Sekundę później mój krzyk sprowadził obu mężczyzn do sypialni.
Nie musiałam niczego tłumaczyć. Andrzej natychmiast wyjrzał za okno.
– Za ciemno. Jest tu jakaś latarka?
Potrząsnęłam głową przecząco. Przeglądając pobieżnie rzeczy w tym domu, nie trafiłam na latarkę. Ojciec jednym spojrzeniem omiótł pokój, oceniając sytuację, a potem cofnął się do drzwi.
– Mam w samochodzie. Przyniosę.
Nie mogłam wykrztusić ani słowa. W głowie tkwił mi tylko jeden straszny obraz – studnia. Rzuciłam się do wyjścia w ślad za ojcem. Usłyszałam jeszcze jak Andrzej krzyczy za mną:
– Poczekaj! Ustalmy, kto gdzie szuka!
Zmogłam paraliż gardła.
– Studnia… – wyjęczałam.
Andrzej bez ceregieli wyrwał memu ojcu z ręki latarkę i pobiegł przodem. Nie protestowaliśmy, znał lepiej teren. Szeroki snop światła omiatał zwisające nisko chmury wiśniowego kwiecia i ciemne krzaki porzeczek. Pełno było tu miejsc, gdzie mógłby bez trudu ukryć się sześciolatek.
– Jereeemiii! Jereeemiii! – zaczął nawoływać ojciec. – Jeremek!
Gdzieś w okolicy rozszczekały się psy.
Studnia wydała mi się złowrogim grobowcem. Andrzej poświecił do środka.
– Nic! – zameldował z ogromną ulgą. – Woda jest całkiem spokojna. Na szczęście tu nie ma więcej niebezpiecznych miejsc. Nie w pobliżu wsi. A potoczek głęboki ledwo do kolan.
– Sprawdźmy. Boże, spiorę go tak, że tydzień nie usiądzie! – Teraz, kiedy widmo najgorszego oddaliło się, tata zaczął się żołądkować. Wiedziałam, ile warte są te groźby, ale sama miałam ochotę wlepić Młodemu klapsa, aż echo by poszło. Nie doszliśmy do strumienia. Raptem snop światła wyłuskał z mroku małą, nieruchomą figurkę w jasnej piżamce.
– Jeremi!!!
Nie zareagował najmniejszym gestem. Stał twarzą do drzwi komórki, nieruchomy i cichy. Na tle czarnego drewna wyglądał dziwnie płasko, niczym wycinanka z papieru. Porwałam go na ręce, zasypując odzyskane dziecko gradem pretensji i pytań, jak to matka w ataku nerwowym. Nic nie mówił – bierny ciężar w mych ramionach. Doktor oświetlił buzię Jeremiego, jego zmechraną słomkową grzywkę i spokojnie zamknięte oczy.
– A niech to… Reszka, on lunatykuje?
– Nie – odpowiedzieliśmy z ojcem chórem.
Wniesiony na powrót do jasnej, ciepłej kuchni, Młody obudził się nareszcie, rozejrzał półprzytomnie dokoła.
– Mmama…? No co…?
– Jeremi, wyszedłeś z łóżka. Gdzie chciałeś iść? – zapytałam, ale moje dziecko obdarzyło mnie tylko szklistym, bezrozumnym spojrzeniem.
– Nie wiem…
Ziewnął rozdzierająco i zasnął w ciągu sekundy na moich kolanach. Mogłam się założyć, że rano nie będzie niczego pamiętał. Wyglądało na to, że nie stało mu się absolutnie nic złego. Nie skaleczył się nawet, idąc boso po nierównej ziemi usianej kamieniami. Miał tylko koszmarnie brudne nogi. Nie miałam siły, postanowiłam tego nie zauważyć i umyć go dopiero rano. Doktorek uprzedził nasze pytania.
– Przykro mi, nie mam pod ręką żadnego elektroencefalografu na korbkę. Zdarza się, że dzieciaki chodzą we śnie. Podobno każdy człowiek miał przynajmniej jeden taki epizod. To nic groźnego, jeśli tylko dopilnować, żeby okna były pozamykane i nie zostawiać ostrych przedmiotów na wierzchu.
– Jestem z miasta! Nie zostawiam otwartych okien! Tym bardziej na parterze – odparłam gwałtownie. – A Jeremi nie lunatykuje! To znaczy: nie lunatykował do tej pory.
– Skąd masz pewność?
– Bo śpię obok i musiałby na mnie wejść, żeby w ogóle ruszyć się z łóżka!
Ugryzłam się w język. Kobielak nie musiał znać mojej rozpaczliwej sytuacji mieszkaniowej.
Dźwignęłam małego, by położyć go z powrotem. Kiedy okrywałam syna kołdrą, Andrzej oglądał okno w sypialni.
