Выбрать главу

— Projektor „A”. Pierwsza sekunda.

Zaraz po tej zapowiedzi zabrzmiał głos Adama Laytona.

— Mamuśku?…

Oczy obu słuchających kobiet spotkały się i rozbiegły, jakby każda z nich, odnalazłszy u drugiej swój własny lęk, niesmak i niedowierzanie, poczuła się tym odkryciem dotkliwie urażona. A przecież to tylko znany im tak dobrze męski, niski głos profesora Laytona przeszedł w kokieteryjne skomlenie rozkapryszonego chłopca.

— Mamuśku?… mógłbym prosić o herbatkę?… ale skończ najpierw jeść… dobrze… dziękuję, tak, ta poduszka ciągle mi zjeżdżała… świetnie… um, jaka gorąca!.. dobrze, do zimnej wody… lepiej, lepiej, troszeczkę — razi mnie światło… znakomicie… nie, nie chcę spać, tylko zamykam oczy… co?… nie, niech nie przychodzi.. wolałbym po południu pójść na spacer… ale chciałaś, zdaje się, odwiedzić tę twoją przyjaciółkę?… naprawdę?… poszlibyśmy do ogrodu botanicznego: tak cicho, tylko szelest liści, ptaki i żaby… kto? Terry? Powiedz mu, że zasnąłem… dziękuję… jak tak trzymasz rękę na moim czole, to naprawdę wszystko we mnie usypia… tak, teraz herbata jest w sam raz… a w radio nie ma jakiejś dobrej muzyki?… gdyby tak grali teraz cichutko „Obrazki z wystawy”… nie, nie wyciągaj sama tego ciężkiego magnetofonu… czy w pokoju nie jest jeszcze troszeczkę za jasno?… dziękuję… o, jaka miła muzyka…

W głośniku rozległ się pojedynczy, suchy stuk, po czym padły słowa:

— Koniec pierwszego zapisu. Dwadzieścia sekund.

— Czy mam odtwarzać dalej? — spytał Adam.

— Profesor był naukowcem w każdym calu i wiedział, co robi, kiedy kazał komputerowi zapisywać swoje… uwagi — zdanie to Diana wypowiedziała opanowanym głosem, który jednak załamał się przy ostatnim słowie. — Ale… ze względu na bardzo intymny charakter… — zająknęła się. — Albo powiedzmy inaczej. Ja osobiście nie jestem ani specjalistą, ani też kimś, kogo pan Layton uważał za szczególnie bliskiego sobie… sądzę więc, że nie mam prawa słuchać…

— Nonsens — zaprzeczyła Matylda. — Przynajmniej dowiesz się czegoś o mężczyznach — dorzuciła z zimną ironią. Zaraz jednak odwróciła wzrok od młodej kobiety i skinęła na Zubrina. — Proszę dalej…

— Projektor „B” — zapowiedział głośnik. — Pierwsza sekunda…

Diana drgnęła, zmarszczyła brwi i utkwiła badawcze spojrzenie w twarzy męża. Ten szybko odwrócił głowę. W tej samej chwili pracownię ponownie wypełnił głos profesora Laytona. Tym razem brzmiał świeżo i mocno. Wyczuwało się, że mówi mężczyzna pełen wiary w’ siebie, siły i radości życia.

— Spokojnie, Piotrze. Tam jest przewieszka, maleńka jak groszek. Trzeba obejść z lewej strony. Pod ambonką znajdziesz wygodny stopień… masz go? Uważaj, w szczelinie jest trochę lodu. Heeej!!! Nic, nic! Czasem się leci… dobra! Wybrałem linę. Nie potłukłeś się? Świetnie. Odpocznij chwilę. Założę karabinek i zejdę po ciebie. Co? Bzdury. Mam przecież teraz górną asekurację, jak stuprocentowy żółtodziób. Wbiję jeszcze jeden hak O, właśnie. Wpraw teraz ciało w ruch wahadłowy i staraj się chwycić… już?! Znakomicie, stary! Wobec tego ja winduję się z powrotem do góry, a ty idź spokojnie za mną. Wykorzystał ten dodatkowy hak. Brawo, widzę cię już! Zostawiłeś za sobą tę cholerną przewieszkę! No, nareszcie. A teraz patrz! Widzisz?! Siodło jak klepisko, a to już szczyt! Stąd moglibyśmy wjechać na rowerach! Piotrze! Pierwsze wejście na „dach” tej uroczej planetki! Ty i ja, przyjacielu! Ty i ja!..

— Koniec drugiego zapisu! — oznajmił komputer. Dwadzieścia sekund.

— Czy on… przepraszam, czy profesor chodził po górach? — spytała cicho Diana.

Matylda niechętnie skinęła głową.

— Kiedyś chodził. Dawno temu. Potem przestał.

— A… ten Piotr?… Czy pan Layton miał przyjaciela Piotra?…

— Raz czy dwa wspominał chyba o jakimś Piotrze, z którym przyjaźnił się w młodości, ale nie jestem pewna. Ostatnio raczej nie miewał przyjaciół. Nie byli mu potrzebni…

— Może jednak byli… — ledwie słyszalny szept Diany zbiegł się z kolejną zapowiedzią.

— Projektor,C”. Pierwsza sekunda.

