— Istotnie — zgodził się pierwszy prymus.
— Czyli jemioła jest w rzeczywistości symbolem jemioły?
— W samej rzeczy — zgodził się pierwszy prymus, który w tej chwili starał się tylko przeczekać.
— Zabawne — mruknął Ridcully tym samym tonem zadumy. — To stwierdzenie jest albo tak głębokie, że całego życia trzeba, by pojąć każdą cząstkę jego znaczenia, albo to zwykła bzdura. Ciekawe, która z tych ewentualności jest prawdziwa.
— Może obie — zasugerował zdesperowany pierwszy prymus.
— A ten komentarz jest albo niezwykle wnikliwy, albo całkiem banalny.
— Może ob…
— Proszę nie przeciągać struny…
Ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
— To pewnie kolędnicy — domyślił się pierwszy prymus, ucieszony szansą zmiany tematu. — Co roku się zjawiają. Osobiście bardzo lubię, jak śpiewają „Chłopaków Lilywhite”.
Nadrektor raz jeszcze spojrzał na jemiołę, obrzucił groźnym wzrokiem rozpromienionego pierwszego prymusa, po czym uchylił małą klapkę w drzwiach.
— No więc kolędowanie, chłopcy… — zaczął. — Och. No tak. Muszę stwierdzić, że można było wybrać lepszy moment…
Zakapturzona postać przeszła przez drewno drzwi, niosąc na ramieniu bezwładny pakunek.
Pierwszy prymus cofnął się pospiesznie.
— Och… nie! Nie dzisiaj!
I wtedy zobaczył, że to, co wziął za czarną szatę, obszyte jest u dołu koronką, a kaptur — choć niewątpliwie jest kapturem — wygląda bardziej stylowo od tamtego, z którym go początkowo pomylił.
— Zostawiasz czy zabierasz? — spytał Ridcully.
Susan zsunęła kaptur.
— Potrzebuję pomocy, panie Ridcully.
— Jesteś… Czy nie jesteś wnuczką Śmierci? Spotkaliśmy się chyba kilka…
— Tak — westchnęła Susan.
— I… pomagasz w pracy? — Ridcully poruszył znacząco brwiami i wskazał wzrokiem bezwładną postać na ramieniu dziewczyny.
— Chcę, żebyście go obudzili — wyjaśniła.
— Znaczy, coś w rodzaju cudu? — zapytał pierwszy prymus, który trochę nie nadążał.
— On nie umarł — zapewniła Susan. — Tylko odpoczywa.
— Zawsze się tak mówi — wyjąkał pierwszy prymus.
Ridcully, który był człowiekiem bardziej praktycznym, podniósł nieprzytomnemu głowę. Ten jęknął.
— Wygląda na to, że trochę przesadził…
— Jest bogiem kaca — wyjaśniła Susan. — O, bogiem kaca.
— Naprawdę? — zdziwił się Ridcully. — Ja tam nigdy nie mam kaca. To zabawne. Mogę pić całą noc, a rankiem budzę się świeży jak stokrotka.
O, bóg otworzył oczy, wzniósł się, zbliżył do nadrektora i zaczął okładać pięściami jego pierś.
— Ty draniu, ty wredny draniu! Nienawidzę cię! Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę…
Zamknął oczy i zsunął się na podłogę.
— O co mu chodziło? — zapytał niepewnie Ridcully.
— To chyba jakaś reakcja nerwowa — odparła dyplomatycznie Susan. — Coś niedobrego dzieje się dziś wieczorem. Mam nadzieję, że on mi wytłumaczy, co takiego. Ale najpierw musi zacząć normalnie myśleć.
— I przyniosłaś go tutaj? — zdumiał się Ridcully.
HO. HO. HO. TAK, RZECZYWIŚCIE, WITAJ, MAŁE DZIECKO ZWANE KURZAJKĄ LUMPY, CÓŻ ZA PIĘKNE IMIĘ. WIEK SIEDEM LAT, JAK SIĘ DOMYŚLAM? DOBRZE. TAK, WIEM, ŻE TO ZROBIŁA. PROSTO NA ŁADNĄ, CZYSTĄ PODŁOGĘ, TAK. ONE TAK ROBIĄ, WIESZ? TO COŚ, CO WARTO WIEDZIEĆ O PRAWDZIWYCH ŚWINIACH. TU MASZ, PROSZĘ. NIE, NIE MA ZA CO. SZCZĘŚLIWEGO STRZEŻENIA WIEDŹM I BĄDŹ GRZECZNY. BĘDĘ WIEDZIAŁ, CZY BYŁEŚ GRZECZNY, CZY NIE. PAMIĘTAJ. HO. HO. HO.
