Выбрать главу

Wstał i poszedł sobie, salutując jeszcze na odchodnym do czapki. Nie mogłam wykrztusić słowa. Czułam, że robię się czerwona jak burak. Jakiej „drodze życia”? Jakie „wam”? Co on, u diabła, sugeruje?! Cholera jasna, psiakrew!

* * *

Andrzeja wypuścili następnego dnia.

Granatowy radiowóz, podskakując na wybojach i chwilami buksując w piachu, przetoczył się przez wieś, stając przed przybytkiem tutejszej medycyny. Przez okno widziałam jak doktor wysiada z wozu, już bez kajdanek, odwraca się i zamienia parę słów z kierowcą. Potem odszedł w stronę domu, a korona drzewa zasłoniła mi widok. Czym prędzej rzuciłam to, co akurat robiłam i wybiegłam z domu.

Koło ceglanego budynku stał już srebrny ford, którym, jak przypuszczałam, przyjechał Drobnica z wojewódzkiej, zielony volkswagen Olczaka, biała furgonetka i, kontrastowo, stary tarnicki polonez z wielkim napisem policja na burcie. Ciekawe, czy kiedykolwiek było tu aż tyle samochodów naraz. Ledwo się mieściły na podwórku.

Andrzej stał z zafrasowaną miną przed barierą policyjną, jakby nie był pewien czy mu wolno ją przekroczyć.

– Cześć – odezwałam się niepewnie.

Zignorował mnie, patrząc cały czas przed siebie.

– Jak się czujesz?

– Tak jak wyglądam – burknął nieuprzejmie.

– W takim razie zmarłeś wczoraj – powiedziałam, nim zdążyłam się ugryźć w język. Istotnie, wyglądał fatalnie. Gorzej niż Sawyer po tygodniu w klatce Innych.

– Czy mogłabyś się ode mnie odczepić, razem ze swoimi marnymi dowcipami?! Od dwóch dni nie spałem, jestem głodny i brudny! A wszystko przez twój donos!

– Owszem, ja też mam rozrywki! Od dwóch dni przekonuję gliny, że nie jesteś seryjnym mordercą!

– Obejdzie się!

Jakby ten wybuch pchnął go do podjęcia decyzji, przelazł w końcu pod taśmą.

– Co się gapicie?! Won, bo przeklnę! – warknęłam na publiczkę, która z podziwiania gliniarskich aut przerzuciła się płynnie na obserwację nas dwojga.

Pobiegłam za Andrzejem, ale zatrzasnął mi drzwi przed nosem i przekręcił klucz. Kopnęłam je w bezsilnej złości, zawróciłam, a byłam tak wściekła, że powietrze wokół niemal trzeszczało. Trzask zresztą nie był złudzeniem. Zaintrygowana, odwróciłam się z powrotem akurat na czas, by zobaczyć, jak szyba w gabinecie na parterze pokrywa się szronem drobnych pęknięć, a potem z posępnym trrrach osypuje się na oczach zaskoczonego komisarza, który właśnie wyglądał przez okno. Wzruszyłam ramionami. Do diabła z tym.

– Pani Krystyno! – zawołał Olczak. – Mogę panią prosić do środka?

– Może pan długo i namiętnie, ale gospodarz zamknął drzwi na klucz.

Kiwnął na ręką.

– Użyję swoich uprawnień i otworzę.

– Technicy na górze kończą – zawiadomił mnie, kiedy weszłam. – Dostaliśmy wyniki testów. – Zniżył głos. – DNA pasuje. To ona.

Kiwnęłam głową w milczeniu.

– Ponawiam pytanie: skąd pani wiedziała?

– Ponawiam odpowiedź: miałam jasnowidzenie – odparłam bezczelnie.

– Pani kryje mordercę! To jest utrudnianie śledztwa.

– Masz ci los. Dobrowolnie przekazuję informacje, nieba przychylam policji naszej kochanej i to się nazywa utrudnianie?

– Mogę panią przymknąć prewencyjnie – zagroził. Widać postanowił zmienić front z uprzejmości na straszenie. Jakoś się nie przejęłam. Czterdzieści osiem w prison to nawet niezłe doświadczenie życiowe, w razie czego będę mieć jak znalazł do pracy.

– Proszę bardzo. Mogę wziąć laptopa? Macie tam Internet? Jak wyglądają warunki higieniczne?

Syknął zniecierpliwiony.

– Chce pan mordercę? – poszłam za ciosem. – Nie ma sprawy. Mam nawet dwóch. Nowotny i Brzeski. Jeden leży pięć stóp pod ziemią, a drugiego właśnie pakują w karton. Naprawdę nie wiem co to panu da, komisarzu, bo pokazówki w sądzie nie będzie. A na Andrzeja nic nie macie.

