Выбрать главу

– Reszka? – Głos ojca „falował”, to cichnąc, to znów wzmagając się. Zasięg musiał być tutaj bardzo nienadzwyczajny, choć przynajmniej dawało się zrozumieć, co ma do przekazania rozmówca. – Co tam u ciebie?

„Duchy, zjawy i problemy z psychiką”.

– Świetnie, tato, świetnie. Kobielak przesadzał z tą katastrofą. Nic szczególnego, po prostu bałagan w dokumentach.

„Właściwa katastrofa pewnie dopiero nadejdzie, jak znam życie”.

– Kiedy wracasz? Jeremi roznosi dom jak nie ma komputera. Wysłałem go na podwórko z saperką, robi podkop pod śmietnikiem.

„Moja krew”.

– Daj mu leksykon dinozaurów do czytania. Nie wiem, tato. Kobielak wpycha mi tę chałupę trochę na siłę. W sumie jest tu nawet ładnie, ale wciąż wychodzą jakieś cosie.

„Na przykład czary i martwi esesmani”.

– Zdecyduję co z tym zrobić – do jutra, góra pojutrza.

– Może ja do ciebie przyjadę? – złożył propozycję mój rodziciel.

– Nie, tato. Tu są naprawdę strasznie prymitywne warunki. Wilgoć, lodowata woda ze studni, myć się można tylko w korycie, normalnie prawie jak w gułagu – zełgałam natychmiast. Martwa rodzina zawracała mi wystarczająco głowę, jeszcze mi tu brakowało żywej.

– Przywiozę ci jajka od kury i kwas chlebowy, tato.

– Serio? Prawdziwy? – ucieszył się.

– Serio. Miejscowy wyrób. Sto procent ekologii.

Powinnam sobie w tamtym momencie odgryźć język.

* * *

Wparowałam do Andrzeja, swoim zwyczajem pukając w stylu i tak zaraz wejdę.

– Cześć. Muszę z tobą poważnie porozmawiać! – wypaliłam od progu.

Spłoszył się w sposób całkiem wyraźny. Możliwe, że kobiety z linii Szyftów mają jakiś wspólny gen, w czambuł przerażający męską populację. Doktor trzymał w ręku pędzel, a twarz miał w pianie.

– Mogę się najpierw ogolić? – spytał poprzez mydło.

– Jasne.

Wycofałam się na ganek, nie komentując faktu, że golił się o godzinie dwunastej w południe, nadal będąc w stanie cokolwiek rozmamłanym. Wczesne wstawanie nie należało również do moich osobistych zalet. Pojawił się równo po dziesięciu minutach. Ogolony, uczesany na mokro i wyelegantowany w T-shirt z napisem International Cargo Carrying Company.

– No to słucham. – Usiadł obok mnie na schodku.

– Pamiętasz, jak zdecydowałeś się powiedzieć mi, że Katarzyna była czarownicą?

– Do końca życia to będę pamiętał. Niezły stres – mruknął.

– Nie bałeś się, że cię wyśmieję i poślę do diabła?

– Bałem – przyznał – ale było mi już naprawdę wszystko jedno.

Popatrzyłam po okolicy.

– Dobrze. A teraz popatrz tam – wskazałam palcem na drugą stronę drogi – i powiedz, ilu tam widzisz ludzi. Przed tą chałupą z malwami.

Popatrzył.

– A ilu mam widzieć?

– Ja zadaję pytania, a ty odpowiadasz. Takie reguły – skarciłam go.

– Jednego. Na ławce siedzi stary Maciejak i coś struga.

– A gdybym ci powiedziała, że ja widzę dwie osoby?

– No… no to… – Pan doktór najwyraźniej usiłował się wznieść na jakiś wyższy poziom intelektualny i nie powiedzieć niczego głupiego. – Zapytałbym, jak wygląda ta druga osoba – wybrnął.

– Jakaś kobiecina w chustce w kwiaty. Typowa babcia. Zakładam, że to pani Maciejakowa, bo siedzi blisko i patrzy facetowi na ręce. Teraz pojawił się jakiś młodszy facet, wyszedł zza rogu. Tego widzisz?

– A jakże. Starszy syn Maciejaka.

– Okej. – Dalej penetrowałam wzrokiem okolicę. – Dzieciak w niebieskim na drzewie po lewej?

– Gdzie?

Pokazałam mu palcem. Niebieska bluzeczka chłopca świeciła wśród bladych płatków jak latarnia.

– Nic. Przykro mi, żadnych dzieci na drzewie.

Postanowiłam się nie przejmować.

