Выбрать главу

— Nikogo nie oszukasz, najwyżej siebie — oceniła Susan. — Widać sznurek.

Rozwinęła skórę.

— Może powinienem usiąść na ośnieżonej gałęzi? — zastanawiał się kruk. — To chyba załatwi sprawę…

— Nie potrafię tego odczytać — poskarżyła się Susan. — Litery są… jakieś dziwne.

— Eteryczne runy — wyjaśnił kruk. — Wiedźmikołaj nie jest przecież człowiekiem.

Przesunęła dłonią nad cienką skórą. Te… kształty popłynęły jej wokół palców.

Nie umiała ich przeczytać, ale czuła je. Czuła ostry zapach śniegu, tak wyraźny, że para jej oddechu kondensowała się w powietrzu. Słyszała dźwięki: stuk kopyt, trzask gałązek w skutym mrozem lesie…

Jaskrawa, błyszcząca kula…

Otrząsnęła się gwałtownie i odsunęła zwój. Rozwinęła następny, który wyglądał, jakby wykonano go z pasów kory. Znaki zawisły ponad powierzchnią. Czymkolwiek były, nie przeznaczono ich do czytania; można by niemal uwierzyć, że to alfabet Braille’a dla dotyku duszy. Obrazy płynęły przez jej zmysły — mokre futro, pot, sosna, sadza, lodowate powietrze, zapach wilgotnego popiołu, świńskie… świński nawóz, poprawił szybko jej umysł guwernantki. Była też krew… i posmak… fasoli? Tylko wizje, bez słów. Niemal… zwierzęce.

— Przecież nic w tym się nie zgadza! — powiedziała głośno. — Wszyscy wiedzą, że to taki wesoły gruby staruszek, który przynosi dzieciom prezenty!

— Teraz tak. Teraz. Nie wtedy. Wiesz, jak to bywa — rzucił kruk.

— Wiem?

— To tak jakby… no… przekwalifikowanie. Nawet bogowie muszą iść z duchem czasu, mam rację? Tysiące lat temu był pewnie całkiem inny. Na przykład nikt wtedy nie nosił skarpet.

Poskrobał się po dziobie.

— No taaak… — podjął. — Wtedy był pewnie zwykłym zimowym demiurgiem. No wiesz… krew na śniegu, żeby wzeszło słońce. Zaczyna się od ofiar zwierzęcych, rozumiesz: zagonić jakieś duże i kosmate zwierzę na śmierć, takie rzeczy. Nie uwierzysz, ale w Ramtopach żyją ludzie, którzy na Strzeżenie Wiedźm zabijają strzyżyka, chodzą z nim od domu do domu i śpiewają o tym! Ze wszystkimi oj-diridi-dina-dana-uha! Bardzo folklorystyczne, bardzo mistyczne.

— Strzyżyka? Czemu?

— Nie wiem. Może ktoś powiedział: zaraz, po co właściwie mamy polować na tego wielkiego drania orła, z jego wielkim ostrym dziobem i wielkimi szarpiącymi szponami? Może zamiast tego zapolujemy na strzyżyka, który jest rozmiarów groszku i robi „ćwir”? No proszę, wybierajcie. W każdym razie potem schodzi to do poziomu religii, a wtedy zaczynają ten numer, że jakiś biedny palant znajduje w karmie specjalną fasolkę, a wszyscy mówią: oho, kolego, jesteś teraz królem, więc on myśli: no, to chyba nieźle — tylko nie uprzedzają, że raczej nie powinien się brać za pisanie grubych książek, bo zaraz potem przebiera nogami po śniegu, a z tuzin innych palantów goni go ze świętymi sierpami, żeby ziemia znowu odżyła, a śnieg stopniał. Bardzo, no wiesz… etniczne. A potem jakiś mądrala pomyślał: zaraz, patrzcie, przecież to przeklęte słońce i tak wschodzi, no to niby czemu mamy za darmo karmić tych wszystkich druidów? I od razu zwalnia się stanowisko. Tak to jest z bogami. Zawsze znajdą sposób, żeby, wiesz… przeczekać.

— To przeklęte słońce i tak wschodzi… — powtórzyła Susan. — Skąd to wiesz?

— Och, zwykła obserwacja. Zdarza się każdego ranka. Widziałem je.

— Chodzi mi o te święte sierpy i resztę.

Krukowi udało się przybrać na dziobie wyraz satysfakcji.

— Taki typowy kruk to ptak bardzo okultystyczny — wyjaśnił. — Ślepy Io, bóg gromu, miał kiedyś dwa mistyczne kruki, które latały wszędzie i opowiadały mu, co się dzieje.

— Kiedyś?

— Eee… Wiesz przecież, że on nie ma oczu na twarzy, tylko takie, no… takie swobodnie fruwające gałki oczne, które kręcą się po okolicy… — Kruk odchrząknął z gatunkowym zakłopotaniem. — Aż się prosi o wypadek, prawdę mówiąc.

— Czy ty w ogóle myślisz o czymkolwiek oprócz gałek ocznych?

— No… są też wnętrzności.

PIP.

— Ale ma rację — przyznała Susan. — Bogowie nie umierają. Nigdy całkiem nie umierają.

Zawsze zostaje jakieś miejsce, mówiła sobie. We wnętrzu kamienia, w słowach pieśni, w umyśle jakiegoś zwierzęcia czy może w szepcie wiatru. Nigdy do końca nie odchodzą, trzymają się świata czubkami palców, zawsze szukają drogi powrotnej. Kto raz był bogiem, zawsze nim pozostaje. Martwym być może, ale tylko tak, jak świat zimą…

— No dobrze — powiedziała. — Sprawdzimy, co się z nim stało.

Sięgnęła po ostatnią książkę i spróbowała ją otworzyć na dowolnej stronie…

Wrażenie uderzyło ją spomiędzy okładek niczym bat…

…kopyta, strach, krew, śnieg, zimno, noc…

Upuściła tom. Zamknął się z trzaskiem.

PIIP?

— Nic… Nic mi nie jest.

Spojrzała na książkę i zrozumiała, że udzielono jej przyjacielskiego ostrzeżenia, tak jak mógłby ostrzegać pokojowy zwierzak, oszalały z bólu, ale jednak na tyle oswojony, by nie drapać i nie gryźć ręki, która go karmi — tym razem. Gdziekolwiek znalazł się Wiedźmikołaj — martwy czy żywy, gdzieś przecież był — chciał, żeby zostawić go samego.

Spojrzała na Śmierć Szczurów. Jego małe oczodoły w niepokojąco znajomy sposób rozjarzyły się błękitem.

PIP. IIK?

— Szczur mówi, że gdyby to on chciał się czegoś dowiedzieć o Wiedźmikołaju, poszedłby do Zamku Kości.

— Przecież to tylko bajka — odparła Susan. — Niby tam podobno trafiają listy wysłane kominem. To tylko stara opowieść.

Odwróciła się. Szczur i kruk wpatrywali się w nią nieruchomo. Uświadomiła sobie, że była nazbyt normalna.

PIP?

— Szczur mówi: jak to „tylko”? — przetłumaczył kruk.

W ogrodzie Siata podszedł do Średniego Dave’a. Jeśli można to nazwać ogrodem. To był po prostu teren wokół… domu. Jeśli można to nazwać domem. Nikt o tym nie rozmawiał, ale od czasu do czasu zwyczajnie musieli wyjść na zewnątrz. W środku było jakoś… nienormalnie.

Zadrżał.

— Gdzie on jest? — zapytał.

— Pewnie na górze — odparł Średni Dave. — Wciąż próbuje otworzyć ten pokój.

— Ten ze wszystkimi zamkami?

— Tak.

Średni Dave skręcał papierosa. Wewnątrz domu… albo wieży, albo jednego i drugiego naraz, albo czegoś jeszcze… nie dało się palić. Nie tak, jak należy. Smakowało okropnie i robiło się potem niedobrze.

— Ale po co? Załatwiliśmy to, po cośmy tu przyszli. Nie? Staliśmy jak banda dzieciaków i patrzyliśmy, jak ten zasmarkany mag odśpiewuje te swoje zaklęcia. Ledwie wytrzymałem, żeby się nie zaśmiać. A czego on teraz chce?

— Powiedział, że jeśli są tak dobrze zamknięte, to chce zobaczyć, co jest w środku.

— Myślałem, że mamy tylko tu przyjść, załatwić co trzeba i wracać.

— Tak? To mu powiedz. Skręcisz sobie?

Siata wziął kapciuch z tytoniem i uspokoił się trochę.

— Widziałem już sporo paskudnych miejsc, ale to jest wyjątkowe.

— No.

— To ta słodycz człowieka wykańcza. No i musi być chyba coś innego niż tylko jabłka do jedzenia.

— No.

— I to przeklęte niebo. To niebo naprawdę działa mi na nerwy.

— No.

Starali się nie patrzeć na przeklęte niebo. Z jakichś powodów człowiek stale miał wrażenie, że zaraz się na niego zawali. A jeszcze gorzej wyglądało, kiedy wzrok zabłądził w tę lukę, gdzie nie powinno być żadnej luki. Efekt był taki, jakby ból zęba dokuczał w oczach.