— A kto to jest?
O, bóg próbował ułożyć jakoś swoje wiszące w strąkach włosy.
— On? Jest zwykłym bogiem — odparła Susan. — Ma na imię Bilious.
— Pijesz czasem? — zapytał o, bóg.
— Co to za py…
— Chce to wiedzieć, zanim zdecyduje, czy cię nienawidzi — wyjaśniła Susan. — Boskie sprawy.
— Nie, skąd! — obruszyła się Violet. — Cóż za pomysł! Noszę niebieską wstążeczkę!
O, bóg zerknął na Susan, pytająco unosząc brew.
— To znaczy, że należy do Ligi Wstrzemięźliwości pod Wezwaniem Offlera. Podpisują zobowiązanie, że nie tkną alkoholu. Nie mam pojęcia dlaczego. Oczywiście, Offler jest krokodylem. One nieczęsto odwiedzają bary. Wolą raczej wodę.
— Nie tykasz nawet alkoholu? — upewnił się o, bóg.
— Nigdy! — zapewniła Violet. — Mój tato był bardzo surowy pod tym względem.
Po chwili Susan uznała, że powinna pomachać dłonią między ich wpatrzonymi wzajemnie w siebie oczami.
— Możemy kontynuować? — spytała. — Dobrze. Kto cię tu sprowadził?
— Nie wiem. Załatwiałam odbiór, jak zwykle. Nagle odniosłam wrażenie, że ktoś za mną stoi, potem zrobiło się ciemno, a kiedy przyszłam do siebie, byliśmy… Widziałaś, jak tu jest na dworze?
— Tak.
— No więc tam byliśmy. Ten wielki mnie niósł. Ten, którego nazywają Banjo. Nie jest taki zły, lecz… dziwny. Jakby… powolny. Patrzy na mnie tylko. Pozostali to zbiry. Uważajcie na tego ze szklanym okiem. Wszyscy się go boją. Z wyjątkiem Banjo.
— Szklane oko?
— Ubiera się jak skrytobójca. Nazywają go Herbatką. Wydaje mi się, że próbują coś ukraść… Całe wieki wynosili stąd zęby. Wszędzie małe zęby… To było okropne. Dziękuję — rzuciła w stronę o, boga, który pomógł jej wstać.
— Zebrali je wszystkie na dole, w magicznym kręgu — poinformowała Susan.
Oczy i usta Violet uformowały trzy O. Wyglądała jak różowa kula do kręgli.
— Po co?
— Myślę, że używają ich do panowania nad dziećmi. Magicznego.
Usta Violet otworzyły się szerzej.
— To obrzydliwe.
Obrzydliwe, powtórzyła w myślach Susan. Powinna raczej powiedzieć „okropne” albo „straszne”. Jeśli mogę wyrazić własne zdanie, „obrzydliwe” to słowo wybrane, by zrobić na pobliskich osobnikach płci męskiej wrażenie delikatności.
Wiedziała, że jest niedobra, myśląc w taki sposób. Wiedziała też, że jej obserwacja odpowiada chyba prawdzie, co tylko pogarszało samopoczucie.
— Tak — zgodziła się.
— Był też mag! Miał spiczasty kapelusz!
— Myślę, że powinniśmy ją stąd zabrać — oświadczył o, bóg głosem, który Susan uznała za przesadnie dramatyczny.
— Dobry pomysł — przyznała. — Idziemy.
Buty Kociego Oka miały pozrywane sznurowadła. Całkiem jakby coś porwało go do góry tak szybko, że nie nadążyły.
Niepokoiło to Średniego Dave’a. To — i zapach. W całej wieży nic nie pachniało, ale tutaj wyczuwał… grzyby?
Zmarszczył czoło.
Był złodziejem i mordercą, a zatem miał również wysoko rozwinięty zmysł moralny. Starał się nie okradać biedaków, nie tylko dlatego, że zwykle nie posiadali niczego wartego kradzieży. Jeśli konieczność zmuszała go do skrzywdzenia kogoś, starał się zadawać rany, które się goją. A kiedy w ramach swych działań musiał zabijać, podejmował trud robienia tego w taki sposób, by ofiara zbytnio nie cierpiała, a przynajmniej robiła możliwie mało hałasu.
Cała ta sprawa nadwerężyła mu nerwy. A przecież zwykle nawet nie zauważał, że je ma. We wszystkim było coś niewłaściwego, co zdawało się wręcz zgrzytać w zębach.
I teraz ta para butów — wszystko, co zostało po starym Kocim Oku.
