Выбрать главу

W ciągu tych dwóch nocnych godzin Mock nie miał czasu, by jeszcze raz przeczytać list, który znalazł w kanalizacji swego domu. Ręce miał albo zajęte roztrzęsionym brzuchem, albo kierownicą bicykla. Teraz, kiedy Smolorz bardzo umiejętnie powoził po zroszonych ciepłym deszczem kostkach bruku, Mock mógł jeszcze raz przeczytać osobliwy tekst.

„Do Eleonore Wohsedt, Schenkendorfstrasse 3. Ta świnia ma na głowie kaptur kata” – Mock podniósł kartkę do oczu i trudem odczytywał pośpieszne bazgroły. Zadania nie ułatwiały mu pasy światła i cienia przesuwające się po kartce, kiedy powóz mijał latarnie stojące wokół Kaiser-Wilhelm-Platz. „Nie poznałbym go. Torturował mnie. Zmusił, abym się przyznał, że jestem cudzołożnikiem. To nieprawda, moja droga żono, Eleonoro. List, który od niego dostaniesz, był wymuszony. Nie mam i nigdy nie miałem kochanki. Kocham tylko Ciebie. Julius Wohsedt”.

Zbliżali się do skrzyżowania z Kürassierstrasse. Po obu jej stronach biegły szerokie jezdnie, a między nimi był chodnik obsadzony z obu stron klonami i platanami. Ten rodzaj arteryj komunikacyjnych wylągł się w zmilitaryzowanych umysłach niemieckich architektów, którzy ów pas zieleni zaprojektowali z myślą o konnych przejażdżkach oficerów. Właśnie taki potężnie zbudowany jeździec w mundurze kirasjerów jechał przez ulicę poświęconą jego formacji. Z wyraźną złością przepuścił rozpędzoną bryczkę, rzucając Mockowi nieprzyjazne spojrzenie. Mock jednak tego nie dostrzegł, ponieważ był zbyt zajęty obserwacją grupki pijaków, którzy wysypali się z knajpy ukrytej w podwórzu za farbiarnią Kellinga. Kilku mężczyzn przypatrywało się bójce dwóch kobiet, które okładały się torebkami. Mock kazał Smolorzowi zatrzymać się. Kobiety przestały się bić i spojrzały na policjantów. Ironicznie i wyzywająco. Przez warstwę pudru pokrywającą twarz jednej z nich wykluwały się igły porannego zarostu. Mock machnął ręką i kazał Smolorzowi jechać dalej, by po skręcie w prawo, w Schenkendorfstrasse, zarządzić postój. Smolorz przywiązał lejce do latarni i zadzwonił. Niepotrzebnie. W wielkim rozświetlonym elektrycznością domu nikt nie spał. A z całą pewnością nie spała pani Eleonora Wohsedt. Otulona kraciastym pledem stała w towarzystwie dwóch służących przed wejściem i wpatrywała się bezradnie we wchodzących po schodach policjantów. Kamerdynerzy byli gotowi do odparcia ataku. W oczach mieli życzliwość kobry. Pani Wohsedt cała się trzęsła. W wełnianym kocu i bez sztucznej szczęki wyglądała na przekupkę, która zaraz zacznie przytupywać, by odpędzić zimno. Wrześniowy poranek był chłodny i krystaliczny.

– Policja kryminalna. – Mock podsunął pani Wohsedt legitymację pod nos i wpatrywał się przez kilka sekund w łagodniejące oblicza służących. – Asystent Mock i wachmistrz Smolorz.

– Tak czułam. Wiedziałam, że panowie przyjdą. Stoję tak od dwóch dni i czekam na niego – powiedziała pani Wohsedt i rozpłakała się. Cicho i obficie. Jej potężne i miękkie ciało wtórowało oczom. Pociągając nosem, zgarniała palcami łzy i wcierała je w skórę skroni. W głowie Mocka pojawiła się nagle myśl, która była tak obrzydliwa i absurdalna, że poczuł wstręt do samego siebie. Szybko ją wyparł.