– Jeszcze nie mamy. Na razie ma dozór i zakaz opuszczania miejsca zamieszkania.

Zakończyliśmy rozmowę, gdyż z piętra właśnie schodził Drobnica, a za nim dwóch techników taszczyło nosze z charakterystycznym workiem zamykanym na suwak. Obserwowałam, jak ostrożnie pakują worek do furgonetki. Następnie zawrócili z noszami na górę. Tym razem pakunek był dziwnie nieforemny i nieporęczny do niesienia. Zrozumiałam, że pod warstwą folii kryje się ciało Luśki o rozkrzyżowanych, sztywnych ramionach.

– Biedna, niemądra dziewczyna – mruknęłam, kręcąc głową.

Na końcu tragarze znieśli jeszcze dwa duże plastykowe pudła, w których prawdopodobnie złożono wypchane zwierzaki i głowę nomen nescio. Zauważyłam, że Olczak przypatruje mi się uważnie.

– Wśród tutejszych mieszkańców… ma pani dziwną opinię – odezwał się, kiedy ostatni z pracowników wyszedł na zewnątrz.

– Chyba pan w to nie wierzy? – powiedziałam obojętnym tonem.

– W to, że jest pani czarownicą, czy że trzęsie tutejszą mafią? W czary nie wierzę… – Mimowolnie obejrzał się na rozbite okno, a ja parsknęłam śmiechem.

– Może pan łatwo sprawdzić, że ta straszna capo di tutti capi w rzeczywistości mieszka kątem u rodziców i ma sześcioletniego syna. Ludzie mają wybujałą wyobraźnię.

* * *

Za drzwiami do nory Andrzeja panowała głucha cisza. Powstrzymałam się przed pukaniem, choć miałam na to wielką ochotę. Facet nie ma pięciu lat, poradzi sobie. Zamiast pakowania się w nową kłótnię, poszłam na długi spacer po lesie, biorąc ze sobą zaniedbaną ostatnio Lukrecję i oddając się maniackiemu zbieractwu borówek. W drodze powrotnej kupiłam u Fryszkowskiego kwas chlebowy i popijając, ładne parę godzin siedziałam kamieniem przy komputerze, nadganiając robotę. Z redaktorskiego transu wyrwało mnie dopiero pukanie. Otworzyłam drzwi, na progu stał Andrzej. Przez chwilę milczeliśmy oboje, niepewni sytuacji.

– Przepraszam – powiedział w końcu cicho. – Zachowałem się jak cham.

– Okej. Ja też przepraszam. Wejdziesz?

Wszedł.

– Słyszałem, jak rozmawiałaś z tym gliniarzem. Ja tego naprawdę nie zrobiłem.

– Wiem.

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko sapnął ciężko i przeczesał włosy palcami w geście zakłopotania.

– Pokazywali mi zdjęcia. I ja to miałem tyle lat nad głową… niewiarygodne. To jakiś koszmar. Wi-widziałaś? – zająknął się.

– Ze szczegółami, potworny widok. Podobnie jak Wilczak. Byliśmy w szoku. Gdybyś nie zawrócił, może to by się potoczyło inaczej. Zastanowiłabym się, poczekalibyśmy, naradzili się i razem zadzwonili po gliny. A tak… Z początku myśleliśmy, że to faktycznie ty. W ogóle ostatnio zachowujesz się jakoś dziwnie. Nic nie mówisz, ciągle gdzieś znikasz, a do tego masz w domu stos prochów. Andrzej, co się dzieje? Holender, przepraszam za ten młyn, ale… – Bezradnie rozłożyłam ręce, czując się naprawdę idiotycznie.

Przewrócił oczami.

– No nie, Reszka – jęknął – robisz mi wymówki jak jakaś cholerna… żona. A sama masz więcej tajemnic niż włosów! Dobra, przyznam się! Miałem jechać na spotkanie AA i zapomniałem kasy na bilet. Biorę leki, żeby znowu nie wpaść w ciąg, zadowolona?

Westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi. Wyglądał na zawstydzonego.

– Nie wyobrażasz sobie, jak mnie ciągnie do flaszki, ale jestem czysty od trzech tygodni i… Cały sekret. Pan doktor poszedł na odwyk.

Och! A więc dlatego… Na Merlina, choć jedna dobra wiadomość w tym horrorze.

– Nie wyobrażasz sobie, jak mi ulżyło. Chodź, zrobię ci kawy, wyglądasz jakbyś nie spał z tydzień. Powiem ci, co się działo tutaj.