Krasnoludek nabrał powietrza w płuca i rozprostował ramiona.
– Najlepiej będzie, jeśli się wycofamy – ciągnęłam, z udawanym strachem rozglądając się na boki.
– I to natychmiast!
– Uciekajmy, trzeba natychmiast uprzedzić Gerdę o niebezpieczeństwie!
– O tak, może smoczyca też zdoła uciec!
– Śpieszmy się! – I z okrzykami „przerażenia” rzuciłyśmy się ku wejściu do jaskini.
Krasnoludy mogą poszczycić się tupetem oraz pewnością siebie, ale nawet nasz bezczelny złodziejaszek nie ośmielił się przypisywać sobie uciekającego w przerażeniu smoka.
– Hej, hej, stójcie! – wydarł się desperacko, wyprzedzając nas i zastępując drogę. – Żartowałem! Jestem potężny i groźny, ale bardzo, bardzo dobry!
– O wielki szamanie, oszczędź nas! Zaniesiemy smoczycy szczęśliwą wieść o twoim przybyciu i sama wyniesie ci swoje skarby, by ocalić życie!
– Nie, nie, nie trzeba! Jestem tu incognito!
– My jej na uszko szepniemy!
– Oj, żartowałem, żartowałem! Nie jestem żadnym szamanem!
– O wielki wojowniku, zabójco smoków, i tak nie możemy się z tobą równać! – Obiegłyśmy krasnoluda z różnych stron i on ryknął naszym śladem:
– Ani żadnym wojownikiem!
W tym momencie zatrzymałyśmy się i odwróciły z paskudnymi uśmiechami na twarzach. Ja skrzyżowałam ręce na piersiach, Orsana oparła swoje na biodrach, znacząco tupiąc czubkiem lewego buta. Rozmowa zapowiadała się bardzo obiecująco.
– A kim?
– Tak sobie… przebiegałem obok…
Nie dałam rady powstrzymać się od chichotu. Orsana wymownie pomachała przed nosem krasnoludka znalezionym w jaskini workiem.
– Nie moje – zaprzeczył spiesznie, nie bawiąc się nawet w przyglądanie przedmiotowi.
– A czyj to znak na boku?
– Ale ja nie miałem żadnego znaku!
– Ano fakt, nie miałeś. – Orsana rozsupłała mieszek. – A czy przynajmniej jakiś nożyk posiadasz, wojowniczy szamanie?
– Aaa po co? – krasnoludek nieco się zdenerwował.
– Będziemy ci łepek piłowaty ta widrezaty – westchnęła najemniczka, powoli zbliżając się do niego z otwartym workiem. – A nemaje noża, to oderwiem. Mamy ze smoczycą taką umowę: czy to zgubę zwrócić, czy złodzieja ubić. Całego trupa to się ciężko do niej taszczy, a głowa akurat się do torbiny zmieści…
Krasnolud niespodziewanie zerwał z siebie płaszcz, cisnął go Orsanie w twarz i rzucił się do ucieczki. A raczej próbował, bo już po drugim kroku wpakował się na niewidoczną ścianę i klapnął na ziemię.
– Nie ty jeden tu jesteś szaman. – Niedbale machnęłam nadgarstkiem prawej ręki, chłodząc świerzbiące koniuszki palców.
Złodziejaszek zrozumiał, że jego akcje nie stoją najlepiej.
– To może się dogadamy? – pisnął cienko, cofając się przed Orsaną.
– No to się dogaduj – niedbale przytaknęła najemniczka, nie zatrzymując się ani nie zmieniając skupionego wyrazu twarzy.
– Dziesięć kładni!
– Ha – ha.
– Dla każdej!
– Co ty nie powiesz.
– Połowę!
– Dla każdej? – sprecyzowałam.
– Przecież to wyjdzie całość! – krzyknął z oburzeniem.
– No, ale głowy i tak na pół nie podzielisz – rozsądnie zauważyła Orsana.
– Szantażystki! Rozbójniczki! Złodziejki!
– Orsana, bierz się do tego urywania!
– Nie trzeba! – krasnoludek w jednej chwili zrezygnował z targów. – Zgadzam się.
Najemniczka jeszcze przez moment stała nad nim, symulując ciężką pracę myślową, po czym skinęła głową:
– Dawaj. Jeśli jednak będziesz próbował oszukiwać… – Z trzaskiem stawów rozprostowała splecione palce.
– Tu obok mam! – Przerażonemu złodziejaszkowi w widoczny sposób się śpieszyło.
