Выбрать главу

Sanie także się zmieniły. Był bardzo zadowolony ze swoich sań; miały takie delikatne, zakręcone srebrne ornamenty. Osobiście pilnował naklejania każdej błyszczącej gwiazdki. Ale to piękno leżało teraz na podłodze jako połyskliwe odłamki rozrzucone wokół sań, które wyglądały, jakby zbudowano je z nierówno pociętych pni drzew, ułożonych na dwóch masywnych drewnianych płozach. Wydawały się stare, a w drewnie ktoś wyrzeźbił twarze — paskudne, prymitywne, szczerzące zęby twarze, które były tu zupełnie nie na miejscu.

Rodzice krzyczeli i usiłowali wyprowadzić stamtąd dzieci, ale nie szło im łatwo. Dzieci ciągnęły do strasznych sań jak muchy do dżemu.

Pan Crumley podbiegł tam również, wymachując rękami.

— Przestańcie! Natychmiast przestańcie! — krzyczał. — Wystraszycie Dzieciaczki!

Usłyszał za sobą głos małego chłopca.

— Mają kły! Fajnie!

— Patrz, a tamten robi siusiu! — powiedziała jego siostra. W górę uniosła się wielka chmura żółtej pary. — Patrz, ścieka stąd aż na schody! Kto nie umie pływać, niech się łapie poręczy!

— One cię zjadają, jak byłaś niegrzeczna — oznajmiła mała dziewczynka z wyraźną aprobatą. — Całą. Razem z kośćmi. Chrupią je.

— Głuptas jesteś — zaopiniowało inne, starsze dziecko. — Nie są prawdziwe. W saniach mają maga, który to wyczarował. Albo to nakręcany mechanizm. Wszyscy wiedzą, że nie są naprawdę pra…

Jeden z dzików spojrzał na niego. Chłopiec schował się za plecy matki.

Pan Crumley, ze łzami gniewu ściekającymi po policzkach, przedzierał się przez tłum, aż dotarł do Groty Wiedźmikołaja. Złapał wystraszonego skrzata.

— Kampania Równego Wzrostu mi to zrobiła, tak?! — krzyknął. — Chcą mnie zrujnować! I rujnują cały nastrój Dzieciaczkom! Popatrz na te śliczne lalki!

Skrzat zawahał się. Mimo nieustających wysiłków matek, dzieci tłoczyły się wokół świń. Jakaś dziewczynka podawała którejś pomarańczę.

Natomiast animowana prezentacja Lalek Wszystkich Narodów wyraźnie przeżywała kryzys. Pozytywka pod spodem wciąż grała „Czy świat nie byłby miły, gdyby każdy był miły”, ale pokrzywiły się pręty poruszające lalkami, więc klatchiański chłopiec rytmicznie walił omniańską dziewczynkę po głowie ceremonialną włócznią, a dziewczynka w narodowym stroju agatejskim regularnie kopała w ucho małego llamedosjańskiego druida. Chór małych dzieci oklaskiwał wszystkie lalki sprawiedliwie.

— Jeszcze tego, no… Gorzej dzieje się w grocie, panie Cru… — zaczął skrzat.

Czerwono-biała postać przepchnęła się przez gapiów i wcisnęła panu Crumleyowi w ręce swoją sztuczną brodę.

— Dość tego — rzekł stanowczo starszy mężczyzna w kostiumie Wiedźmikołaja. — Mogę wytrzymać zapach pomarańczy i mokrych spodenek, ale tego już za wiele.

Tupiąc głośno, przebił się przez kolejkę.

— I nawet nie robi tego jak należy — dodał jeszcze na pożegnanie.

Pan Crumley ruszył dalej.

Ktoś siedział w wielkim fotelu, a na kolanach trzymał dziecko. Postać wyglądała… dziwacznie. Wyraźnie miała na sobie coś w rodzaju stroju Wiedźmikołaja, ale wzrok pana Crumleya stale się ześlizgiwał, nie chciał się zogniskować, odsuwał się i usiłował umieścić postać na samym skraju pola widzenia. Przypominało to próbę spojrzenia na własne ucho.

— Co się tu dzieje? Co się tu dzieje? — zapytał pan Crumley groźnie.

Jakaś dłoń mocno chwyciła go za ramię. Odwrócił się i spojrzał w twarz Skrzata z Groty. A przynajmniej kogoś w kostiumie Skrzata z Groty, chociaż nieco przekrzywionym, jakby wkładanym w pośpiechu.

— Kim jesteś?

Skrzat wyjął z ust wilgotny niedopałek papierosa i wyszczerzył zęby.

— Mów mi wuju Ciężki — powiedział.

— Nie jesteś skrzatem!

