Выбрать главу

Nic innego nie mogło spowodować tych idiotyzmów, jakie się tu przytrafiły. Pracowici cudzoziemcy, cha, cha! Nie pracowici, tylko wynajęci, a może sam Wenworth był jednym z nich i proponował swoje usługi. Już go wpuści, akurat. Zła na rodzinę, Ludwice dołoży, wnuk niech się wypcha, mógł przecież pisać do babki, przyjechać, czynić starania, odzyskać tytuł po kądzieli, nie to nie, są jeszcze prawnuczki…

Nagle coś jej błysnęło. Diamentu nie widziała nigdy, jej matka, Justyna, nie widziała go również, ale prababka Klementyna opisywała go dokładnie i opis utkwił w pamięci następnych pokoleń. Był bliźniaczy, jak zrośnięte ze sobą dwa jajka. I jej prawnuczki to też bliźniaczki, pierwszy raz w tej rodzinie od wielu pokoleń, nigdy przedtem bliźniąt nie było. A może to właśnie omen…?

W Polsce nastąpiły jakieś zmiany, zachwiał się chyba ten idiotyczny ustrój, jaki tam panował, coś się polepszyło. A może, przeciwnie, pogorszyło…? Karolina o polityce nie miała pojęcia, nie zajmowała się nią, rzadko wpadała jej w ucho jakaś informacja, na którą nie zwracała uwagi, niemniej nikła świadomość zachodzących przeobrażeń pojawiła się jakby z powietrza. Nie wnikając w ich sens, nie dociekając szczegółów, postanowiła zaprosić te dziewczynki do siebie, niech przyjadą, chce je zobaczyć. Nie ma pojęcia, jak to załatwić, ale notariusz powinien wiedzieć. Od tego jest…

Upadek finansowy rodziny był właściwie upadkiem tylko w odniesieniu do stanu minionego. Trzy domy w Paryżu dawały dochód, resztka papierów wartościowych dawała dochód, winnica wciąż przynosiła niewielki dochód, a gospodarstwo, ograniczone do kilku krów, kilku owiec, kilku świń i drobiu, za to pozbawione już koni, przynajmniej było samowystarczalne i karmiło zamek. Razem przynosiło to zyski piętnaście razy mniejsze niż kiedyś, ale pozwalało Karolinie doskonale płacić za usługi. Dochodzącej pielęgniarce sama jedna hrabina de Noirmont przynosiła dwie pensje, służba trzymała się jej pazurami nie tylko z rozpędu, ale także dla własnej, beztroskiej starości, która wyraźnie widniała na horyzoncie. Notariusz z niej jednej czerpał dwadzieścia pięć procent swojego dochodu i za skarby świata nie chciał stracić takiej znakomitej klientki. Na remont zamku jednakże, w sto lat po remoncie poprzednim, nie było jej stać, dlatego nie miała wewnętrznej windy i musiała przenieść się na parter. To, że sprzedaż obrazów i biżuterii pozwoliłaby jej wyremontować dwa zamki, nie przychodziło jej do głowy.

Karolina zatem obejrzała swoje prawnuczki. Dwie jednakowe dziewczynki, które wzruszyły ją świetnym językiem francuskim. Podjęła decyzję.

Podjęła ją jednakże bez pośpiechu. Napisała testament, obmyślając go starannie, zmieniając i redagując, notariuszowi przysparzając siwych włosów, po raz pierwszy uznał, że robota przy niej warta jest zysków, ale wreszcie z tym skończyła. Po czym zaczęła pisać prywatny list do prawnuczek, który miał być przekazany im po jej śmierci.

Tego listu nie zdołała skończyć za życia…

KONIEC TOMU I