Выбрать главу

O mały włos, a zapomniałaby o książce, złapała ją w ostatniej chwili i prędko pobiegła przez pokoje. Zatrzymała się przed drzwiami bawialni, w której na nią czekał, jeszcze raz głęboko odetchnęła i weszła.

Thomas natychmiast coś wyczuł, nie mógł tylko pojąć, co to takiego. Kiedy Griselda stanęła w drzwiach i odstawiła świecznik, przyjrzał się jej pełnej nadziei twarzy.

Przeraziła go własna reakcja. Boże, byle tylko ona w niczym się nie zorientowała! Wszak ta kobieta jest godna pożądania, wręcz kusząca, skąd bierze się to uczucie, moje ciało… Ściągnął mocniej poły surduta. Byle tylko niczego nie zauważyła, bo ja… ja… Och, nie, dokąd kieruję swoje kroki, jej cudowna postać mnie przyciąga, nie mogę się jej oprzeć, muszę jej dotknąć, ona mi tego nigdy nie wybaczy!

Ale Griselda zaskoczyła go. Z błogim uśmiechem, podszytym wyrazem diabelskości na twarzy, i ze spojrzeniem wbitym w jego przesłonięte biodra, zaczęła delikatnie podnosić spódnice. Jeszcze trochę i jeszcze…

Thomas nie mógł oderwać od niej wzroku, oddychał ciężko, gwałtownie, miał wrażenie, że przyrodzenie zaraz mu eksploduje. Spod spódnicy wyłoniły się krzywe, pokryte wypukłymi żyłami uda, ale jemu wydawało się, że nigdy nie widział nic piękniejszego na świecie. Musiał przytrzymać się stołu, bo kolana się pod nim ugięły.

Griselda uradowana wpatrywała się w nabrzmiałe spodnie, jednym ruchem podciągnęła suknię aż do pasa. Oczy Thomasa robiły się coraz większe i większe, nie mógł oderwać od niej wzroku, nie mógł napatrzeć się do syta na cudowności, jakie przed nim obnażyła, nie widział wałków tłuszczu na brzuchu ani obwisłych piersi. A raczej widział to wszystko, lecz odbierał jako cudowne.

Griselda dostrzegła jego reakcję. Wprawnym ruchem rozpięła mu pasek i ściągnęła spodnie. Pomógł jej w tym, nagle bowiem bardzo zaczęło mu się spieszyć. Twarz pragnęła dotrzeć do źródła owego uwodzicielskiego zapachu, lecz kobieta odsunęła go i ujęła w dłoń to, na czym tak bardzo jej zależało. Nagle oboje znaleźli się na sofie, on ze spodniami wokół kostek miał wrażenie, że nie zdąży. Zaczął krzyczeć i zaraz doczekał się pomocy, kobieta swobodnie się pod niego wsunęła.

W oszołomieniu usłyszał jej jęk. „Nareszcie, nareszcie zwyciężyłam. On jest mój, tamte mogą sobie robić co chcą”. Lecz te słowa nie miały dla niego żadnego znaczenia, krew w żyłach wrzała mu niczym lawa na dnie wulkanu. Odniósł niejasne wrażenie, że towarzyszy im ktoś jeszcze, jakaś istota siadła mu na plecach, śmiejąc się perliście zsunęła się w dół i wdarła weń od tyłu. Thomas jednak skoncentrowany był wyłącznie na owej cudownej kobiecie, spoczywającej w jego objęciach, która krzycząc z rozkoszy odpowiadała na jego ruchy tym samym rytmem.

A potem Griseldzie przydarzył się drobny wypadek. Rozkosz, jakiej doznała, była tak silna, że odebrała jej przytomność.

Thomas z początku tego nie zauważył, kiedy jednak wycieńczony usiłował zacząć myśleć, nie bardzo mogąc nad sobą zapanować, zorientował się, że kobieta pod nim zwiotczała.

Griselda nie zdołała więc zesłać na niego zapomnienia, jak powinna była zrobić. To stało się przyczyną jej katastrofy.

Thomas wstał, płeć Griseldy wciąż pachniała zwierzęcą chucią, teraz jednak ten zapach przyprawił go o mdłości. Obudził się w nim szczery gniew. Widział, że kobieta oddycha, a więc jej nie zabił, jak przypuszczał z początku, ale cóż on zrobił? Co w niego wstąpiło, niczego nie mógł pojąć.

Na wpół przytomny zachwiał się na nogach, zaplątał w spodnie i prędko je naciągnął. Musi się stąd wydostać, brakowało mu powietrza, musi się wyspowiadać przed pastorem, zhańbił kobietę, ale nie, przecież ona była chętna, to ona zaczęła, ale mimo wszystko…

Zamroczony pomylił drzwi i znalazł się w jakimś innym pomieszczeniu, znalazł świecznik i kolejne drzwi. Tu musi być wyjście.

