Выбрать главу

W gmachu panowała doskonała cisza. Grupa turystów oddaliła się w nieznaną stronę. Dziewczyna usiłowała ich odnaleźć, jednak po dotarciu do kolejnego hallu, gdzie zbiegało się kilka korytarzy, poszła w niewłaściwym kierunku. Błądziła w pomieszczeniach, których ściany zabudowane były przyrządami naukowymi zamierzchłej epoki. Wnętrza wypełniała wiekowa aparatura. W pracowniach dawnych eksperymentatorów stały prymitywne maszyny z początku dwudziestego pierwszego wieku.

Czas nie oszczędził drogocennych zbiorów: plastykowe części urządzeń pożerały korniki drugiej generacji, zaś z wypaczonych blach spadały płaty rdzy, atakującej tu żelazne powierzchnie, z których wcześniej usunęły farbę pracowite kolonie nie znanych kiedyś mikroorganizmów.

Turystów nigdzie nie było widać. Po kwadransie bezskutecznych poszukiwań, przytłoczona niesamowitą atmosferą tego osobliwego miejsca, dziewczyna zrezygnowała z samodzielnego zwiedzania. Postanowiła wrócić do windy i zjechać na parter, skąd łatwo trafiłaby do czekającego pod Instytutem zabytkowego autokaru.

W windzie spotkała ją pierwsza przygoda. Kabina zatrzymała się między piętrami. Lucyna wcisnęła alarmowy klawisz. Po minucie oczekiwania — z głośnika zawieszonego nad guzikami przemówił męski głos:

— Chcesz być królową?

— Kim?

— Pierwszą damą w królestwie.

— Żoną króla?

— Tak.

— Pan żartuje.

— Nie. Możesz nią zostać.

— W jaki sposób?

— To proste. Właśnie szukamy odpowiedniej kandydatki. Poprzednia królowa musiała odejść. Turyści zebrali się na dole i czekają na ciebie.

— Gdzie?

— Naciśnij guzik szóstego piętra. Impreza odbywa się w sali 628.

Kiedy nieznajomy wymówił słowo „impreza”, Lucyna, początkowo zaskoczona tajemniczą propozycją, szybko uświadomiła sobie, co informator miał na myśli.

Chodziło tu pewnie o kolejną turystyczną atrakcję, zorganizowaną przez operatywne biuro w ruinach niedawno odkopanego miasta. Widowisko zapowiadało się barwnie. Dziewczyna lubiła takie niespodzianki. Czemu nie miałaby wziąć udziału w jakiejś średniowiecznej inscenizacji? Słyszała nieraz o malowniczych zamkach, wznoszonych na niedostępnych szczytach elektrowni atomowych przez uzbrojonych w trójzęby tyranów, którzy swych podwładnych zmuszali do oglądania telewizji. I choć nie była całkiem pewna, czy dobrze zna chronologię ubiegłych okresów historycznych, ucieszyła się na myśl o doskonałej zabawie, zwłaszcza że miała ją podziwiać z wysokości królewskiego tronu.

Uruchomiona właściwym guzikiem winda minęła jednak szóste piętro i nie zatrzymując się też na parterze, gdzie numerator wskazał cyfrę „zero”, zjechała aż do poziomu szóstej podziemnej kondygnacji. Dziewczynę zdziwił ten fakt, gdyż sądziła, że w gmachu nie ma tak wielu piwnic.

Przeszła szerokim, czystym korytarzem do drzwi oznaczonych numerem 628. Przeczytała na nich napis: LABORATORIUM CYBERNETYCZNE. Były uchylone. Pchnęła je i weszła do jasnego wnętrza. Najpierw zobaczyła gołe nogi kobiety, która stała za arkuszem srebrnej blachy.

— Przepraszam panią — powiedziała. — Poinformowano mnie, że tutaj odbywa się jakaś ciekawa impreza.

Ukryta za błyszczącym ekranem kobieta poruszyła się niespokojnie i podbiegła do jego krawędzi. Arkusz zawieszony był pod sufitem przejścia do następnego pokoju; przysłaniał górną jego część, toteż Lucyna nadal nie widziała całej postaci kobiety, tylko jej długie nogi.

— Mogłaby mi pani wskazać miejsce, gdzie zebrali się turyści?

Nogi były bardzo zgrabne. Lecz kiedy wyszły spoza parawanu i kopnięciem bosej stopy zatrzasnęły drzwi, Lucyna przestała podziwiać idealne proporcje w ich budowie. Przez kilka sekund nie dowierzała własnym oczom.

Ruchome nogi zagrodziły jej powrotną drogę. Z okrzykiem przerażenia wbiegła za ekran, skąd zobaczyła wiele innych poruszających się par nóg. Stała na progu dużej hali. Nigdzie nie dostrzegła żadnego człowieka, ale w zabudowanym działowymi ściankami wnętrzu panował ożywiony ruch.

