Nadchodził właśnie młodzieniec z wielkim czarnym psem. Griselda nie przepadała za psami, bała się tych zwierząt, odnosiła wrażenie, że potrafią przejrzeć ją na wskroś. No i na dodatek gryzły, prawdziwe bestie. Ale cóż to za mężczyzna! Skóra niczym kość słoniowa, czarne loki i twarz niby wyrzeźbiona na kamei Kierował się w stronę pałacu.
Ale jakie on ma oczy! Wyglądał na nadziemsko pięknego człowieka, lecz o oczach Lemura,
Griselda nie chciała pokazywać się Lemurom, umieli wszak patrzeć tak wnikliwie. W dodatku nie byli przecież ludźmi, a więc kontakt z nimi uznawała za upokarzający.
Doszła jednak do wniosku, że zjawisko przed nią jest człowiekiem. Zdobędzie go, i to jak najprędzej, stanie się prawdziwym trofeum niczym skalp zdobywany przez Indian w kraju, który opuściła.
Postanowiła, że jeszcze przez pewien czas zostanie w Sadze. To miasto daje doprawdy wielkie możliwości.
Będzie mogła wybierać i przebierać wśród najwspanialszych kochanków. Thomas, książę Marco, zielony faun, a teraz jeszcze ten niesamowity mężczyzna.
Griselda zamierzała więc zarzucić sieci także na Dolga.
No cóż, zawsze można próbować.
12
Godzinę później Griselda zadowolona oddalała się już od rzeki i od miejsca, gdzie cumowały poruszające się w powietrzu i po wodzie gondole. Dla niej były to po prostu łodzie, nie śniło jej się nawet, że potrafią się także wznieść w przestworza.
Odnalazła właściwą łódź, zadanie było bardzo proste, jedna bowiem tylko odpowiadała opisowi. Odczekała, aż przystań opustoszeje, a potem przymocowała ładunek do burty i nastawiła zegar, tak samo jak robili mężczyźni w Bostonie. Prosty, genialny sposób. Zawsze wszak była genialna. Nikt chyba nie był w stanie jej pokonać, jeśli chodziło o diabelsko wyrafinowane pomysły. Ci nieudacznicy jeszcze się o tym przekonają.
Wierzby płaczące zanurzały delikatne listki w Złocistej Rzece. Łódź łagodnie sunęła między zielonymi ukwieconymi brzegami pośród lilii wodnych we wszystkich odcieniach od białego poprzez bladoróżowy aż do ciemnej czerwieni. Żółte lilie jaśniały w zakolach, inne przypominające lotos kwiaty rozmarzone unosiły się na olbrzymich liściach. Łabędzie i kaczki mijały gondole, najwyraźniej nie bojąc się ani łodzi, ani śmiechu dziewcząt.
Wszystkie cztery młode damy ubrały się niezwykle romantycznie, jak na tę idylliczną przejażdżkę gondolą wypadało. Nosiły jasne zwiewne sukienki i białe kapelusze z szerokimi rondkami. Wszystkie też były bose.
Zabrały oczywiście ukochanego kota Sassy, Huberta Ambrozję. Hubert kilkakrotnie wydał już na świat kocięta, męska część kociego imienia powinna więc właściwie pójść w zapomnienie, kota wciąż jednak, starym zwyczajem, nazywano Hubertem Ambrozją. Zwierzątko siedziało teraz na kolanach u Sassy, czujnie śledząc igraszki fal wokół gondoli.
Po pierwszej próbie wyskoczenia i przespacerowania się po błyszczącej powierzchni kot roztropnie postanowił zostać w łodzi. Sassa osuszyła go ręcznikiem.
– Co sądzicie o konstelacji Indra-Ram? – spytała Berengaria, najbystrzejsza z nich i najbardziej pewna siebie.
– A co ty sama o tym myślisz? – spytała życzliwie Oriana, usadowiona z przodu, plecami do dziobu.
– Och, moim zdaniem to niezwykle romantyczna historia – westchnęła Berengaria. – Miłość przekraczająca wszelkie granice, w podwójnym rozumieniu tego słowa.
– Ja też uważam, że to bardzo piękne – uśmiechnęła się Oriana, lecz Siska i Sassa nie były tego takie pewne.
Siska dlatego, że nie lubiła nic ani nikogo, kto się wyróżniał, nigdy nie zdołała się pozbyć prymitywnego strachu przed tym, co nieznane. Sassa natomiast wciąż była zbyt młoda, by pojąć istotę miłości. Sama podkochiwała się w Marcu, ponieważ uratował jej twarz po poparzeniu, a jej uczucie było dokładnie tak dziecinne i pozbawione wszelkich myśli o erotyce, jak być powinno.