Młody Thomas czuł się tak źle, a miało być jeszcze gorzej!

Przerażony patrzył na pokoik, w którym się teraz znalazł. Cóż, w imię niebios, to może być?

Tajemnicze wywary, suszone części ciała zwierząt, księga z zaklęciami, pojemniczki, skórzane woreczki, zapach przyprawiający o mdłości. Na ścianie jakaś lista, podniósł świecę do góry, nazwiska…

Z wolna świadomość stanu rzeczy docierała do niego spowijając lodowatym chłodem całe ciało. Ciało i duszę.

Nazwiska wykreślano jedno po drugim. Poznał je. Były to nazwiska tak zwanych czarownic, które zostały powieszone; w Nowym Świecie bowiem czarownice nie ginęły na stosie, czekała je szubienica. Przy jednym czy dwóch dostrzegł przy nazwisku słowo „hura”, wypisane jeszcze mocniej przyciskanym piórem, a przy innym cały komentarz: „Z tą naprawdę świetnie się uporałam”.

Niektórych nazwisk jeszcze nie skreślono: Mary-Lou, żony dzwonnika, a przed nimi córki lekarza. Dalej wypisano kolejne dwa.

Thomas miał wrażenie, że za plecami słyszy jakiś dźwięk, ohydny chichot. Odwrócił się przerażony, czy to Griselda?

Nie, nie ona.

Pokoik w przeważającej części pogrążony był w mroku, migotliwy blask świecy podkreślał jeszcze grę cieni w kątach, sprawiał, że wydawały się mroczniejsze, straszniejsze. Ale czy na komodzie nie siedzi jakaś nieduża postać? Ohydna istota o szatańsko błyszczących oczach i długim, cienkim podniesionym członku? Jak nazywano takie demony? Czy to inkub?

Thomas przypomniał sobie, co wydarzyło się na sofie. Na wpół przytomny z przerażenia i obrzydzenia zerwał listę ze ściany i pobiegł z nią przez pokoje. Przez moment dostrzegł białą obwisłą skórę leżącej na sofie Griseldy i zobaczył, że poruszyła się, nie otwierając oczu. Wreszcie wydostał się na świeże listopadowe powietrze.

Biegł główną ulicą miasteczka, jakby sam diabeł deptał mu po piętach.

Niewiele, trzeba przyznać, się mylił.

3

Sędzia Swift z niedowierzaniem podniósł wzrok znad pogniecionej listy, którą trzymał w dłoni.

– Ani trochę w to nie wierzę – rzekł powoli. Twarz poczerwieniała mu z gniewu, ledwie nad sobą panował. – Griselda? Jaki masz powód, by wyrządzać naszej drogiej Griseldzie taką krzywdę? Ona przecież tyle łoży na parafię i nigdy o nikim źle nie mówi! Kłamiesz, młody człowieku!

– Przysięgam – jąkał się zrozpaczony Thomas. – Przysięgam na zbawienie własnej duszy!

Sędzia zadzwonił na służącego i nakazał mu wezwać pastora, a dla pewności również szeryfa.

– Ależ trzeba się spieszyć – jęknął Thomas, wciąż zdyszany po biegu. – Zanim ona wszystko uprzątnie.

Po raz kolejny napotkał niedowierzające, niemal rozzłoszczone spojrzenie sędziego. Dlaczego on mi nie wierzy, przeraził się. Głośno zaś począł tłumaczyć:

– Ze względu na Mary-Lou i wszystkie następne ofiary, proszę uwierzyć w to, co mówię!

– To nonsens! Twoje wymysły zasługują na potępienie.

– Uważa pan, że wymyśliłbym coś tak okropnego? W dodatku przyznając się do własnego nieprzyzwoitego zachowania?

– A jak sądzisz, dlaczego wezwałem pastora i szeryfa? – szorstko spytał sędzia. – Proszę trzymać straż pod drzwiami i dopilnować, aby ten młodzieniec się stąd nie wydostał! – nakazał swemu człowiekowi.

Thomas nie wierzył własnym uszom. Usiłował protestować, lecz nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. W tym momencie zrozumiał, jak musiały się czuć oskarżone kobiety. Bez względu na to, co mówiły, i tak władze uznawały ich słowa za bluźnierstwo.

Pastor i szeryf przybyli prędko, niemal jednocześnie. Thomas, nie bacząc na drwiący wyraz twarzy sędziego, musiał powtórzyć całą swą niesamowitą historię. Wprawdzie opuścił najbardziej przykre momenty, lecz i tak dostatecznie się zblamował.