Ridcully podniósł się z podłogi. Nie ucierpiał — magowie dość łatwo się toczą, a poza tym mają powłokę zewnętrzną dostatecznie miękką, by się odbijać.
Wszyscy zbliżali się wolno do dzbana. Migotliwy blask rzucał na ściany ich długie cienie.
— Co to jest? — zapytał dziekan.
— Pamiętam, ojciec udzielił mi kiedyś cennych rad na temat alkoholu — rzekł Ridcully. — Powiedział: „Synu, nigdy nie pij drinków z papierową parasolką w szklance, nigdy nie pij drinków z zabawnymi nazwami i nigdy nie pij drinków, które zmieniają kolor po dodaniu ostatniego składnika. I nigdy, przenigdy nie rób tego…”.
Wsadził palec do dzbana.
Kiedy go wyjął, na końcu lśniła pojedyncza kropla.
— Ostrożnie, nadrektorze — ostrzegł dziekan. — To, co tam mamy, może reprezentować czystą trzeźwość.
Ridcully znieruchomiał z palcem w połowie drogi do ust.
— Słuszna uwaga — przyznał. — Nie chciałbym w moim wieku zacząć być trzeźwym. — Rozejrzał się. — Jak testujemy takie rzeczy?
— Zwykle szukamy ochotników wśród studentów — odparł dziekan.
— A jeśli żaden się nie znajdzie?
— Podajemy im to i tak.
— Czy nie jest to trochę nieetyczne?
— Nie, jeśli nic im nie mówimy, nadrektorze.
— No tak. Bardzo rozsądnie.
— Ja spróbuję — szepnął o, bóg.
— Czegoś, co wyszykowali ci klau… ci dżentelmeni? — obruszyła się Susan. — To cię może zabić.
— Przypuszczam, że nigdy nie miałaś kaca — odparł o, bóg. — Inaczej nie opowiadałabyś takich bzdur.
Zataczając się, podszedł do postumentu, za drugą próbą zdołał ująć dzban — i wypił całą zawartość.
— Teraz będą fajerwerki — oznajmił kruk siedzący Susan na ramieniu. — Płomienie wydobywające się z ust, krzyki, chwytanie się za gardło, leżenie pod kranem z zimną wodą i takie rzeczy…
Ku swemu zdumieniu, Śmierć odkrył, że załatwianie kolejki dzieci jest całkiem przyjemne. Do tej pory mało kto cieszył się na jego widok.
NASTĘPNY! JAK MASZ NA IMIĘ, MAŁA… Zawahał się, ale szybko nad sobą zapanował…OSOBO?
— Nobby Nobbs, Wiedźmikołaju — odparł Nobby.
Czy tylko mu się zdawało, czy kolano, na którym siedział, było o wiele bardziej kościste, niż być powinno? Pośladki usiłowały kłócić się z mózgiem, ale zostały przyciśnięte.
A BYŁEŚ GRZECZNYM KRAS… GRZECZNYM GNO… GRZECZNYM OSOBNIKIEM?
I nagle Nobby odkrył, że nie panuje nad własnym językiem, który całkiem samowolnie, pod wpływem straszliwego przymusu, uformował krótkie:
— …ak.
Gdy Nobby walczył o władzę nad własnym ciałem, potężny głos mówił dalej:
PRZYPUSZCZAM ZATEM, ŻE NALEŻY SIĘ JAKIŚ PREZENT DLA GRZECZNEJ MAŁP… GRZECZNEGO CZŁO… GRZECZNEJ OSOBY PŁCI MĘSKIEJ?
Aha, teraz cię mam, teraz ci wygarnę, staruszku, pewno już nie pamiętasz tej sutereny na tyłach warsztatu przy Starej Szewskiej, co? Te wszystkie poranki Strzeżenia Wiedźm z maleńką dziurą w moim świecie…
Słowa wezbrały w Nobbym, ale zanim osiągnęły krtań, stłumiło je coś pradawnego… I ku zdumieniu Nobby’ego, zostały przełożone na:
— …ak.
COŚ ŁADNEGO?
— …ak.
W tej chwili niewiele pozostało w Nobbym świadomej woli. Cały świat składał się z jego obnażonej duszy i Wiedźmikołaja, który wypełniał sobą wszystko.
I OCZYWIŚCIE BĘDZIESZ GRZECZNY PRZEZ NASTĘPNY ROK?