— Wprowadziłeś, panie, nieco magii do tego małego życia — pochwalił Albert, kiedy odeszło kolejne dziecko.
LUBIĘ TEN WYRAZ NA ICH TWARZYCZKACH, oświadczył Wiedźmikołaj.
— Znaczy, ten rodzaj przerażenia i podziwu, i niepewności, czy mają się śmiać, czy płakać, czy siusiać w spodnie?
TAK TO JEST DOPIERO PRAWDZIWA WIARA.
O, bóg został przeniesiony do głównego holu i ułożony na ławie. Najstarsi magowie zebrali się wokół niego — zawsze gotowi pomóc tym mniej szczęśliwym od siebie w pozostaniu takimi.
— Wiem, co jest dobre na kaca — oznajmił dziekan, który był już w bankietowym nastroju.
Spojrzeli na niego pytająco.
— Ciężkie pijaństwo poprzedniej nocy! — Rozpromienił się. — To był dobry żart słowny — dodał po chwili, żeby jakoś przerwać milczenie.
Milczenie powróciło.
— Bardzo zabawne — stwierdził Ridcully. Popatrzył zamyślony na o, boga. — Surowe jajka są dobre… — zerknął gniewnie na dziekana. — To znaczy złe na kaca. I świeży sok pomarańczowy.
— Klatchiańska kawa — oświadczył stanowczo wykładowca run współczesnych.
— Ale ten chłopak nie ma po prostu swojego kaca — przypomniał Ridcully. — On ma kaca wszystkich.
— Próbowałem już — wymamrotał o, bóg. — Mam po niej nastroje samobójcze i mdłości.
— Mieszanka musztardy i chrzanu? — zaproponował kierownik Katedry Studiów Nieokreślonych. — Najlepiej ze śmietaną. I z anchois.
— Jogurt — dodał kwestor.
Ridcully spojrzał na niego zdziwiony.
— To brzmiało niemal sensownie — przyznał. — Dobra robota, kwestorze. Na twoim miejscu na tym bym poprzestał. Hm… Oczywiście, mój wujek zaklinał sos wow-wow.
— Zaklinał się na sos wow-wow, zapewne? — zapytał wykładowca run współczesnych.
— Może jedno i drugie. Wiem, że kiedyś wypił go całą butelkę jako lek na kaca, i rzeczywiście chyba go to wyleczyło. Wyglądał bardzo spokojnie, kiedy składaliśmy go do grobu.
— Kora wierzby — powiedział kwestor.
— Niezły pomysł — przyznał wykładowca run współczesnych. — To analgetyk.
— Naprawdę? No cóż, możliwe, ale lepiej będzie zaaplikować mu to doustnie — stwierdził Ridcully. — Czy aby dobrze się czujesz, kwestorze? Odezwałeś się tak jakby rozsądnie.
O, bóg otworzył przekrwione oczy.
— Czy to wszystko pomaga? — zapytał słabym głosem.
— Raczej cię zabije — stwierdziła Susan.
— Aha. To dobrze.
— Moglibyśmy dodać Wzmacniacz Winkelberta — zaproponował dziekan. — Pamiętacie, kiedy Modo dodał trochę do groszku? Daliśmy radę zjeść tylko po jednym.
— Czy nie moglibyście zrobić czegoś bardziej, no… magicznego? — zniecierpliwiła się Susan. — Wyczarować z niego ten alkohol albo co…
— Owszem, ale teraz to już nie jest alkohol, prawda? — zauważył Ridcully. — Zmienił się w mnóstwo paskudnych małych trucizn tańczących dookoła jego wątroby.
— Niemieszalny Podzielnik Spolda mógłby załatwić sprawę — wtrącił wykładowca run współczesnych. — Jest bardzo prosty. W rezultacie dostajemy garnek pełen wszystkich tych paskudztw. Wcale nietrudne, jeśli nie przeszkadzają komuś efekty uboczne.
— Proszę opowiedzieć o efektach ubocznych — poprosiła Susan, która już wcześniej spotykała magów.
— Główny polega na tym, że reszta z niego kończy w trochę większym garnku.
— Będzie żywy?
Wykładowca run współczesnych skrzywił się i zamachał rękami.
— W sensie ogólnym tak — zapewnił. — Żywe tkanki, bez wątpienia. I stanowczo trzeźwy.
— Chodzi nam chyba o coś, co pozostawi go w tym samym kształcie, i nadal oddychającego.
— No wiesz, mogłaś od razu powiedzieć…
I wtedy dziekan powtórzył mantrę, która w ciągu wieków wywarła tak znaczący wpływ na postęp wiedzy: