– Co to znaczy „nie chciałaś”, kretynko ciężka?! – wysyczałam z furią. – Gadaj mi zaraz, kto cię zabił, lebiego?!
– D-do-któr…
– Kobielak?
– Nieeee…
Chyba nawet Eryk miał jej chwilowo dosyć, bo patrzył w bok, jakby raptem wróble na dachu zaczęły robić coś strasznie interesującego.
– Nowotny?
Luśka siąknęła nosem.
– Nie, ten młoodszyyy…
– Czyli jednak Andrzej? – Zwariuję z nią, serio. Dlaczego musiał mi się trafić taki głupi duch?
– Nie Andrzej… – Seria pochlipywań. – Marek…
– Jaki Marek?
– Brzeski…
Zanim wydusiłam z tej debilki, że Nowotny miał przed Andrzejem innego asystenta, potrwało dobre parę minut. De facto nie zełgała, określając mordercę jako „doktora”. Zaledwie lekko minęła się z faktami, blond zaraza. Brzeski nim istotnie był. Młody, szarmancki, łatwo zdobył jej zaufanie – ostatecznie pracował dla „starego doktora”. W jednej chwili straciła wszystko – i nie wiadomo, nad czym bolała bardziej: odebranym życiem, czy pięcioma tysiącami, którymi miała zamiar wkupić się w łaski obrażonych rodziców.
– O, tyle kasy natrzaskałaś jako kelnerka? – zdziwiłam się fałszywie. – Ale to i tak było, minęło. Coś ty chciała osiągnąć, dziewczyno, zwalając winę na Kobielaka?
Luśka spurpurowiała.
– Bo to tak było. Ten Brzeski mnie okradł, a ona mi powiedziała, że wie, gdzie jest forsa.
– Kto?
– Pani Szyfrowa… Obiecała, że załatwi, żeby moja mama dostała tę kasę, jak powiem, że to był doktor… i gdzie szukać.
Cholerna Katarzyna, czułam przez skórę, że ona tu mota.
– Ale ten facet chyba zdążył wydać twoje pieniądze?
– Nie! – zaprzeczyła Luśka z zapałem. – Nie zdążył, chuj złamany! Bo… bo wie pani, to on tam leżał koło mnie…
Poczułam, że muszę usiąść.
– Gdzie?
– Na tym stole, na strychu.
– Gość z wąsami?! To był ten Brzeski?
– No…
No nie, istna hekatomba. Brzeski zabił Dziewońską, ale kto w takim razie był mordercą mordercy? Jezu Chryste, grasował tu jakiś Freddy Kruger.
– Nowotny – powiedziała Luśka, jakby odpowiadając na moje nie zadane pytanie.
– A kto zabił Nowotnego? – jęknęłam.
– Nikt – zdziwiła się. – Sam umarł, bo już był stary, nie?
Co za ulga. Wolałam się już nie dopytywać o szczegóły działalności starego pana doktora.
– I ty się dałaś nabrać na gadanie starej Szyftowej, że odzyska dla ciebie kasę? Głupia jesteś jak but, dziewczyno. Oszukała cię, jest martwa i nic nie może zrobić.
– Przepraszam, z kim pani rozmawia? – głos, jaki rozległ się nagle tuż obok sprawił, że mało ze skóry nie wyskoczyłam. Luśka i Eryk cofnęli się równie wystraszeni. Przez moment patrzyłam na komisarza Olczaka, jakby był bestią z piekła rodem. Zaczerpnęłam głębiej tchu.
– Z nikim nie rozmawiam!
Policjant poprawił okulary.
– No cóż, wyraźnie słyszałem.
– Ćwiczę – wyjaśniłam z godnością. – Piszę eee… sztukę teatralną i układam dialogi, a pan mnie właśnie rozprasza. Ja tu pracuję. Ma pan nakaz? To teren prywatny.
Komisarz uniósł demonstracyjnie ręce.
– O, przepraszam, przepraszam…! Nie, nakazu nie mam, przyszedłem prywatnie.
– Czyżby?
Tymczasem zjawy Eryka i Lucyny wycofały się poza krąg wiśni i rozpłynęły w zieleni. Zła, nie robiąc sobie nic z przedstawiciela władzy, ruszyłam ścieżką dookoła domu w stronę drzwi frontowych. Niezrażony, polazł za mną.
– A to co?
Mimowolnie spojrzałam. Glina trzymał w palcach jeden z amuletów ochronnych zwisających z gałęzi.
– Feng shui – odparłam chłodno.
