Выбрать главу

Wtedy zapytali, do czego te kleksy są podobne. Długo się namyślałem, przypominałem sobie różne rzeczy, a w końcu powiedziałem, że najbardziej to są one podobne do kleksów z atramentu, jakie czasami miałem w zeszytach, gdy uczyłem się w szkole specjalnej. Oni na to zaczęli kręcić głowami, i zrozumiałem, że się test nie udał, więc zrobiłem zmartwioną minę, bo mi było przykro.

Jak oni to zobaczyli, to powiedzieli, żebym się zupełnie nie przejmował, bo wszystko dobrze jest, właśnie tak jak jest, i zaczęli test następny.

Dostałem teraz inne kartki papieru. Na nich nie było kleksów, tylko rozmaite obrazki. Na obrazkach byli narysowani ludzie i zwierzęta. Ucieszyłem się, że ten test jest łatwiejszy, i już chciałem opowiadać, co widzę na obrazkach, ale się okazało, że wcale o to nie chodzi. Teraz to oni chcieli, żebym z tych obrazków ułożył jakąś historyjkę, czyli taki komiks, i dopiero im ją opowiedział.

Bardzo się tym zdumiałem i zacząłem tłumaczyć, że nie mogę ułożyć komiksu, bo przecież nie znam żadnej historyjki o tych ludziach i zwierzętach narysowanych na obrazkach. A profesor na to, żebym jednak spróbował. A to mi się zupełnie nie spodobało, nawet się troszkę rozzłościłem i jeszcze raz im powiedziałem, że naprawdę nie znam żadnej historyjki o tych z obrazków i jeżeli już koniecznie chcą, to niech mi ją opowiedzą, a ja wtedy ułożę obrazki w komiks i im powtórzę, bo pamięć — to mam bardzo dobrą.

Ale jak na nich popatrzyłem, zrozumiałem, że nie o to im chodzi i że ten test także się nie udał. Bo się śmiać zaczęli.

I znowu pan profesor Towsten powiedział, żebym się wcale nie martwił, bo oni są właśnie zadowoleni, że się test nie udał. A jak zobaczyłem, że oni są zadowoleni naprawdę, bo się śmieją, to i ja się rozchmurzyłem i też się śmiać zacząłem. I wszyscy śmieliśmy się. Było bardzo wesoło, a pan docent Smith poczęstował mnie papierosem.

A jak już pośmieliśmy się i popaliliśmy, to zaprowadzono mnie do sąsiedniego pokoju i wszyscy stali się bardzo poważni, więc i ja też. Profesor włączył magnetofon i powiedział głośno:

— Przebieg eksperymentu na temat percepcji znaleziska ze stanu Massachusetts przez osobnika płci męskiej w wieku lat trzydzieści jeden, o ilorazie inteligencji 71, nie reagującego na test Ro — scharda.

A potem wyłączył magnetofon i powiedział, że teraz będzie najważniejszy eksperyment, że nagra się wszystko, co zostanie powiedziane, i żebym się skupił, uważał i szczerze odpowiadał na wszystkie pytania. Odpowiedziałem, że jestem już bardzo skupiony, więc włączono na nowo magnetofon i wszystko się zaczęło.

Otworzyli wielkie pudło, które stało w kącie pokoju, powiedzieli, że w środku jest to coś, co spadło z nieba w stanie Massachusetts, i kazali mi podejść do pudła i zajrzeć do środka.

Podszedłem i zajrzałem. Pan profesor Towsten zapytał, czy coś widzę. Powiedziałem, że tak, bo w pudle cos rzeczywiście leżało. Wtedy zapytali, co widzę. Odpowiedziałem, że nie wiem, co to jest i jak to się nazywa. Profesor kazał mi powiedzieć, czy to jest kula, a ja na to, że na pewno nie kula. Więc zapytali, czy to jest walec lub stożek. Powiedziałem, że niedokładnie rozumiem, co to jest walec, a co stożek. Profesor podszedł do tablicy i narysował dwa rysunki, jeden miał być walcem, drugi stożkiem. Popatrzyłem i powiedziałem im, że to coś w skrzyni nie jest podobne do rysunków. Rysunki są płaskie, a to coś, co spadło z nieba w stanie Massachusetts, wcale płaskie nie jest.

Uśmiechali się na to i powiedzieli, żebym poczekał. Poczekałem. Przynieśli papier, nożyczki i klej. Papier pocięli nożyczkami i to, co z niego wycięli, skleili. Zrobili z tego papieru i walec, i stożek, i inne rozmaite figury, o których już zapomniałem, jak się nazywają. Ale żadna nie była podobna do tego, co leżało w skrzyni. To coś było zupełnie inne.

Długo mnie pytali, a ja im odpowiadałem, ale nic z tego nie wychodziło.

W końcu profesor zapytał, czy to coś w skrzyni porusza się. Jeszcze raz przyjrzałem się i odpowiedziałem, że czasem się porusza, a czasem nie, ale zawsze wygląda jednakowo. Tak się zmęczyłem tymi odpowiedziami, że mi pot z czoła kapał, a pan profesor machnął ręką i powiedział, że chyba nic już z tego eksperymentu nie wyjdzie.

