Szarpnął lejce tak mocno, że świnie skończyły hamowanie, stojąc łbami w przeciwną stronę.
Albert wygrzebał się ze stosu pluszowych misiów, gdzie urządził sobie legowisko.
— Co jest? Co się dzieje? Uderzyliśmy o coś? — pytał rozbudzony.
Śmierć wyciągnął rękę, wskazując leżącą w dole nieskończoną śnieżną równinę. Z rzadka tylko blask świecy w oknie czy na wpół przysypana chata sygnalizowały swą obecność w tym świecie ulotnej śmiertelności.
Albert zmrużył oczy i po chwili dostrzegł to, co zwróciło uwagę Śmierci.
— Jakiś typ brnie w śniegu — stwierdził. — Zbierał drewno, na oko sądząc. Marna noc na wyprawy poza dom. A ja też jestem poza domem, jeśli się dobrze zastanowić. Panie, dokonałeś już chyba dosyć, żeby mieć pewność…
COŚ SIĘ DZIEJE TAM W DOLE. HO. HO. HO.
— Chyba nic mu nie grozi — protestował Albert, chwytając się sań, które pomknęły w dół. Na krótko pojawił się jasny klin, kiedy zbieracz drewna otworzył drzwi do swej zasypanej śniegiem chaty. — A tam jest jakichś dwóch, obładowanych paczkami i czym tam jeszcze… Idą do niego. Wychodzi na to, że jednak będzie miał porządne Strzeżenie Wiedźm, nie ma problemu. Czy moglibyśmy…
Rozjarzone oczodoły Śmierci oceniły wszystkie detale rozgrywającej się w dole sceny.
TO NIEWŁAŚCIWE.
— No nie… Znowu się zaczyna…
O, bóg zawahał się.
— Jak to, nie możesz przejść przez drzwi? — zdziwiła się Susan. — W barze przeszedłeś.
— To co innego. W obecności alkoholu dysponuję pewnymi boskimi mocami. Poza tym zapukaliśmy, a ona nie odpowiedziała. Gdzie się podziały tak zwane maniery?
Susan wzruszyła ramionami i przeszła przez tanie drewno. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna. Za każdym razem, kiedy to robiła, wiedziała, że zużywa pewną ilość… hm… normalności. I wcześniej czy później całkiem zapomni, do czego służą klamki — jak dziadek.
Chociaż, jeśli się dobrze zastanowić, on w ogóle nigdy nie odkrył, do czego służą klamki.
Otworzyła drzwi od środka. O, bóg przestąpił próg i rozejrzał się. Nie trwało to długo — pokój nie był duży. Stanowił wydzieloną część większego pomieszczenia, które od początku nie było zbyt wielkie.
— Tutaj mieszka Wróżka Zębuszka? — zdziwił się Bilious. — Trochę tu… ciasnawo, prawda? Rzeczy rozrzucone po podłodze… Co to jest, co wisi na sznurku?
— To… fragmenty damskiej odzieży — odparła Susan, przeszukując papiery na małym, rozchwianym stoliku.
— Nie są duże — zauważył o, bóg. — I trochę cienkie…
— Powiedz — rzuciła Susan, nie podnosząc głowy. — Te wspomnienia, z którymi się pojawiłeś… Nie były specjalnie szczegółowe, prawda? Aha…
Otworzyła czerwony notesik. O, bóg zajrzał jej przez ramię.
— Rozmawiałam z Violet najwyżej parę razy — powiedziała. — Wydaje mi się, że dostarcza gdzieś zęby i dostaje procent od pieniędzy. To nie jest wysoko płatna posada. Wiesz, zawsze obiecują, że możesz w wolnym czasie zarobić mnóstwo forsy, ale ona twierdziła, że więcej by miała jako kelnerka. O, to chyba tutaj.
— Co takiego?
— Mówiła, że co tydzień dostaje listę nazwisk.
— Czego? Dzieci, które stracą zęby?
— Tak. Nazwiska i adresy. — Susan przerzuciła kilka stron.
— Nie wydaje się to prawdopodobne.
— Przepraszam, ale czy nie jesteś przypadkiem bogiem kaca? O, tutaj jest ząb Twyli z zeszłego miesiąca. — Uśmiechnęła się, patrząc na równe, ciemne litery. — Praktycznie go sobie wybiła, bo potrzebowała pół dolara.
— Lubisz dzieci? — zainteresował się Bilious.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
— Nie na surowo — odparła. — Cudze mogą być. Zaczekaj…
Przerzuciła kilka kartek w przód i w tył.
