Выбрать главу

— Kwestor mógł słyszeć…

NIE AUDYTORACH FINANSÓW. AUDYTORACH RZECZYWISTOŚCI. WEDŁUG NICH ŻYCIE JEST SKAZĄ NA WSZECHŚWIECIE. ZARAZĄ. NIEPORZĄDKIEM. WCHODZI W DROGĘ.

— W drogę czego?

SPRAWNEGO KIEROWANIA WSZECHŚWIATEM.

— Myślałem, że jest kierowany dla nas… Właściwie to dla profesora antropii stosowanej, ale pozwala nam się ze sobą zabrać. — Ridcully poskrobał się po brodzie. — Chociaż, kiedy się zastanowić, z pewnością mógłbym prowadzić znacznie lepszy uniwersytet, gdyby nie ci przeklęci studenci, którzy bez przerwy plączą się pod nogami.

OTÓŻ TO.

— I oni chcą się nas pozbyć?

CHCĄ, ŻEBYŚCIE BYLI… MNIEJ… DO LICHA, ZAPOMNIAŁEM SŁOWA. NIETRZYMAJĄCY SIĘ PRAWDY? WIEDŹMIKOŁAJ JEST TEGO SYMBOLEM… Śmierć pstryknął palcami, aż echa odbiły się od murów. TĘSKNIĄCY DO KŁAMSTWA?

— Nie trzymamy się prawdy? Ja przecież jestem tak szczery, jak dzień jest długi! Tak? O co znowu chodzi?

Myślak, który pociągnął go za szatę, teraz wyszeptał mu do ucha kilka słów. Ridcully odchrząknął.

— Przypomniano mi, że mamy dziś najkrótszy dzień roku — powiedział. — Jednakże nie podważa to tezy, którą przed chwilą wygłosiłem, choć dziękuję swojemu koledze za jego nieocenioną pomoc i stałą gotowość korygowania drobnych, jeśli nie wręcz trywialnych pomyłek. Jestem niezwykle prawdomównym człowiekiem, zapewniam. Wypowiedzi na senacie uniwersytetu się nie liczą.

CHODZI MI O LUDZKOŚĆ JAKO CAŁOŚĆ. EHM… AKT MÓWIENIA WSZECHŚWIATOWI, ŻE JEST INNY, NIŻ JEST?

— Tutaj mnie masz. Ale właściwie dlaczego ty przejąłeś tę robotę?

KTOŚ MUSI. TO SPRAWA NAJWYŻSZEJ WAGI. ON MUSI BYĆ WIDZIANY I LUDZIE MUSZĄ W NIEGO WIERZYĆ. PRZED ŚWITEM MUSI ZAISTNIEĆ DOŚĆ WIARY W WIEDŹMIKOŁAJA.

— Dlaczego? — zdziwił się Ridcully.

ŻEBY WZESZŁO SŁOŃCE.

Obaj magowie patrzyli na niego, nie rozumiejąc.

NIECZĘSTO ŻARTUJĘ, zapewnił Śmierć.

W tej właśnie chwili rozległ się krzyk grozy.

— To kwestor — stwierdził Ridcully. — A tak dobrze sobie radził…

Przyczyna wrzasku kwestora leżała na podłodze w jego sypialni.

Był nią człowiek. Martwy. Nikt żywy nie mógłby mieć takiego wyrazu twarzy.

Niektórzy magowie dotarli tu wcześniej. Ridcully przecisnął się między nimi.

— Na bogów! — wykrzyknął. — Co za twarz! Wygląda, jakby umarł ze strachu. Co się stało?

— No więc — zabrał głos dziekan — o ile wiem, kwestor otworzył szafę i znalazł w środku człowieka.

— Doprawdy? Nie sądziłem, że nasz biedny stary kwestor jest aż tak przerażający.

— Nie, nadrektorze. To już był trup. Wypadł na niego. Kwestor stał w kącie ze swą zwykłą, dobrze znaną miną dobrodusznego szoku.

— Dobrze się czujesz, przyjacielu? — zapytał troskliwie Ridcully. — Ile to będzie jedenaście procent z tysiąca dwustu siedemdziesięciu sześciu?

— Sto czterdzieści przecinek trzy sześć — odpowiedział natychmiast kwestor.

— No tak, wszystko w porządku.

— Nie rozumiem dlaczego — wtrącił kierownik studiów nieokreślonych. — To, że radzi sobie z liczbami, nie znaczy jeszcze, że wszystko inne jest jak trzeba.

— Nie musi — odparł Ridcully. — Ma się zajmować liczbami. Biedaczysko może być trochę szurnięty, ale czytałem już o takich. Nazywają się sekundanci.

— Sawanci — poprawił go dziekan cierpliwie. — To słowo brzmi „sawanci”, Ridcully.

