— Oddam Gawainowi jego skarpetę, a potem wrócę popatrzeć — powiedziało dziecko.
I wyszło.
EHM… SUSAN! — zawołał Śmierć, wzywając posiłki.
Susan wyszła tyłem z kuchni, trzymając w ręku czarny czajnik.
Ktoś szedł za nią. W słabym świetle lśniło błękitem ostrze miecza. Jego blask odbijał się w szklanym oku.
— No, no… — powiedział cicho Herbatka, kiedy zobaczył Śmierć. — To rzeczywiście niespodzianka. Spotkanie rodzinne?
Miecz buczał cicho, kołysząc się tam i z powrotem.
— Zastanawiam się — mówił Herbatka — czy można zabić Śmierć. To chyba bardzo szczególny miecz i tutaj działa na pewno. — Na moment uniósł dłoń do ust i zachichotał. — Oczywiście, zapewne nie uznają tego za morderstwo. Mogą wręcz potraktować jak spełnienie obywatelskiego obowiązku. Jak to mówią, bohaterski czyn. Proszę wstać, drogi panie. Dysponuje pan może ścisłą wiedzą na temat własnej wrażliwości na ciosy, ale jestem praktycznie pewien, że Susan może tutaj zginąć. Więc radzę nie próbować żadnych sztuczek w ostatniej chwili.
TO JA JESTEM OSTATNIĄ CHWILĄ, powiedział Śmierć, podnosząc się z fotela.
Herbatka okrążył go ostrożnie. Czubek miecza zataczał krótkie łuki.
Z sąsiedniego pokoju dobiegł odgłos kogoś, kto próbuje cichutko dmuchać w gwizdek.
Susan spojrzała na dziadka.
— Nie przypominam sobie, żeby którekolwiek prosiło o coś, co robi hałas — powiedziała surowo.
OCH, NATURALNIE, ŻE W SKARPETACH MUSI SIĘ ZNALEŹĆ COŚ, CO ROBI HAŁAS. INACZEJ PO CO BY ISTNIAŁA 4.30 RANO?
— Tam są dzieci? — spytał Herbatka. — No tak, oczywiście. Zawołaj je.
— Na pewno nie!
— To będzie pouczające — zapewnił skrytobójca. — Kształcące. A kiedy twoim przeciwnikiem jest Śmierć, choćbyś nie chciał, musisz być pozytywnym bohaterem.
Skierował klingę w stronę Susan.
— Słyszałaś, co powiedziałem? Zawołaj je.
Zerknęła z nadzieją na dziadka. Skinął lekko głową. Zdawało się jej, że widzi, jak lśnienie w jego oczodole przygasa na moment i rozjarza się znowu — odpowiednik porozumiewawczego mrugnięcia.
Ma jakiś plan. Może zatrzymać czas. Może zrobić wszystko. Ma plan.
— Gawain! Twyla!
Stłumione głosy w drugim pokoju ucichły. Bose stopy zatupały po podłodze i zza drzwi wysunęły się dwie poważne twarze.
— Ależ wejdźcie, wejdźcie, słodkie szkraby — odezwał się serdecznie Herbatka.
Gawain rzucił mu spojrzenie twarde jak stal.
Jego kolejny błąd, pomyślała Susan. Gdyby je nazwał małymi chuliganami, z zachwytem stanęłyby po jego stronie. Ale potrafią poznać, kiedy ktoś je nabiera.
— Złapałem stracha — oznajmił Herbatka. — Co z nim zrobimy?
Dwie twarze zwróciły się ku Śmierci. Twyla wsunęła kciuk do buzi.
— To tylko szkielet — oświadczył krytycznym tonem Gawain.
Susan otworzyła usta, ale klinga miecza przesunęła się w jej stronę. Zamknęła je.
— Tak. Brzydki, straszny, okropny szkielet — przyznał Herbatka. — Przerażający, co?
Zabrzmiało bardzo ciche mlaśnięcie, gdy Twyla wyjęła kciuk z buzi.
— Ziada ciaśtećko — powiedziała.
— Ciasteczko — poprawiła odruchowo Susan.
Z roztargnioną miną zaczęła kołysać czajnikiem.
— Straszny kościsty stwór w czarnej szacie! — przekonywał Herbatka, zdając sobie sprawę, że sytuacja nie rozwija się ściśle w przewidywanym kierunku.
Odwrócił się do Susan.
— Bawisz się tym czajnikiem — stwierdził. — Podejrzewam więc, że myślisz o czymś kreatywnym. Odstaw go, proszę. Powoli.
Susan przyklęknęła i delikatnie postawiła czajnik na płycie przed kominkiem.
— E tam, nie jest za bardzo straszny. To tylko kości — stwierdził lekceważąco Gawain. — A w ogóle to Willy, stajenny, obiecał mi prawdziwą końską czaszkę. A w ogóle to zrobię z niej czapkę, jak generał Tacticus, kiedy chciał przerazić innych. A w ogóle to on tylko sobie stoi. Nie robi nawet uuu-uuu. A w ogóle to pan jest straszny. I ma pan dziwne oko.