— Och, Diano, Diano… — przepojony namiętnością głos zabrzmiał tak obco, że musiała upłynąć dobra chwila, zanim obecni pojęli, że należy do tego samego mężczyzny, który dopiero co pokonał niezdobytą skalną ścianę. — Diano, wydaje mi się, że trzymam w ramionach samego siebie… pięknego jak wszyscy starożytni bogowie i szatani razem wzięci. Dziewczyno, czy czujesz to, że w tej chwili nie wiem nic… nie wiem nawet, czy cię kocham?… Rozumiesz?… Jedyną prawdą jest twoje ciało… twoja skóra, która ożywa tam, gdzie cię dotykam. Twoje włosy… powieki… twoje uda, chłodne, kiedy przesuwam po nich policzek i gorące jak słońce. Twoje piersi jak sarnie bliźnięta… naprawdę? Oczywiście! Bo to ja napisałem dla ciebie „Pieśń nad pieśniami”, ja zbudowałem zikkuraty, żeby się w nich do ciebie modlić, ja zaczerpnąłem wody i puściłem potoki spadające w dolinę Kury, ja wymyśliłem księżyce i gwiazdy, a nawet przywiozłem cię na jedną z nich, żeby tutaj… och, zrobiłbym miliardy miliardów jeszcze piękniejszych światów, i zrobię, zobaczysz, Diano, tylko teraz nic już nie mów… obejmij mnie mocno… o, tak… o, tak…

— Koniec trzeciego zapisu. Dwadzieścia sekund.

— Nie! Nie! To przecież!.. — Diana uniosła ręce w obronnym geście i zastygła w tej pozycji z szeroko otwartymi oczami, wyrażającymi bezgraniczną rozpacz. — A mówiłam, że nie powinnam tego słuchać!.. — zawołała po chwili niemal płacząc.

— A ja powiedziałam ci na to, że powinnaś, bo możesz dowiedzieć się czegoś o mężczyznach — odparła lodowatym tonem Matylda. — I miałam rację.

— Wszystko to jest koszmarne… koszmarne… — wykrztusił Zubrin. — Kiedy pomyślę o tej pozornej ciszy, pozornej radości, pozornym kochaniu… o fałszu, którego ofiarą padł profesor, przyszedłszy do mojego laboratorium, to chce mi się wyć…

— Jest znacznie gorzej, gdy człowiek ma ochotę wyć, myśląc o swoim prawdziwym, jedynym życiu — usłyszał w odpowiedzi. — Sądzi pan, że on tutaj, w pańskiej pracowni, obejmował pańską żonę? Śmiesznie. Po prostu Diana jest zapewne najpiękniejszą i najbardziej godną pożądania kobietą, jaką mój mąż widział kiedykolwiek w życiu. Był kochankiem… tylko kochankiem. Imię jego partnerki stanowiło jedynie symbol… słuchamy dalej?

Adam aż nazbyt skwapliwie wcisnął na powrót klawisz przystawki rejestrującej.

— Projektor „D”. Pierwsza sekunda.

— Proszę o ciszę — głos Laytona tym razem brzmiał władczo. — Ogłaszam, że dowodzony przeze mnie pierwszy patrol międzygalaktyczny zawrócił z drogi i dokonał inwazji Ziemi. Zagarnęliśmy władzę siłą, obalając rządy Głównej Rady Naukowej. Z całą bezwzględnością wykorzystaliśmy fakt, że najpotężniejsza broń, jakiej dzisiaj potrzebujemy już tylko dla załóg wysyłanych w gwiazdy, znalazła się w naszych rękach. Użyliśmy szantażu. To prawda. Ale na tym kończą się wszelkie podobieństwa naszego postępku do zamachów stanu znanych z dawnej historii Ziemi. Nie będę mówił długo. Ludzie! Pokonaliśmy bariery energetyczne, technologiczne, a nawet społeczne. Mimo to nie jesteśmy szczęśliwi. Każdy z was, słuchających mnie w tej chwili, nie czuje się w pełni szczęśliwy. Z tym trzeba skończyć. Mocą mojej władzy ograniczę rozwój szeregu nauk podstawowych i wprowadzę ostrą selekcję informacji odbieranych przez nas naturze. Rzecz w tym, że mimo stale powtarzanych obietnic proces rozpraszania się nie był dotąd skutecznie hamowany. Teraz to się zmieni. Oczywiście, nie zamkniemy wszystkich programów kosmicznych ani nie zrezygnujemy z dalszego rozwoju fizyki… a nawet wielu fizyk. Ale jedyną racją nauki staje się od dzisiaj w praktyce, a nie tylko w intencjach, szczęście człowieka Nie bezpieczeństwo, spokój, sytość, zdrowie i swoboda manewrowania przyrodą, a po prostu szczęście. Najtęższe umysły i najnowocześniejsze kompleksy badawcze oddajemy w służbę socjologii, psychologii i fizjologii, Ziemianie! Proszę was o zaufanie. Być może, wielu z was czuje się w tej chwili urażonymi w swojej godności. Jednak za rok, dwa, dziesięć lat, będziecie wspominać dzisiejszy dzień tak, jak dotąd wspominaliśmy likwidację armii, granic oraz partykularyzmu w podziale dóbr. Historia zaczyna się teraz. To wszystko, ludzie, co miałem wam do powiedzenia!..