— Wszystko jedno. Tacy, co potrafią powiedzieć, jaki był dzień tygodnia pierwszego grune’a sto lat temu…

— Wtorek — wtrącił kwestor.

— …ale nie potrafią sobie zawiązać sznurówek. Co robił ten trup w szafie? I niech nikt nie próbuje nawet mówić „Niewiele” czy czegoś równie niesmacznego. Nie mieliśmy tu trupa w szafie od tej historii z nadrektorem Buckleby.

— Wszyscy Buckleby’ego ostrzegaliśmy, że zamek za ciężko chodzi — przypomniał dziekan.

— A tak z ciekawości, po co kwestor bawił się z szafą o tej porze? — zainteresował się Ridcully.

Magowie się zmieszali.

— My… graliśmy w sardynki, nadrektorze — wyjaśnił dziekan.

— Co to takiego?

— To tak jak w chowanego, ale kiedy się kogoś znajdzie, trzeba się wcisnąć obok niego.

— Chcę mieć pewność, że dobrze zrozumiałem — rzekł Ridcully. — Moi najstarsi magowie spędzali wieczór na zabawie w chowanego?

— Ale nie cały wieczór — zapewnił kierownik studiów nieokreślonych. — Dość długo graliśmy też w „Idź za babcią” i w zgadywanki. Dopóki pierwszy prymus nie zrobił sceny, bo nie chcieliśmy się zgodzić, żeby żyrandol pisał się przez rz.

— Zabawy towarzyskie? Wy?!

Dziekan zbliżył się dyskretnie.

— Chodzi o pannę Smith — szepnął. — Kiedy nie chcemy brać udziału, wybucha płaczem.

— Kto to jest panna Smith?

— Wróżka Radości — wyjaśnił ponuro wykładowca run współczesnych. — Jeśli człowiek nie godzi się na wszystko, warga jej drży jak miska galaretki. To nie do wytrzymania.

— Bawiliśmy się, żeby przestała płakać — dodał dziekan. — Zadziwiające, jak jedna kobieta może mieć w sobie tyle wilgoci.

— Kiedy nie jesteśmy weseli, zalewa się łzami — ciągnął kierownik studiów nieokreślonych. — Pierwszy prymus właśnie dla niej żongluje.

— Przecież nie umie żonglować!

— Wydaje mi się, że to ją trochę pociesza.

— Chcecie mi powiedzieć, że moi magowie paradują w kółko i bawią się w dziecięce gry, żeby pocieszyć jakąś przygnębioną wróżkę?

— No… tak.

— Myślałem, że wystarczy klasnąć w ręce i powiedzieć, że się w nie wierzy. Poprawcie mnie, gdybym się mylił.

— To działa tylko na te małe i błyszczące — wyjaśnił wykładowca run współczesnych. — Nie na takie w obwisłych swetrach, z upchniętą w rękawie masą chusteczek do nosa.

Nadrektor raz jeszcze przyjrzał się zwłokom.

— Ktoś poznaje tego typa? Wygląda mi na opryszka. I gdzie są jego buty, jeśli wolno spytać?

Dziekan wyjął z kieszeni szklaną kostkę i przesunął nią nad ciałem.

— Mam dość wysoki odczyt thaumiczny, panowie — oznajmił. — Sądzę, że dostał się tu drogą magiczną.

Przeszukał kieszenie trupa. W jednej znalazł garść niedużych białych obiektów.

— Błeee — powiedział.

— Zęby? — zdziwił się Ridcully. — Kto chodzi z kieszeniami pełnymi zębów?

— Bardzo marny bokser? — zgadywał kierownik studiów nieokreślonych. — Sprowadzę Moda, żeby wyniósł tego biedaka, dobrze?

— Jeśli uzyskaliśmy odczyt na thaumometrze, może HEX… — zaczął nadrektor.

— Daj spokój, Ridcully — zaprotestował dziekan. — Naprawdę muszą istnieć jakieś problemy, które można rozwiązać, nie pytając tego przeklętego myślącego młyna.

Śmierć przyjrzał się HEX-owi.

MASZYNA DO MYŚLENIA?

— Eee… Tak, proszę pana — potwierdził Myślak Stibbons. — Widzi pan, kiedy pan wspomniał… bo HEX wierzy praktycznie we wszystko… ale przecież słońce wzejdzie, prawda? To jego praca.

ZOSTAW NAS.

Myślak cofnął się do drzwi i wybiegł z sali.

Mrówki sunęły rurami. Wirowały koła zębate. Wielki krąg z pustymi ramkami obrazów kręcił się powoli i zgrzytał. Gdzieś we wnętrzu mechanizmu piszczała mysz.

NO? — powiedział Śmierć.