Zaczął krążyć po lesie pod naszym pilnym nadzorem, po czym przy którejś jarzębinie opadł na kolana, zebrał w garść pęczek turzycy i pociągnął za niego, otwierając zrobiony z trawy schowek – głęboką wąską jamę, wykopaną pod pieczołowicie oddzieloną warstwą zieleni. Dzięki wciąż całym korzeniom turzyca nie wysychała i w żaden sposób nie dałoby się wykryć schowka, nie znając jego lokalizacji z dokładnością do piędzi.
– O, tu jest – z głębokim szacunkiem w głosie stwierdził złodziej. – Wszystko do ostatniego okruszka! Biedny ja, nieszczęśliwy, rabu – u – ją!
Starannie puścił łzę i na pokaz wytarł ją rękawem, ale nie udało mu się wywołać w nas litości – no bo kto to widział krasnoluda z jednym jedynym schowkiem? Przecież jego własny naród będzie się z niego naśmiewał do śmierci!
– Jeśli oddałeś mniej niż połowę, to wyciągniemy nawet spod ziemi! – obiecałam twardo, a Orsana wbiła w biedaka znaczące spojrzenie, jak gdyby próbując na zawsze utrwalić w pamięci rysy pechowego złodziejaszka.
„Wielki i groźny” zatrzepotał niczym liść osiki, lecz nadał upierał się przy ukrywaniu dochodów, przywołując na świadków cały panteon krasnoludzkich bogów, zdrowie żywych rodziców i prochy nieżyjącej już babuni.
Udałyśmy, że wierzymy. Na ile znałam krasnoludy, za ostatnią garstkę monet polegnie jak stoi albo zachowa urazę nie gorzej od smoka. No, ale leszy z nim, przecież kopał, starał się…
– Dobra, spływaj stąd – pozwoliłam.
Krasnoludek znikł tak szybko i chętnie, że zrozumiałam, iż dałoby się z niego wyciągnąć więcej. Zapobiegawczo zgarnął ze sobą worek i szczurzy płaszcz, działający nawet na smoczy węch. Pewnie miał nadzieję na poprawę swojego stanu posiadania zaraz po naszym odejściu. Jednak czekało go głębokie rozczarowanie – natychmiast zamknęłam właz przy pomocy magii, a na wszelki wypadek jeszcze zaczarowałam, żeby naprawdę nikt się już do niego nie dobrał.
Trzeba powiedzieć, że potężny szaman naprawdę się postarał i nie raz, i nie dwa przebiegł się z workiem do skarbca. Orsana zdjęła kurtkę, zawiązała rękawy i resztką sznura ściągnęła kołnierz. Obciążona złotem część garderoby ważyła nie mniej niż pud i niebezpiecznie trzeszczała w szwach. We dwie ledwie zdołałyśmy ją unieść i z trudem powlokłyśmy do jaskini, po drodze robiąc częste przerwy na odpoczynek.
Po złapaniu oddechu i szybkiej naradzie uznałyśmy, że oddamy smoczycy całą zdobycz, chociaż poważnie kusiło nas, żeby zabrać sobie po kamyczku „na pamiątkę”. Ale kto je tam wie, te smoki, może ten cały krasnolud był kolejnym wnykiem na żądnych złota ludzi.
Okazało się jednak, że Gerda nie miała pojęcia o „wielkim i groźnym Tor – e – Ti”. Po powrocie prawie że zachłysnęła się z oburzenia, widząc nas obok odsuniętego kamienia, ale gdy efektownie wytrząsnęłyśmy z kurtki swoją zdobycz i wyjaśniłyśmy, że przy okazji znalazłyśmy i zaplombowałyśmy wszystkie szczurze nory, jej radość nie miała granic. Smoki doskonale pamiętają każdą monetkę ze swojego skarbca i każdy klejnot, wliczając w to również te, które zginęły, więc Gerda absolutnie nie wątpiła w naszą uczciwość. Z jej opowieści wynikało, że klejnoty zaczęły znikać jakiś czas temu, ale złodziejaszek przemyślał sprawę wyjątkowo starannie i rzeczywiście uznała, że winne są szczury. Krasnolud rozsądnie omijał duże przedmioty, takie jak złote kandelabry, wykładane klejnotami półmiski i rzadkie ozdoby, więc o ile regularne kradzieże smoczycę irytowały, to jednak nie do tego stopnia, żeby przewracać całą jaskinię do góry dnem w poszukiwaniu szczurzej nory i zagubionego pierścionka.
Po odzyskaniu uznanych już za definitywnie utracone skarbów była w doskonałym humorze.
– No cóż, muszę przyznać, że na swoje honorarium zapracowałyście – stwierdziła. – Sądzę, że nawet i na małą premię. To zobaczmy…