— Naprawdę? No to przekonamy się, jak bardzo jestem straszny — powiedział Herbatka.
Błękitny płomień rozjarzył się wokół klingi.
Susan zacisnęła palce na pogrzebaczu.
Herbatka zauważył, że zaczyna się odwracać. Odskoczył za Śmierć, wzniósł miecz…
Susan zamachnęła się i cisnęła znad ramienia. Pogrzebacz pomknął przez powietrze, wydając odgłos dartej tkaniny i wlokąc za sobą ogon iskier.
Trafił w szatę Śmierci i zniknął.
Herbatka zamrugał i uśmiechnął się do Susan.
Potem odwrócił się i z rozmarzeniem spojrzał na miecz w dłoni.
Miecz wypadł mu z ręki.
Śmierć wyciągnął rękę, chwycił miecz za rękojeść i zmienił jego upadek w płynny łuk skierowany ku górze.
Herbatka popatrzył na sterczący mu z piersi pogrzebacz i zgiął się wpół.
— No nie — powiedział. — Nie mógł przez ciebie przelecieć. Tyle jest tam żeber i innych…
Znowu zabrzmiało ciche „pop!”, gdy Twyla ponownie wyjęła z buzi palec.
— Zabija tylko potwory — wyjaśniła.
— Zatrzymaj czas. Już! — rozkazała Susan.
Śmierć pstryknął palcami. Pokój nabrał szarofioletowej barwy stacjonarnego czasu. Zegar przestał tykać.
— Mrugnąłeś do mnie! Myślałam, że masz jakiś plan!
W SAMEJ RZECZY. O TAK. PLANOWAŁEM ZOBACZYĆ, CO ZROBISZ.
— Tylko tyle?
JESTEŚ BARDZO POMYSŁOWA. I OCZYWIŚCIE MASZ WYKSZTAŁCENIE.
— Co?!
DODAŁEM JEDNAK TE ROZISKRZONE GWIAZDKI I ODGŁOS. UZNAŁEM, ŻE BĘDĄ ODPOWIEDNIE.
— A gdybym nic nie zrobiła?
SĄDZĘ, ŻE COŚ BYM WYMYŚLIŁ. W OSTATNIEJ CHWILI.
— To była ostatnia chwila!
ZAWSZE JEST CZAS NA JESZCZE JEDNĄ OSTATNIĄ CHWILĘ.
— Dzieci musiały na to patrzeć!
KSZTAŁCĄCE. ŚWIAT AŻ NAZBYT SZYBKO DA IM POZNAĆ POTWORY. NIECH PAMIĘTAJĄ, ŻE ZAWSZE ISTNIEJE POGRZEBACZ.
— Ale widziały, że jest człowiekiem…
MAM WRAŻENIE, ŻE DOSKONALE SIĘ ORIENTOWAŁY, CZYM JEST.
Śmierć trącił stopą powalonego Herbatkę.
NIECH PAN PRZESTANIE UDAWAĆ TRUPA, PANIE HERR-BAT-KÁ.
Duch skrytobójcy wyskoczył jak diabełek z pudełka, cały w nieco obłąkanych uśmiechach.
— Trafił pan!
OCZYWIŚCIE.
Herbatka zaczął się rozwiewać.
ZABIORĘ CIAŁO, powiedział Śmierć. ZAPOBIEGNIE TO NIEWYGODNYM PYTANIOM.
— Dlaczego on to robił? — zapytała Susan. — To znaczy, po co? Pieniądze? Władza?
NIEKTÓRZY LUDZIE ZROBIĄ WSZYSTKO DLA CZYSTEJ FASCYNACJI ROBIENIA TEGO. ALBO DLA SŁAWY. ALBO DLATEGO, ŻE NIE POWINNI.
Śmierć zarzucił sobie trupa na ramię. Coś brzęknęło o płytę przed kominkiem. Śmierć obejrzał się z wahaniem.
HM… WIEDZIAŁAŚ, ŻE POGRZEBACZ PRZEZE MNIE PRZELECI?
Susan zauważyła, że jest roztrzęsiona.
— Oczywiście. W tym pokoju to potężna broń.
NIE MIAŁAŚ ŻADNYCH WĄTPLIWOŚCI?
Susan zawahała się i uśmiechnęła.
— Żywiłam silne przekonanie — zapewniła.
AHA. Dziadek przyglądał się jej przez chwilę i miała wrażenie, że dostrzega u niego najlżejsze migotanie niepewności. OCZYWIŚCIE. OCZYWIŚCIE. POWIEDZ, CZY ZAMIERZASZ ZAJĄĆ SIĘ NAUCZANIEM NA SZERSZĄ SKALĘ?
— Nie planowałam.
Śmierć ruszył na balkon, ale nagle jakby przypomniał sobie coś jeszcze.