Выбрать главу

Zaraz też wspomniałem, co proboszcz Dudak opowiadał o szatanie. – On nie zawsze wygląda groźnie. Czasem kolega powie ci, żebyś nie szedł do kościoła i jest to podszept szatana, który zamiast obowiązku łudzi cię obrazem fałszywych przyjemności. Czasami, zamiast pomagać rodzicom, idziesz na plażę, bo jakiś głos podpowiedział ci, że to jest ciekawsze. Tak – proboszcz dramatycznie zawieszał głos jak w czasie kazania – w ten sposób diabeł kusi nawet dzieci, ale pamiętajcie, moi mili, że nic nie ukryje się przed obliczem Boga, a kara za grzechy może być straszna. Popatrzcie tylko – proboszcz zaczynał prawie krzyczeć, wyciągając następny obrazek – jakie męki spotkać mogą grzeszników, którzy nie posłuchali głosu sprawiedliwości, którzy nie opamiętali się na czas, popatrzcie tylko, jak będą cierpieć i to nie przez sto, dwieście, czy pięćset lat, ale przez całą wieczność!!! – I przed naszymi oczami ukazywał się wyobrażony ręką artysty obraz piekielnych czeluści, do których kosmate diabły wrzucały nagich potępieńców. Ich ciała spadające w dół, poskręcane, kłute widłami, szarpane szponami, lizane były płomieniami ognia, który dochodził tutaj z samego dna piekieł. Gdy proboszcz schował reprodukcję, nie mieliśmy wątpliwości, że piekło wygląda tak naprawdę. Tymczasem siedząc obok Szymka na składanym krześle, wciąż nie byłem pewien, czy nasze kłamstwa nie zostaną nam wypomniane przez trójkątne oko, kiedy przyjdzie nam stanąć przed nim sam na sam i kiedy niczego już nie będzie można ukryć, tak jak przed M-skim lub człowiekiem w mundurze.

Dzisiaj wiem, że rozmyślania te miały wszelkie znamiona załamania i od tej chwili śledztwo stało się dla mnie jeszcze większą udręką. Zastanawiałem się, czy nie wyjawić wydarzeń ostatniego dnia nad Strzyżą. Cóż z tego, że nie uwierzyliby, cóż stąd – myślałem – że nie daliby wiary? Ostatecznie była to sprawa Weisera i Elki, niczyja inna. A prawda zostałaby ocalona, prawda, której i tak nikt nie chciałby przyjąć. Ostatecznie nie musiałem wyjawić wszystkich tajemnic Weisera, – do których zostaliśmy dopuszczeni. Wystarczyło po kolei opowiedzieć, minuta po minucie, co robił Weiser i Elka, kiedy staliśmy w wodzie po kostki, w pełnym słońcu, i kiedy Weiser powiedział, żebyśmy teraz na nich poczekali. A może Weiser miał na myśli jakieś inne czekanie, zupełnie różne od tego, gdy czeka się na przyjazd pociągu albo otwarcie sklepu lub rozpoczęcie wakacji? Tego wiedzieć nie mogłem. Z gabinetu, mimo zamkniętych drzwi, doszedł nas krzyk M-skiego, a w chwilę później Piotra. Musieli zastosować wobec niego coś ekstra, może było to wyciskanie słonia połączone ze skubaniem gęsi, a może zrobili mu coś zupełnie innego, czego nawet nie można się było spodziewać? Szymek poruszył się na krześle, a ja poczułem, jak noga cierpnie mi jeszcze bardziej. Nie wiem dlaczego, przypomniałem sobie tę samą pieśń, którą śpiewaliśmy tego roku na Boże Ciało, postępując za proboszczem Dudakiem i monstrancją – „Witaj Je-e-zu, Sy-nu Ma-ry-i, Tyś jest Bóg praw-dzi-wy w świe-tej Hos-ty-iii". I nawet nie jej słowa, do których nie przywiązywałem wówczas specjalnej wagi, tylko melodia, powolna i dostojna melodia ciągnąca się wąską strużką pamięci niczym smuga kadzidlanego dymu, ta nostalgiczna melodia podziałała na mnie kojąco. Co było dalej?