Susan dotarła do klatki schodowej, wychyliła się za róg… i spojrzała prosto w grot umieszczonego w kuszy bełtu.
— A teraz wyjdźcie wszyscy i stańcie tak, żebym was widział — zaproponował uprzejmie Brzoskwinia. — I lepiej nie dotykaj tego miecza, panienko. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
Susan usiłowała stać się niewidzialna, ale bezskutecznie. Zwykle było to tak łatwe, że zdarzało się wręcz automatycznie, zazwyczaj z krępującymi efektami. Mogła na przykład czytać książkę, gdy ludzie szukali jej w całym pokoju. Jednak tutaj, mimo prób, wciąż pozostawała uporczywie widoczna.
— Nie jesteś tu właścicielem — oświadczyła, cofając się o krok.
— Nie. Ale widzisz tę kuszę? Tej kuszy jestem właścicielem. Dlatego pójdziecie teraz przodem, prosto na spotkanie z panem Herbatką.
— Przepraszam bardzo, ale chciałem coś sprawdzić — wtrącił Bilious.
Ku zdumieniu Susan, pochylił się i dotknął czubka grotu.
— Zaraz! — zawołał Brzoskwinia i cofnął się nerwowo. — Po coś to zrobił?
— Poczułem. Chociaż oczywiście niejakie wrażenie bólu jest zapewne elementem normalnych reakcji zmysłowych. Ostrzegam cię, istnieje spora szansa na to, że jestem nieśmiertelny.
— Owszem, ale my prawdopodobnie nie jesteśmy — zauważyła Susan.
— Nieśmiertelny, tak? — zapytał Brzoskwinia. — Znaczy, jak ci strzelę w łeb, to nie umrzesz?
— No, jeśli w ten sposób to ujmujesz… Wiem, że czuję ból…
— Właśnie. No to ruszaj grzecznie.
— Kiedy coś się wydarzy — szepnęła Susan samym kącikiem ust — wy dwoje spróbujcie przedostać się na dół, jasne? Gdyby nastąpiło najgorsze, koń was stąd zabierze.
— Jeśli coś się wydarzy — szepnął o, bóg.
— Kiedy — poprawiła go Susan.
Idący za nimi Brzoskwinia obejrzał się niespokojnie. Czułby się o wiele lepiej, gdyby zjawili się pozostali. Schwytanie jeńców sprawiło mu niemal ulgę.
Kątem oka Susan dostrzegła jakiś ruch na schodach po przeciwnej stronie wieży. Przez moment miała wrażenie, że widzi kilka błysków, jakby stalowe ostrza odbijały światło.
Za sobą usłyszała syknięcie.
Mężczyzna z kuszą stał nieruchomo, wpatrzony w przeciwległe schody.
— Och, nie… — szepnął.
— Co to było? — spytała.
Popatrzył na nią zdziwiony.
— Też to widzisz?
— To coś z masą ostrzy, które klikają o siebie?
— Och, nieeeeeee…
— Było tam tylko przez chwilę. Teraz zniknęło… Jest gdzie indziej.
— To Nożycoręki…
— Kto to taki? — zdziwił się o, bóg.
— Nikt! — Brzoskwinia próbował wziąć się w garść. — Nie ma czegoś takiego jak Nożycoręki, jasne?
— Ach… rozumiem. Kiedy byłeś mały, ssałeś kciuk — domyśliła się Susan. — Bo jedyny Nożycoręki, jakiego znam, to ten, którego dorośli wykorzystują do straszenia dzieci. Opowiadają, że przyjdzie i…
— Zamknij się, ale już! — Brzoskwinia pchnął ją kuszą. — Dzieciaki wierzą w różne bzdury! Ale ja jestem dorosły, jasne? Potrafię otwierać butelki cudzymi zębami i… O, bogowie…
Susan usłyszała wymowne „ciach, ciach!”. Wydawało się o wiele bliższe.
Brzoskwinia zacisnął powieki.
— Czy coś za mną stoi? — zapytał przerażony.
Susan pchnęła Violet i Biliousa w bok, gorączkowo wskazując ręką schody.
— Nie — powiedziała, kiedy odbiegli na palcach.
— Czy cokolwiek stoi gdzieś na schodach?
— Nie.
— Dobrze! Jeśli spotkasz tego jednookiego skurwiela, powiedz mu, że może sobie zatrzymać pieniądze!
Rzucił się do ucieczki.
Kiedy Susan odwróciła się, by podążyć schodami w górę, stanął przed nią Nożycoręki.