Nad lewym skrzydłem zautomatyzowanych warsztatów górował napis PROTEZOWNIA. Sekcja kończyn dolnych zajmowała stanowisko dookoła obracającego się powoli podajnika materiałów. Przy każdym aparacie była zainstalowana jedna para sztucznych rąk. Syntetyczne protezy doskonale imitowały żywe ramiona. Dłonie sterowane ukrytymi ścięgnami operowały sprawnie wokół montowanych na stole ludzkich nóg. Na końcu cyklu produkcyjnego gotowe protezy same zeskakiwały z taśmy. Automat kontrolny łączył je klamrami w dobrze dobrane pary i kierował na tor treningowy, skąd — po przebyciu długiego szeregu przeszkód — sztuczne nogi wędrowały posłusznie do następnego działu, gdzie mechaniczny monter dołączał do nich pary skonstruowanych w innym sektorze rąk.

Ramy łączące nogi zatopione były końcami w udach i miały kształt odwróconej litery U. Sztuczne ręce automat przytwierdzał do tych ram na ich wierzchołkach. Kilkunastu takich gotowych rękonogów pracowało przy taśmociągu i w wytwórni tworzyw sztucznych; grupy innych remontowały stare maszyny lub zajmowały się budowaniem nowych.

Dziewczyna spostrzegła jeszcze rękonoga stojącego przy pulpicie rozdzielni wysokiego napięcia i poczuła, że mięśnie jej rąk i nóg twardnieją nagle jak muskuły sportowca podnoszącego wielki ciężar. Dopiero wtedy zobaczyła ruchome kamery i anteny, rozstawione w różnych punktach hali, i zrozumiała, co zmusza wszystkie mięśnie do nieustannej aktywności.

Wiedziała, że uczeni dwudziestego pierwszego wieku, uciekając z gmachu w czasie trzęsienia ziemi, pozostawili włączone maszyny, które czerpały energię z lokalnego źródła. Wśród innych aparatów pozostały tu też prymitywne prototypy sztucznych kończyn ludzkich, konstruowane dla inwalidów. Przewody zbiegały się w ośrodku dyspozycji wielkiego komputera. Przez wiele wieków w odciętych od świata podziemiach Instytutu Cybernetyki mózg elektronowy sam siebie konserwował przy pomocy coraz lepiej działających rękonogich stworów. Pierwotny program laboratorium protez, przekształconego niedawno w wytwórnię, pomysłowy komputer realizował sumiennie. Wszystkie jego zespoły współdziałały w zamkniętym kręgu sprzężenia zwrotnego: on sterował zdalnie sztucznymi układami nerwowymi i doskonalił je, a one — zastępując ręce i nogi żywych ludzi — podtrzymywały jego upiorną egzystencję.

Wchodząc w pole widzenia kamer telewizyjnych komputera, dziewczyna zainteresowała go swoim wyglądem. Była żywym organizmem; być może po latach panowania nad protezami przeniknął tajemnicę funkcjonowania naturalnych organów i potrzebował prawdziwego człowieka do cybernetycznych eksperymentów.

Ta myśl przeleciała przez umysł Lucyny z prędkością błyskawicy. Byłaby natychmiast uciekła, lecz w chwili, gdy zwróciła na siebie uwagę maszyny, poczuła sztywność w mięśniach, jakby poraził je przepływ elektrycznego prądu. Przez kilka minut wstrząsały nią gwałtowne skurcze, aż w końcu po walce stoczonej między dwoma ośrodkami dyspozycji, ciałem jej zaczęły kierować sygnały wysyłane przez zewnętrzną centralę, które okazały się znacznie silniejsze.

Prowadzona rytmicznymi impulsami, wbrew własnej woli przeszła obok magazynu materiałów, skręciła i zbliżyła się do szerokich drzwi w przeciwległej ścianie. Otworzyły się automatycznie, ukazując niespodziewany obraz.

Pośrodku drugiej sali stała gromada znajomych turystów. Grupa składała się z tych wszystkich osób, które w czasie zwiedzania muzeum pozostały w tyle za czołem wycieczki i zabłądziły w gmachu. Znajomi roześmiali się na widok przestraszonej dziewczyny. Po sekundzie zaskoczenia ona też uśmiechnęła się do nich. Nie miała już pewności, czy to komputer zmusił ją do tego marszu, bo mogła ulec autosugestii. W każdym razie znalazła swoich przyjaciół. Miała ochotę ściskać ich i całować.

Ale przebiegła tylko kilka kroków, raz jeszcze spojrzała w głąb sali i skamieniała w bezruchu.

Bo w tej właśnie chwili, kiedy odetchnęła z ulgą, szczęśliwa, że jej fantastyczna przygoda skończyła się tak pomyślnie, jeden z mężczyzn silnym ciosem trzymanej oburącz siekiery rozpłatał na dwie połowy głowę swojego sąsiada. Uderzony człowiek zwalił się na podłogę, zaś z końca sali wysunął się sztywny kabel zakończony ostrym hakiem i ściągnął ciało pod ścianę, gdzie leżał stos innych, równie zmasakrowanych trupów. Za wleczonymi po lśniącej posadzce zwłokami pozostała straszna czerwona smuga.