– Dziewczynka pod drzewem?

Kobielak miał coraz większe oczy.

– Nnie… Ale widzę kota na płocie! A ty? – usiłował się ratować.

Istotnie, na drewnianym słupku siedział czarny, lśniący jak smoła kocur i wygrzewał się na słońcu.

– Oboje go widzimy, co by znaczyło, że jest żywy.

Andrzej wydał jakiś dziwny dźwięk. Coś pośredniego między jękiem a kaszlem. W moim polu widzenia pojawiła się dziewucha w paskudnym obcisłym różowym sweterku i niewiarygodnie krótkim mini. Wlokła się skrajem drogi, z monotonnym terkotem wiodąc patykiem po sztachetkach parkanu. Maciejakowa odprowadziła ją wzrokiem i splunęła siarczyście.

Kiedy dziewczyna dotarła bliżej nas, rzuciła patyk i obciągnęła bluzkę. Oparła się o sztachetki, prezentując cycki jak na światowej wystawie, i gapiąc się na Andrzeja z wyraźnym upodobaniem. Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.

– Dziewczę w różowej lejbie na godzinie jedenastej?

– Ekhm… nie, żadnych różowych dziewczyn.

Panienka zza płotu spłoszyła się i zmyła w szybkim tempie. Westchnęłam.

– Dobra, a teraz pytanie zawodowe: jak odróżnić schizofrenię od zdolności paranormalnych?

* * *

Dyskusja była dość burzliwa, więc w krótkim czasie przeniosła się do Andrzejowej kuchni, gdyż zaczęliśmy budzić zbyt duże zainteresowanie zarówno żywej, jak i nieżywej części małżeństwa Maciejaków.

– Schizofrenia to nie jest coś, czego się dostaje z dnia na dzień, jak grypy. Co ja mówię, nawet grypa ma okres inkubacji! – perorował pan doktór, nalewając po odrobinie bimbru do dwóch niejednakowych szklanek. Zaprotestowałam przeciw wiśniom, więc chlupnął soku porzeczkowego. Postanowiłam zmilczeć i wyobrazić sobie, że piję smorodinówkę. – Ma się wcześniej objawy. Krys… Reszka, miałaś przedtem omamy? Zawroty głowy, omdlenia? Czy też byłaś normalna? No?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. O mojej „normalności” można by napisać tomy.

– No co? Wolisz mieć schizofrenię czy widzieć umarłych? – indagował.

– Zależy co się da prędzej wyleczyć.

Przewrócił oczami i wypił swojego drinka duszkiem.

Wygrzebałam papierosa z paczki, zapaliłam od poprzedniego. Zdecydowanie potrzebowałam zwiększonej dawki nikotyny. Andrzej otworzył szerzej okno.

– Za dużo palisz.

– Za dużo pijesz – odwarknęłam.

Nie przyjął wyzwania.

– Spróbujmy to jakoś usystematyzować. Kiedy dostrzegłaś pierwsze… objawy?

– Chciałeś chyba powiedzieć „zjawy”. Pierwsze zjawy, panie doktorze… – Przerwałam na moment, grzebiąc w pamięci. – Pierwsze zjawy miałam w kwietniu, kiedy byłam tu pierwszy raz. Z tym że ich nie rozpoznałam. W dniu wyjazdu widziałam dziewczynkę, tę samą, której ty dzisiaj nie widziałeś.

– A potem, w domu? Czy widziałaś coś dziwnego?

– Andrzej, mam w domu ruchliwego sześciolatka. Chcesz całą listę rzeczy dziwnych, czy tylko pierwsze dziesięć punktów?

– Dobra. Paranormalnych!

– Czasem czułam zimno. Nadpływało nie wiadomo skąd i nagle znikało. To samo poczułam, kiedy wczoraj w nocy pokazała się Katarzyna. Poza tym nic poza dość niewyraźnymi snami, ale sny to i ty miałeś. Żadnych zjawisk nadnaturalnych. Tak jakby działało to tylko tu, w Czcince.

– Czy te… no… duchy…

– Ludzie – poprawiłam.

– Czy oni nie wyglądają jakoś tak bardziej… duchowo?

– Niby jak? – zirytowałam się nieco. – Noszą zwykłe ubrania, nie prześwitują, nie mają na sobie krwawych plam ani nie gniją, jeśli o to ci chodzi. Kiedy pokazała mi się Katarzyna, była tylko zdecydowanie młodsza niż w chwili zgonu. Gdyby nie to wielkie zdjęcie nad łóżkiem, w ogóle bym się nie zorientowała, że coś z nią nie tak.