Nie wiem czy uwierzył, ale jakoś mnie to nie obeszło. Po wpadce za domem, cedeki na drzewach to był pikuś i detal.
– Mogę? – Olczak, nie czekając na odpowiedź, usadowił się na ławce pod oknem. Rozważałam, czy nie zamknąć się w środku, ale w końcu machnęłam na to ręką i usiadłam obok.
– Jest pani inteligentną kobietą – podlizał się.
O, znaczy: czegoś chce.
– Może pan przejść do konkretów?
– Wpierw wskazała pani Kobielaka jako podejrzanego, a teraz usiłuje go pani wybielić. Nie rozumiem, do czego to zmierza.
– Podejrzany to jeszcze nie znaczy „winny” – odparłam sucho. – Musi pan zrozumieć, że oboje byliśmy w ogromnym szoku. I ja, i Rysiek Wilczak. Reagowaliśmy impulsywnie. Zresztą widać, Wilczak dał doktorowi w zęby i chyba by go zatłukł na miejscu, gdybym nie interweniowała. Kiedy jednak zastanowić się nad Kobielakiem, nie wygląda na Kubę Rozpruwacza.
– Samotny, problemy z alkoholem, nieudane związki z kobietami… – zaczął wyliczać policjant.
– Według tego wszyscy rozwodnicy powinni czaić się w parkach, by ciąć żyletką przypadkowe babki – przerwałam mu. – A rozwódki kastrować studentów. Daj pan spokój.
– Niestety, dawanie spokoju jest poza moimi obowiązkami.
– W ramach obowiązków radzę, żeby pan zrobił wywiad, czy ktoś nie zgłaszał w 2003 lub 2004 roku zaginięcia niejakiego Marka Brzeskiego. Sołtys będzie o nim wiedział więcej. Brzeski był poprzednim pomocnikiem doktora Nowotnego, przed Kobielakiem.
– I…?
– Prawdopodobnie to jego właśnie wyskrobujecie z tej bryły na górze.
W oczach gliniarza błysnęła stal.
– Skąd pani wie, że to mężczyzna?
– Powiedzmy, że mam jasnowidzenia.
– Pani jasnowidzenia są podejrzane.
– Ale pożyteczne. A poza tym mówię to całkiem prywatnie, „prywatnemu, nie posłowi”. W razie czego wyprę się wszystkiego.
– To jednak nie daje alibi Kobielakowi, nawet wprost przeciwnie – obciąża podwójnie, bo śmierć tego faceta dała mu wymierne korzyści.
Wzruszyłam ramionami.
– Kiedy zniknął z horyzontu Brzeski, da się ustalić z dziecinną łatwością. Świadków, którzy go pamiętają, jest mnóstwo. Kobielak sprowadził się tu po tym, a nie przed. Niby jak miał dokonać tych wszystkich czynów straszliwych? Utłuc konkurenta, zabić dziewczynę, przetransportować oba trupy do domu swojego przyszłego pracodawcy i to bez jego wiedzy? A jest przecież jeszcze trzeci nieboszczyk – to znaczy głowa.
– Chyba że działał w porozumieniu z Nowotnym – zauważył Olczak, czym mnie zbił z pantałyku. O tym nie pomyślałam.
Do diabła, dlaczego Luśka nie żyła? Mogłaby potwierdzić moją wersję wydarzeń. Ta, jakby żyła, w ogóle nie byłoby sprawy… Cholera.
– Tak czy owak, teraz wszystko zależy od tego, co znajdą spece od daktyloskopii. A wierzę głęboko, że nie znajdą z Kobielaka nawet pół palca.
– Przestępcy często używają rękawiczek. Chirurgicznych – rzucił Olczak od niechcenia, a ja miałam ochotę go udusić.
– Jest jeszcze analiza włosów i mikrowłókien. Z góry mogę zakładać, że laboratorium wyodrębni mnie, Wilczaka, Dziewońską, Nowotnego i Brzeskiego. Jeśli w tej kolekcji będzie też Kobielak, możecie go wsadzić, wola boska. Ale jak nie, to znaczy, że w życiu jego noga nie postała na tym pieprzonym strychu i jest niewinny jak święta Agnieszka.
Komisarz w milczeniu wysłuchał mojej tyrady, a potem roześmiał się serdecznie.
– Pani jest niesamowita. – Nachylił się z rewerencją nad moją dłonią i złożył na niej staroświecki pocałunek. – Życzę wam wiele szczęścia na nowej drodze życia.