtedy wystąpił Wan. Zniknął w kabinie. Pat powiedział to, co zwykle, a potem zadał pytanie. I wtedy zaczęło się.
Światła zapłonęły, przygasły. Krzywe rozpędziły się na ekranach, zmieniając błyskawicznie kształty. Nie zdążyliśmy ochłonąć ze zdumienia, gdy zamarły w bezruchu. Odpowiedź była skończona.
Pat stał długą chwilę, wpatrując się z niedowierzaniem w ekrany, wreszcie podjął decyzję i zadał następne pytanie. Znowu pomknęły krzywe i wynik pojawił się po kilkunastu sekundach. Pat skoczył ku kabinie. Bałem się, czy Wan zdążył odłączyć się od cerebroskopu.
— Kolego, jesteście geniuszem! — zawyrokował Pat z emfazą. Wan skromnie spuścił oczy. — Nie widziałem nigdy nic podobnego ani na Syriuszu, ani na Ziemi. Nigdy nie przypuszczałem, że wśród moich studentów kryje się taki demon myśli.
Oprócz nas dwu wszyscy patrzyli na Wana ze zdumieniem pomieszanym z odrobiną lęku.
— Niewiarygodne — powtarzał Pat. — Czegoś ty dotychczas dokonał, człowieku!
— Nic… zdobywałem wiedzę.
— To prawda, że i Einstein na politechnice nie błyszczał… ale taki umysł, jak twój… Nie do wiary!
Wan zawahał się.
— Przepraszam, profesorze, to był dla mnie kolosalny wysiłek myślowy. Czy… zdałem?
— Oczywiście, bardzo dobrze. Niemal maksymalna ilość punktów.
— Czy mógłbym w takim razie odejść? Chciałbym chwilę odpocząć.
— Ależ oczywiście, idź. Należy oszczędzać tak wspaniały instrument, jakim jest twój mózg.
Wyszedłem z Wanem. W drzwiach słyszałem jeszcze słowa profesora:
— …no i widzicie. Cerebroskop może służyć również do odkrywania geniuszy.
Zacząłem się zastanawiać, co będzie, jeśli trzech geniuszy myśli zostanie odkrytych na jednym egzaminie. Ale odpowiadać musiałem. Nie miałem wyboru. Zresztą wypadki potoczyły się szybko. Wan ubrał mnie w „negcerebroskop” i wszedłem powtórnie do laboratorium. Stanowczo za bardzo się denerwowałem. Czułem, że moje kolana są jak z waty, w myśli nieustannie powtarzałem „drugie gniazdko, trzeci rząd, trzecie gniazdko, piąty rząd”. Niby przez mgłę słyszałem, jak zdawał Al, jak Pat bez przerwy rozwodził się nad geniuszem Wana. Wreszcie przyszła moja kolej. Wskoczyłem gwałtownie do kabiny, zatrzasnąłem właz, wyjąłem wtyczki z kieszeni i nagle zrozumiałem, że nie przypomnę sobie numerów gniazdek. Zrobiło mi się gorąco. Za chwilę padnie pierwsze pytanie. Jeszcze chwila. Nic nie mogę sobie przypomnieć. To chyba było drugie gniazdko, trzeci i rząd i trzecie gniazdko, czwarty rząd. Tak, chyba tak, zresztą nic innego nie wymyślę. Jak najszybciej włożyłem wtyczki w gniazdko, rozparłem się w fotelu i wdychając żywiczne powietrze, westchnąłem z ulgą. Teraz odpowiedź przyjdzie sama, tylko nie można o niczym myśleć.