Выбрать главу

Po kilku minutach oddalili się, popychając zadowolonego Arnolda otoczonego pospiesznie zapakowanymi darami.

— Ludzie są tacy mili — stwierdził Kaczkoman.

— Tysiącletnia wskazówka i krewetki.

Arnold zaczął badać jałmużnę, podczas gdy reszta sterowała jego wózkiem po topniejącym śniegu pomiędzy zaspami.

— Smakuje… jakoś znajomo — oświadczył.

— Znajomo jak co?

— Jak błoto i stare buty.

— Do licha! To przecież aliganckie żarcie!

— Tak, tak. — Arnold żuł przez chwilę. — Myślicie, żeśmy się nagle zrobili aliganccy?

— Nie wiem. Aligancki jesteś, Ron?

— Demoniszcze…

— No. Dla mnie to brzmi aligancko.

Płatki śniegu zaczęły delikatnie osiadać na rzece Ankh.

— Mimo wszystko… Szczęśliwego Nowego Roku, Arnoldzie.

— Szczęśliwego Nowego Roku, Kaczkomanie. I twojej kaczce też.

— Jakiej kaczce?

— Szczęśliwego Nowego Roku, Henry.

— Szczęśliwego Nowego Roku, Ron.

— Demoniszcza!

— I niech bóg błogosławi każdego z nas — dodał Arnold Boczny.

Zakryła ich zasłona padającego śniegu.

— Który bóg?

— Nie wiem. A którego byś chciał?

— Kaczkomanie…

— Tak, Henry?

— Pamiętasz tego karnego woła, coś o nim mówił?

— Tak, Henry?

— Czemu niby on był karny? Kopnął kogoś na polu czy jak?

— Hm… On był karmny. Zresztą to tylko takie powiedzenie, Henry.

— Nie prawdziwy wół?

— Nie tak zupełnie. Chodziło mi o to, że…

A potem był już tylko śnieg.

Po chwili zaczął topnieć w promieniach słońca.