– Moim zdaniem Talornin to głupek – stwierdziła Berengaria.
Oriana natomiast była bardziej wyważona.
– Wydaje mi się, że on wie, co robi.
– Ale przecież małżeństwa ludzi i Lemurów były już zawierane i układały się szczęśliwie.
– Nie wszystkie – rzekła Oriana w zamyśleniu. – Niektóre się rozpadły. Różnice kulturowe okazały się zbyt wielkie.
– Ale oni mogą mieć dzieci?
– O, tak, i zazwyczaj wszystko jest z nimi w porządku. Istnieją jednak wyjątki. Ryzyko zawsze jest bardzo duże.
– Phi! – prychnęła Berengaria. – Małżeństwa wśród ludzi także się rozpadają. I nie wszystkie dzieci przychodzą na świat doskonałe.
– Rzeczywiście, punkt dla ciebie – uśmiechnęła się Oriana. – Spróbuję przedłożyć to Talorninowi. Często zagląda do mojego biura.
Berengaria rozpromieniła się, słysząc pochwałę.
Próbowała dopominać się o jeszcze, lecz towarzyszki zajęte były własnymi myślami. Zmieniła więc temat.
– Czyż tu nie pięknie? – spytała z entuzjazmem.
– O, tak – odparła Oriana łagodnie. – Szkoda, że nie zabrałyśmy Thomasa. On tak mało wychodzi, na pewno by mu się tu podobało.
– Nie powinien opuszczać pałacu, dopóki ta straszna czarownica nie zostanie schwytana – odpowiedziała Sassa.
Siska zanurzyła rękę w wodzie. Wychyliła się nieco za mocno i mało brakowało, a straciłaby równowagę, ale przy wtórze głośnego śmiechu przyjaciółkom udało się wciągnąć ją do środka.
– Jesteś szalona – powiedziała Sassa. – Pomyśl tylko, co by było, gdybyś wpadła do wody w tej ślicznej sukience. Usiądź głębiej!
– Nie, zaczekaj! – zaprotestowała Siska, piękna księżniczka z Ciemności. – Wyczułam coś na zewnątrz łodzi.
Jeszcze raz wychyliła się niepokojąco mocno, jej długie czarne włosy musnęły złotą wodę, w której odbijał się kolor nieba. Tak jak wtedy w strumieniu, kiedy woda ocaliła ją przed prześladowcami z Królestwa Ciemności i umożliwiła dotarcie do Królestwa Światła.
Gondola posuwała się wolno, aby dziewczęta mogły w pełni rozkoszować się otaczającym je pięknem krajobrazu, Siska więc w spokoju zbadała zewnętrzną część burty, ukrytą pod powierzchnią wody.
– Przytrzymaj mnie, Berengario!
– Co się stało? – dopytywała się Sassa, która nie mogła wypuścić z objęć Huberta Ambrozji.
– Nie wiem, to coś dziwnego. Niczego takiego przecież nie umieszczałyśmy na naszej gondoli!
Siska mieszkała u Sassy i rodziców jej ojca, właśnie ich gondolę pożyczyły dziewczynki.
– Mogę to oderwać, chociaż umocowane jest dosyć mocno. Trzymaj mnie porządnie! O, tak! Mam!
Podniosła znalezisko w górę, z cienkiego rękawa bluzki zaczęła skapywać woda.
– Na miłość boską! – zdumiała się Berengaria. – Czy to bomba?
– Raczej ładunek wybuchowy – odparła Oriana z takim samym niedowierzaniem.
– Ojej! – zawołała Sassa, cofając się gwałtownie, by zapewnić bezpieczeństwo Hubertowi Ambrozji. – Czy on wybuchnie?
– Nie – roześmiała się Oriana. – Bo osoba, która go umieściła, nie pomyślała o tym, że łódź sporo się zanurzy, kiedy wsiądą do niej cztery damy i kot. Wszystko zamokło, ale moje drogie, spójrzcie! Jest zegar, pokażcie mi!
Zegar na aparacie wskazywał dwadzieścia po szóstej.
– Phi, to już pół godziny temu – prychnęła Berengaria.
– Mam go wyrzucić za burtę? – pytała Siska.
– Och, nie! – zawołała Oriana. – Musimy pokazać to Ramowi, a poza tym nie możemy zaśmiecać rzeki metalowymi odpadkami.
Siska po zastanowieniu przyznała jej rację. Spakowawszy swoje mokre znalezisko i uznawszy, że dość się już napatrzyły na Złocistą Rzekę, dopłynęły bowiem do Srebrzystego Lasu, gdzie nie wolno im było wchodzić, ponownie wzięły kurs na Sagę.