Niewielka pozostała jeszcze cząstka nobbowatości chciała odpowiedzieć: Zaraz, a jak dokładnie pan szanowny definiuje „grzeczny”? Jakby, na przykład, zdarzył się jakiś towar, po którym nikt by nie tęsknił? Albo, na przykład, taki mój kolega był na patrolu, niby, i odkrył, że sklepikarz zostawił sklep na noc otwarty. No i każdy mógł tam wejść, nie? Ale przypuśćmy, że ten kolega zabrał jeden czy drugi drobiazg, taki jakby, no wie pan szanowny, taki napiwek, a potem wezwał sklepikarza, żeby zamknął drzwi, to dalej liczy się jako „grzeczny”, nie?
Dobro i zło były, według filozofii Nobby’ego, określeniami całkowicie względnymi — i blisko spokrewnionymi. A większość jego krewnych, na przykład, była przestępcami. Jednak to zaproszenie do debaty filozoficznej zostało przechwycone gdzieś w głębi mózgu przez czysty lęk przed wielką brodą na niebie.
— …ak — pisnął.
ZASTANAWIAM SIĘ, CO CHCIAŁBYŚ DOSTAĆ…
Nobby zrezygnował i siedział jak niemy. Cokolwiek miało się teraz zdarzyć, na pewno się zdarzy i on nic na to nie poradzi… W tej chwili światełko na końcu psychicznego tunelu ukazywało tylko dalszy ciąg tunelu.
AHA. TAK.
Wiedźmikołaj sięgnął do worka i wydobył dziwnego kształtu prezent, opakowany w świąteczny papier, który — ze względu na pewną konfuzję myśli obecnego Wiedźmikołaja — pokryty był deseniem wesołych kruków. Kapral Nobbs chwycił go w drżące dłonie.
CO SIĘ MÓWI?
— …uję.
A TERAZ BIEGNIJ.
Kapral Nobbs z wdzięcznością zsunął się z kolana i przecisnął przez tłum. Przystanął dopiero wtedy, kiedy drogę zastąpił mu funkcjonariusz Wizytuj.
— Co się działo? Co się działo? Nic nie widziałem!
— Nie wiem — wymamrotał Nobby. — Dał mi to…
— Co to takiego?
— Nie wiem.
Nerwowo rozrywał papier w kruki.
— Niesmaczna jest cała ta sprawa — stwierdził funkcjonariusz Wizytuj. — Oddawanie czci idolom…
— To prawdziwa samopowtarzalna kusza z potrójnym naciągiem, Burleigh i Wręcemocny, z polerowaną orzechową kolbą inkrustowaną srebrem!
— …wulgarna komercjalizacja dnia, który ma jedynie astronomiczne znaczenie — ciągnął Wizytuj, który rzadko zwracał uwagę na cokolwiek, kiedy wygłaszał potępienie. — Jeśli już jakkolwiek ten dzień świętować, to…
— Widziałem ją w „Łukach i amunicji”! Miała „Wybór redakcji” w kategorii „Co kupić, jeśli umrze twój bogaty wuj Sidney”. Musieli recenzentowi złamać obie ręce, żeby ją wypuścił!
— …powinien być upamiętniony krótkim nabożeństwem…
— Musi kosztować więcej niż roczne zarobki! Robią je tylko na zamówienie! Trzeba czekać całe lata!
— …natury religijnej. — Funkcjonariusz Wizytuj zdał sobie nagle sprawę, że kogoś za nim brakuje. — Czy nie mieliśmy aresztować tego oszusta, kapralu? — zapytał.
Kapral Nobbs spojrzał na kolegę. Oczy zamgliła mu duma posiadacza.
— Cudzoziemiec z ciebie, Kocioł — oświadczył. — Trudno się spodziewać, żebyś zrozumiał, o co naprawdę chodzi w Strzeżeniu Wiedźm.
O, bóg zamrugał.
— Aha — powiedział. — Teraz mi lepiej. O tak. Zdecydowanie lepiej. Dziękuję.
Magowie, którzy podzielali wiarę kruka w kluczowe narracyjne konwencje życia, obserwowali go czujnie.
— Lada chwila — stwierdził pewnym tonem wykładowca run współczesnych. — Zacznie się jakimś bardzo zabawnym wrzaskiem…
— Wiecie — powiedział o, bóg — chyba ewentualnie mógłbym zjeść jajko na miękko.
— A może uszy zaczną mu się kręcić…
— Albo wypić szklankę mleka.
Ridcully był wyraźnie skonsternowany.
— Naprawdę czujesz się lepiej? — zapytał.
— Ależ tak — zapewnił o, bóg. — Wydaje mi się, że gdybym zaryzykował uśmiech, nie odpadłby mi czubek głowy.
— Nie, nie, nie! — zaprotestował dziekan. — Tak być nie może. Wszyscy wiedzą, że dobre lekarstwo na kaca musi się łączyć z zabawnymi krzykami i tak dalej.