Do godziny szóstej mieliśmy jeszcze mnóstwo czasu. Żółtoskrzydły został zaopatrzony, a towarzystwo nie było mu potrzebne. Z nudów rodziły się w naszych głowach najdziwniejsze pomysły, wszystkie oczywiście dotyczące Weisera. Co nam pokaże? A może – co z nami zrobi? Może nauczy nas latać nad ziemią, a może zmieni motyla w żabę albo na odwrót? A gdyby tak zapytać go, po co tańczył w piwnicy nieczynnej cegielni? Piotr zgodził się, że byłoby to ciekawe, ale czy nie lepiej poprosić go o jeszcze jeden zardzewiały schmeiser? Jeśli zna cały las aż do Oliwy albo jeszcze dalej, niejedno mógł wygrzebać w poniemieckich okopach. A może Weiser zechce rozegrać z nami prawdziwą wojenną grę? Po co przypatrywałby się naszym zabawom wtedy, na brętowskim cmentarzu? Już po obiedzie, siedząc na spróchniałej ławce pomiędzy sznurami z bielizną, przypominaliśmy sobie każdy jego gest i każde słowo. Dlaczego nie chodził z nami na religię? Po co mu Elka? Kto go nauczył poskramiania zwierząt? Nasze rozważania przerwała na chwilę pani Korotkowa, która przez okno wyrzucała jak popadnie rzeczy swojego męża. – Draniu jeden, pijaku – krzyczała – wynoś mi się zaraz i nie wracaj więcej! Żeby cię oczy moje nie widziały, żeby cię uszy moje nie słyszały! – Na ziemi wylądowała już koszula, para spodni, buty i nagle z klatki schodowej wyszedł pan Korotek. Chwiejnym krokiem podszedł do kupki swoich rzeczy i jak gdyby nic zaczął się ubierać, bo gniew żony wyrzucił go z mieszkania w samych spodenkach i boso. – Hej – krzyknął w górę – a skarpetki to pies? – Pani Korotkowa nie znała litości, bo zatrzasnęła okno, a my (patrzyliśmy jak pan Korotek, siedząc teraz na ziemi, wkłada buty na bose stopy i jak prawa noga myli mu się z lewym butem i odwrotnie. Wreszcie, gdy dopasował już obuwie, opuścił podwórko marynarskim krokiem, śpiewając wcale nieźle – „Adieu, moja droga kochanko, adieu, moja droga Mulatko!!!" Pani Korotkowa nie była jednak Mulatką i widocznie jej mąż śpiewał tak sobie, dla podniesienia na duchu. Dobrze – ale gdzie Weiser nauczył się grać w piłkę – i to aż tak? – nasza rozmowa biegła tym samym tropem. Skoro w meczu z wojskowymi pokazał taką klasę, to czemu nigdy wcześniej nie widzieliśmy w nim piłkarza, dlaczego stał zawsze na uboczu, gdy nauczyciel wuefu dzielił klasę na dwie drużyny i kazał nam grać? Jaki miał cel w ukrywaniu swoich umiejętności? A na dodatek czy potrafił coś jeszcze, coś, o czym nawet nie mogliśmy mieć pojęcia? Od takich pytań przechodziły ciarki, ale tym chętniej były zadawane.

Nad dachem kamienicy jaskółki śmigały z charakterystycznym dźwiękiem,:- ni to piskiem, ni to gwizdem, niebo jak przez wszystkie dni tego lata przypominało spłowiały szmat błękitu, pan Korotek zdążył już wrócić z baru „Liliput" pijany do granic możliwości ludzkich, a my nadal ciągnęliśmy rozmowę, w której tryb warunkowy i znak zapytania stanowiły główny element wypowiedzi. Za kilka dni lipiec dobiegał końca i mijała połowa wakacji, jednakże ani to, ani zupa rybna w zatoce, ani nawet ekscesy pana Korotka nie mogły odwrócić naszej uwagi od sprawy zasadniczej.