– Mówisz, że było zamknięte? Czy Jeremi jest dość duży, żeby sięgnąć do górnego haczyka?
– Jeśli stanąłby na parapecie, z łatwością – odpowiedział ojciec, patrząc mu przez ramię. – Te okna są i tak niższe od naszych w domu.
Andrzej wypróbował oba haczyki.
– Dolny jest wyrobiony, ale górny trochę się zacina. Nie jestem pewien czy miałby dosyć siły, żeby go podnieść. Dziwne.
– Może było zamknięte tylko na dolny?
Andrzej ukradkiem dawał mi jakieś tajemnicze, ale całkiem niezrozumiałe znaki. Równie ukradkowo usiłowałam mu przekazać „o co ci, do cholery, chodzi?”. Niestety, owe machinacje nie uszły uwagi ojca.
– To wy tu sobie gruchajcie, gołąbki, a ja dyskretnie oddalę się do auta po śpiwór.
Muszę przyznać, że na moment udało mu się zamroczyć nas oboje.
– Co ty wyprawiasz?! – wysyczałam z furią, kiedy tylko stuknęły drzwi w sieni, na znak, że mój rodziciel wyszedł poza zasięg słuchu. – Chcesz, żeby nas zaczął swatać?!
– Broń mnie panie Boże! Ja jestem człek spokojny i nie lubię sportów ekstremalnych.
– No więc co to za przedstawienie?
– Usiłowałem spytać, czy to możliwe, żeby to okno otworzył jakiś duch.
– Na drugi raz już lepiej stukaj Morse’em. Nie sądzę. Ani Eryk, ani Katarzyna nie przesuwali przedmiotów. Są raczej… – poszukałam w pamięci odpowiedniego słowa -…wizualizacją. Jak hologramy. Albo może jak fale telewizyjne? W tym sensie, że trzeba mieć do nich dekoder.
„Dekoder… Na co mi przyszło” – pomyślałam, a zaraz potem przyszło mi do głowy coś jeszcze. Jeremi nie widział dziecięcych duszyczek, tego byłam pewna, ale co, jeśli odziedziczył po mnie jakąś, bo ja wiem, nadwrażliwość? Może właśnie dlatego chodził we śnie. W pośpiechu przegrzebałam wszystkie kieszenie, aż w końcu znalazłam wymiętą kartkę z rysunkiem w kieszeni torby na laptop. Podsunęłam ją doktorkowi pod nos.
– Co to jest?
– Bilet…
– Tu! – Zniecierpliwiona, odwróciłam świstek na drugą stronę.
Rzucił mi jakieś dziwne spojrzenie, odwrócił się do lampy, odsuwając karteczkę dalej od oczu. Hm…
– Co widzisz? – zniżyłam głos, oglądając się na Młodego, ale spał jak kamień, z nosem zagrzebanym w poduszce.
– Krzak – mruknął Andrzej.
Przewróciłam rysunek do góry nogami.
– A teraz?
Długo się zastanawiał. Miałam na końcu języka: „Widzisz w tym twarz?”, ale opanowałam się z pewnym wysiłkiem. Nie powinnam go niczym sugerować.
– Jak dla mnie wiecheć słomy albo topielec – powiedział wreszcie. Odetchnęłam prawie niezauważalnie.
– Skopiowałam ten rysunek z drzwi komórki na węgiel. Tej, przed którą znaleźliśmy Jeremiego.
– Uch… Bywałem tam setki razy, ale nigdy nic nie widziałem. To jakieś świeże dzieło?
– Wygląda na stare. Nie przyglądałeś się po prostu. Ja też zauważyłam to malowidło kompletnie przypadkiem. Drzwi są brudne jak święta ziemia, a obraz bardzo niewyraźny.
– Myślisz, że ma znaczenie?
– Tu wszystko może mieć znaczenie. Trochę denerwujące, jak sobie z tego zdasz sprawę, nie?
Andrzej kiwnął głową. Parokrotnie przysunął i odsunął karteczkę od oczu, jakby próbując ustawić ostrość.
– Masz problemy ze wzrokiem?
– Mhm. Nadwzroczność. A zgubiłem okulary, kiedy usiłowałaś mnie zabić po raz pierwszy. A tak właściwie, gdzie jest pan Krystian?
Zesztywniałam. Faktycznie, ojciec poszedł do samochodu dobre dziesięć minut temu. Golf stał zaparkowany tuż za strumieniem, więc cała operacja, nawet z mozolnym grzebaniem w bagażniku, nie powinna mu zająć więcej jak pięć. Nerwowo rzuciłam się do wyjścia i natychmiast zawróciłam. Nie mogłam zostawić dziecka samego!
– Na miłość boską, gdzie on się podział?!
Nim jednak na dobre wpadłam w panikę, z sąsiedniego pokoju odezwał się ojciec.