— Tu są puste dni — zauważyła. — Popatrz, tych ostatnich w ogóle nie zaznaczyła. Nie ma żadnych wpisów. Ale jeśli się cofnąć o tydzień czy dwa, wszystkie są zaznaczone jak należy, a pieniądze podsumowane na dole strony. Widzisz? I jeszcze… nie, to nie może być prawda…
Pierwszej zaznaczonej nocy w zeszłym tygodniu wpisano tylko pięć nazwisk. Większość dzieci instynktownie wie, że nie należy przesadzać. Tylko te zachłanne albo stomatologicznie upośledzone wymagają wizyty Wróżki Zębuszki w okolicach Strzeżenia Wiedźm.
— Przeczytaj te nazwiska — powiedziała Susan.
— William Wittles zw. Willy (dom), Rzucacz (szkoła), 2 ptr. syp. w głębi, Kicklebury 68; Sophie Langtree zw. Tatusiowa Księżniczka, syp. na poddaszu, Hipcio 5; szan. Jeffrey Bibbleton zw. Problem w Portkach (dom), Czterooki (szkoła), 1 pt. od tyłu, rez. Scrotańska, al. Parkowa… — O, bóg przerwał. — To trochę niegrzeczne, prawda?
— To całkiem nowy świat — odparła Susan. — Jeszcze go nie poznałeś. Czytaj dalej.
— Nuhakme Icta zw. Mały Klejnot, suter., Roześmiany Falafel, klatchiański bar na wynos i całodobowy sklep spożywczy, róg Przecieku i Przyćmionej; Reginald Lilywhite zw. Banjo, Chuligan z Parkowej, Czy Widziałeś Tego Człowieka, Rabuś z Gęsiej Bramy, Zaczajony z Nastroszonego Wzgórza, pok. 17, YMPA. YMPA?
— Tak zwykle nazywamy schronisko Reformowanych-Kultystów-Ichor-Boga-Shamharotha Stowarzyszenia Młodych Mężczyzn. Czy twoim zdaniem ktoś taki mógłby oczekiwać wizyt Wróżki Zębuszki?
— Nie.
— Moim też. Taki ktoś raczej oczekuje wizyty straży.
Susan rozejrzała się. Pokoik był nędzny — taki często wynajmują osoby, które nie planują mieszkać w nim długo; w takim nocą przejściu po podłodze towarzyszy chrzęst karaluchów w śmiertelnym flamenco. Zadziwiające, jak wielu ludzi spędza całe życie w miejscach, gdzie nie planowali zatrzymywać się na dłużej.
Tanie, wąskie łóżko, popękany tynk, maleńkie okno…
Otworzyła je i sięgnęła za parapet. Z satysfakcją trafiła palcami na kawałek sznurka przywiązany do ceratowego worka. Wciągnęła go.
— Co to takiego? — zapytał o, bóg, kiedy położyła worek na stole.
— Często się je widuje. — Susan wyjęła kilka pakunków owiniętych w pomięty woskowany papier. — Mieszkasz sam, myszy i karaluchy wyjadają wszystko, nie ma gdzie przechowywać jedzenia… A za oknem jest chłodno i bezpiecznie. No, w miarę bezpiecznie. To stara sztuczka. Popatrz, zeschnięty bekon, pozieleniały bochenek chleba, ser, który można by ogolić… Nie była w domu już od dłuższego czasu, możesz mi wierzyć.
— Ojej… I co teraz?
— Dokąd zabierała zęby? — zwróciła się Susan do świata jako takiego, ale przede wszystkim do siebie. — Co, u licha, Wróżka Zębuszka robi z…
Ktoś zastukał do drzwi. Otworzyła.
Za progiem stał niski, łysy człowieczek w długim brązowym płaszczu. W ręku trzymał notatnik. Zamrugał nerwowo, widząc Susan.
— Eee… — zaczął.
— O co chodzi?
— No, tego… Zauważyłem światło i pomyślałem, że zastanę Violet — wyjaśnił. Stuknął ołówkiem przywiązanym do notatnika kawałkiem sznurka. — Bo trochę się spóźnia z zębami i jest winna trochę pieniędzy, a wóz Erniego nie wrócił i muszę to wszystko napisać w raporcie, więc zajrzałem, bo jakby… No, jakby była chora albo co, bo nie jest miło chorować samotnie w Strzeżenie Wiedźm…
— Nie ma jej tutaj — poinformowała Susan.
Człowieczek popatrzył na nią i smętnie potrząsnął głową.
— Brakuje prawie trzynastu podpoduszkowych dolarów. Muszę o tym zameldować.
— Komu?
— To musi trafić wyżej, rozumiesz. Mam tylko nadzieję, że nie powtórzy się ta historia z Quirmu, gdzie dziewczyna zaczęła okradać domy. Ciągle się o tym mówi…