Więc mi się zrobiło przykro i poprosiłem, żeby jeszcze trochę popytali, bo bardzo chcę się dla nauki przyczynić. Wtedy profesor powiedział, że zada ostatnie pytanie, i zapytał, czy to coś jest podobne do czegoś, co już w życiu kiedyś widziałem. Powiedziałem, że jest podobne. A jak to usłyszeli, to aż się z krzeseł poderwali i zaczęli głośno krzyczeć, i pytać tak szybko, jeden przez drugiego, że mi się wszystko w głowie poplątało i drżeć zacząłem, i się jąkać.

Pan profesor Towsten zobaczył, co się ze mną dzieje, i zaczął krzyczeć na pana docenta, żeby mnie nie drażnił, a bardzo grzecznie i łagodnie poprosił, żebym się uspokoił, i nawet poczęstował papierosem.

Wypaliłem i uspokoiłem się.

Jak już widzieli, że jestem uspokojony, pan profesor zapytał, do czego to coś w skrzyni jest podobne. Odpowiedziałem, że nie wiem, jak to nazwać, ale takie samo już widywałem. To znaczy prawie takie samo, tylko bardziej kolorowe. Zapytał, czy tylko raz takie coś widziałem, czy wiele razy. Odpowiedziałem, że wiele. Bardzo wiele razy. Pan profesor bardzo się zdziwił, gdy usłyszał, że nie raz, i chciał wiedzieć, ile razy widziałem coś podobnego do tego, co teraz leży w skrzyni.

Namyśliłem się, bo wiem, że kłamstwo jest złą rzeczą, więc chciałem policzyć, ale nie potrafiłem powiedzieć, ile razy takie coś widziałem. Odpowiedziałem, że bardzo wiele razy, tak często, że nie potrafię zliczyć.

A wtedy profesor się zdenerwował. Powiedział, że ja kłamię, bo on żyje tyle lat na świecie, był tu i tam, nawet w Europie, a nigdy nic takiego nigdzie nie zobaczył. Bardzo mi się wtedy zrobiło przykro, bo zabolało mnie strasznie, że pan profesor mi nie wierzy, i prawie płacząc zacząłem tłumaczyć, że nigdy nie kłamię, bo wiem, że to wielki grzech.

Pan profesor powiedział na to, że nie chciał mnie obrazić, bo myślał o podświadomym fantazjowaniu, a to jest co innego i wcale nie jest grzechem. Pan docent Smith, jak to usłyszał, popukał się w czoło i powiedział, że on prędzej by zjadł własny kapelusz, niż dał się przekonać, że ja potrafię podświadomie fantazjować.

Tak się sprzeciwiali sobie przez kilka minut, a ja siedziałem cicho, bo nie wiedziałem, o co właściwie się sprzeczają, a że byłem już bardzo zmęczony, to i mnie niewiele obchodziło, czy potrafię podświadomie fantazjować, czy też nie.

Jak się już posprzeczali, to pan profesor Towsten zapytał, kiedy takie coś widziałem ostatnio.

Zastanowiłem się, a potem powiedziałem, że chyba już dawno, coś ze trzy miesiące temu. Bo teraz biorę bardzo dobre lekarstwa i ataki mam coraz rzadziej. Dawniej to miałem, często ataki. A za każdym razem, jak miałem dostać konwulsji, widziałem po kątach takie dziwne rzeczy, jak ta, która teraz leży tu w skrzynce. Potem nawet się nauczyłem, że jak widzę takie coś, to muszę kłaść się szybko w możliwie miękkim miejscu, i wtykać korek między zęby, bo zaraz stracę przytomność i zacznie mną trząść ta epilepsja.

Adam Wiśniewski — Snerg

Anioł przemocy

Na trzynastym piętrze Lucyna zatrzymała rozgadaną przewodniczkę i zwróciła jej uwagę na zagadkowy fakt, że w labiryncie korytarzy i sal raz po raz ktoś odłącza się od grupy i znika.

Pilotka wycieczki nie troszczyła się o maruderów pozostających w tyle. Oprowadzając turystów po ruinach gmachu Instytutu Cybernetyki, który był perłą w zespole średniowiecznych obiektów muzealnych, zamiast pilnować zdezorientowanych ludzi i udzielać im informacji na temat mijanych eksponatów, rozprawiała o atrakcjach nocnej imprezy „Światło i Dźwięk” (tu rozpoczęła się historia!) zorganizowanej przez biuro w ruinach elektrowni atomowej poza granicami zabytkowego miasta.

Lucyna zgubiła się na szesnastym piętrze. Pozostała nieco dłużej w sali zajmowanej przez centralny komputer Instytutu i patrząc na rozmieszczone w szafach zespoły elektronowego olbrzyma, pozbawiona fachowej pomocy, sama próbowała dociec — jak się okazało, bezskutecznie — na czym polega „wzruszające piękno tego bezcennego skarbu”, którym średniowieczni artyści (zwani kiedyś informatykami) zapisali się na zawsze w księdze dziejów ludzkiej kultury. W końcu postanowiła zapytać o to pilotkę wycieczki. Lecz kiedy po kilku minutach głębokiej zadumy nad ogromem minionego czasu opuściła salę, spostrzegła z niepokojem, że korytarz jest pusty.