— Nie, szefuniu. Jestem wróżką od obuwia.

Za plecami Crumleya odezwał się obcy głos.

A CZEGO TY BYŚ CHCIAŁ NA STRZEŻENIE WIEDŹM, MAŁY CZŁOWIEKU?

Pan Crumley obejrzał się ze zgrozą.

Przed tym… no cóż, musiał o nim myśleć jako o samozwańczym Wiedźmikołaju… siedziało dziecko nieokreślonej płci, które na pozór składało się wyłącznie z wełnianej czapki z pomponem.

Pan Crumley wiedział, jak powinna przebiegać taka rozmowa. Mianowicie tak: dziecko nigdy nie potrafi nawet słowa wykrztusić, ale stojąca blisko matka pochyla się, zerka porozumiewawczo na Wiedźmikołaja i mówi znacząco tym szczególnym tonem, jakiego używają dorośli, kiedy spiskują przeciw dzieciom: „Chcesz lalkę Małego Dzwoneczka, prawda, Doreen? I Komplet Kuchenny Całkiem Jak Mamy, który widzieliśmy na wystawie. I książkę kucharską z wycinankami. A co trzeba powiedzieć?”.

Oszołomione dziecko mruczy „…uję” i dostaje balona albo pomarańczę.

Tym razem jednak rozmowa potoczyła się inaczej.

Matka dotarła aż do:

— Chcesz…

DLACZEGO MASZ RĘCE NA SZNURKACH, DZIECKO?

Dziecko spojrzało na wiszące u rękawów rękawiczki. Podniosło je, by zademonstrować.

— Łapki — powiedziało.

ROZUMIEM. BARDZO PRAKTYCZNE.

— Jesteś plawdziwy? — upewniła się czapka z pomponem.

A JAK MYŚLISZ?

Czapka z pomponem parsknęła.

— Widziałam, jak twoja świnka lobi siusiu — oświadczyła, a ton głosu zawierał sugestię niewielkiego prawdopodobieństwa detronizacji tego zjawiska jako najbardziej emocjonującego, jakie czapka z pomponem oglądała.

OCH. HM… DOBRZE.

— I miała taki wielki…

A CO CHCESZ DOSTAĆ NA STRZEŻENIE WIEDŹM? — zapytał pospiesznie Wiedźmikołaj.

Matka podchwyciła ekonomiczny sygnał i znów zabrała głos.

— Ona chce…

Wiedźmikołaj niecierpliwie pstryknął palcami. Usta kobiety zamknęły się gwałtownie.

Dziecko wyczuło chyba, że ma okazję, jaka trafia się raz w życiu, więc wyrecytowało szybko:

— Ciem wojsko. Ciem taki duzi zamek ze szpicami. I ciem mniecz.

CO MÓWISZ? — zachęcił Wiedźmikołaj.

— Duzi mniecz — odparło dziecko po krótkiej przerwie poświęconej głębokiemu namysłowi.

TAK JEST.

Wuj Ciężki szturchnął Wiedźmikołaja dyskretnie.

— Powinni ci dziękować, panie — przypomniał.

JESTEŚ PEWIEN? LUDZIE ZWYKLE NIE DZIĘKUJĄ.

— Znaczy, mają dziękować Wiedźmikołajowi — szepnął Albert. — To znaczy tobie, zgadza się?

TAK, OCZYWIŚCIE. EHM. POWINNAŚ POWIEDZIEĆ „DZIĘKUJĘ”.

— …kuję.

I BĄDŹ GRZECZNA. TO NALEŻY DO UKŁADU.

— …ak.

NO TO ZAWARLIŚMY UMOWĘ. Wiedźmikołaj sięgnął do swego worka i wyjął…

…bardzo duży model zamku z — właściwie zinterpretowanymi — niebieskim spiczastymi stożkami dachów na wieżach, odpowiednich do zamykania w nich księżniczek…

…pudło z kilkoma setkami rozmaitych rycerzy i wojowników…

…oraz miecz. Miał cztery stopy długości i lśniącą klingę.

Matka nabrała tchu.

— Nie możesz jej tego dać! — wrzasnęła. — To niebezpieczne!

TO MIECZ, zauważył Wiedźmikołaj. ONE NIE MAJĄ BYĆ BEZPIECZNE.

— Przecież to dziecko! — krzyknął Crumley.

ZABAWKA JEST KSZTAŁCĄCA.

— A jeśli się skaleczy?

BĘDZIE TO WAŻNĄ LEKCJĄ.

Wuj Ciężki gorączkowo szepnął mu coś do ucha.

NAPRAWDĘ? NO CÓŻ, NIE MNIE O TYM DYSKUTOWAĆ, JAK SĄDZĘ.

Klinga stała się drewniana.