– Czemu nie zgłosiła pani zaginięcia męża, jeśli zniknął przedwczoraj? Dokąd mógł pójść? – Mockowi wciąż ta obrzydliwa myśl nie dawała spokoju.

– On czasami nie wracał. Wychodził wieczorem na spacer z naszą suczką i jechał z nią do stoczni. Pracował w biurze przez całą noc i przychodził do domu na obiad następnego dnia. Przedwczoraj wyszedł na spacer z psem – alt obniżył się do szeptu – około szóstej po południu. I nie wrócił na obiad…

– Jakiej rasy jest pies? – zapytał Smolorz.

– Bokserka. – Pani Wohsedt ścierała ostatnie łzy. Mock wyobraził sobie scenę: mała dziewczynka bawi się z dwiema suczkami bokserkami, a za przepierzeniem na żelaznym łóżku igrają ze sobą pokryci egzemą ludzie – tłusty, trójfałdzisty kark Wohsedta spoczywa między kształtnymi piersiami Johanny.

– Czy to jest pismo pani męża? – Mock pokazał jej kartkę, którą znalazł w ścieku. Teraz spoczywała ona między arkuszami przezroczystej sztywnej kalki. – Niech pani przeczyta, tylko proszę dotykać kartki przez kalkę.

Pani Wohsedt włożyła okulary i zaczęła czytać, poruszając zapadniętymi ustami. Po chwili jej oblicze rozjaśniło się.

– Tak, to jego pismo – powiedziała cicho i nagle krzyknęła z radością: – Ja mu ufałam! Ja mu ufałam i nie zawiodłam się! Więc to, co napisał w tamtym liście, to nieprawda…

– W jakim liście? – zapytał Mock.

– W tym, co dostałam dzisiaj. – Pani Wohsedt zaczęła się kręcić w kółko. – To nieprawda, nieprawda…

– Proszę się uspokoić. – Mock chwycił ją za ramiona i spojrzał groźnie na kamerdynerów gotowych do skoku.

– W tym, w tym. – Wyjęła spod pledu kopertę, wyrwała się z rąk Mocka i dalej wirowała w tańcu radości. Na jej szyi odsłoniła się łuskowata egzema.

– Macie rękawiczki, Smolorz – Mock zapalił pierwszego dzisiaj papierosa – to weźcie ten list od pani Wohsedt i głośno przeczytajcie.

–  „Moja droga żono – Smolorz uczynił, co mu kazano. – Mam kochankę, którą utrzymuję. Mieszka ona na Reuscherstrasse…”

–  „List, który od niego dostaniesz, był wymuszony – głos pani Wohsedt przechodził w śpiew. – Nie mam i nigdy nie miałem kochanki. Kocham tylko Ciebie. Julius Wohsedt”.

–  „Możesz to łatwo sprawdzić – czytał dalej Smolorz. – Ma egzemę taką jak ja. Julius Wohsedt”.

– Kiedy pani dostała ten list? – zapytał Mock.

– Około ósmej. – Usta pani Wohsedt wykrzywiły się w podkówkę. Najwyraźniej doszła do passusu o torturach. – Czekałam na Juliusa na tarasie. Niepokoiłam się, że jeszcze go nie ma.

– Przyszedł listonosz i dał pani list?

– Nie, do parkanu zbliżył się jakiś obdartus na bicyklu. To on rzucił kopertę na ścieżkę. Potem szybko odjechał.

– Panie Mock – Smolorz nie pozwolił szefowi zadać pytania o wygląd „obdartusa”. – Tu jest coś jeszcze…

Mock spojrzał na pokratkowaną kartkę papieru. Przesunął czubkiem języka po szorstkim podniebieniu i poczuł silne pragnienie. Z jego organizmu uwalniały się lekkie opary alkoholu, głowa wciągała ciężkie kwasy kaca.

– Umiecie mówić, Smolorz? – zasyczał Mock. – Po cholerę mi to pokazujecie? Przecież przed chwilą to przeczytaliście.