Выбрать главу

– No i jak? Czy ktoś gada o mnie na czwartym piętrze Hoovera? – spytał.

– Nie chcę się tak spotykać. Następnym razem daj ogłoszenie w „Washington Times”.

Wilk uśmiechnął się, ale nagle wbił palce w szczękę agenta.

– Zadałem ci pytanie. Czy ktoś o mnie wspomniał?

Agent pokręcił głową.

– Jeszcze nie, lecz to tylko sprawa czasu. Skojarzyli zamordowanie tamtej pary na Long Island z Atlantą i King of Prussia Mali.

Wilk skinął głową.

– Było oczywiste, że to zrobią. Ci ludzie to nie durnie. Tylko nie potrafią ogarnąć całego obrazu sprawy.

– Nie lekceważ ich – ostrzegł go agent. – Biuro się zmienia. Dobiorą się do ciebie wszelkimi możliwymi sposobami.

– Wszelkie możliwe sposoby to za mało – stwierdził Wilk. – A poza tym może to ja się do nich dobiorę… wszelkimi sposobami. Chuchnę, dmuchnę i zmiotę ich domki z powierzchni ziemi.

Rozdział 54

Następnego wieczoru wróciłem do domu przed szóstą. Zjadłem kolację z Naną i dziećmi, które były zaskoczone, ale wyraźnie uradowane, że zjawiłem się tak wcześnie.

Pod koniec posiłku zadzwonił telefon. Nie chciałem rozmawiać. Może znowu ktoś został porwany, nie chciałem się jednak tym zajmować. Nie tego wieczoru.

– Ja odbiorę – powiedział Damon. – To pewnie do mnie. Pewnie moja dziewczyna. – Złapał słuchawkę, wiszącą na ścianie w kuchni, i przerzucił ją z ręki do ręki.

– Już lepiej, żeby to była dziewczyna – zakpiła z brata Jannie. – Ale w czasie kolacji? To pewnie agent ubezpieczeniowy albo bankowy. Oni zawsze odrywają ludzi od jedzenia.

Damon przywołał mnie. Nie uśmiechał się. W ogóle nie wyglądał za dobrze, jakby nagle dostał mdłości.

– Tato – powiedział cicho. – Do ciebie.

Wstałem od stołu i wziąłem słuchawkę.

– Nic ci nie jest? – spytałem.

– To pani Johnson – szepnął Damon. Przez chwilę nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Teraz to mnie zrobiło się mdło i poczułem zamęt w głowie.

– Halo? Tu Alex.

– Tu Christine, Alex. Przyjechałam do Waszyngtonu.

Na kilka dni. Skoro już tu jestem, chciałabym zobaczyć się z małym Alexem – powiedziała. Zabrzmiało to jak przygotowana mówka.

Oblał mnie rumieniec. Czemu dzwonisz? Czemu teraz? – chciałem ją zapytać, ale ugryzłem się w język.

– Chcesz wpaść do nas dzisiaj? Jest trochę późno, ale możemy go zająć, żeby nie zasnął. Zawahała się.

– Prawdę mówiąc, myślałam o jutrze. Może wpół do dziewiątej, za kwadrans dziewiąta? Może być?

– Świetnie, Christine. Będę w domu – odparłem.

– Och… – powiedziała i przez chwilę szukała słów. – Nie musisz zostawać w domu ze względu na mnie. Słyszałam, że pracujesz w FBI.

Poczułem ucisk w brzuchu. Christine Johnson i ja zerwaliśmy ze sobą ponad rok temu, głównie z powodu mojej pracy w wydziale zabójstw. Christine została porwana przez ludzi, którzy byli na bakier z prawem. Znaleźliśmy ją na Jamajce, w szopie na bezludziu. Tam urodził się Alex. Wcześniej nie wiedziałem, że Christine jest w ciąży. Od tamtego czasu przestało się między nami układać. Uważałem, że to moja wina. Potem ona przeprowadziła się do Seattle. Sama uznała, że Alex powinien zostać przy mnie. Przechodziła kurację psychiatryczną i emocjonalnie nie nadawała się do roli matki. Teraz była w Waszyngtonie. „Na kilka dni”.

– Co cię tu sprowadza? – spytałem wreszcie.

– Chciałam zobaczyć naszego syna – odparła. Ton jej głosu wyraźnie złagodniał. – I spotkać się z przyjaciółmi.

Kiedyś bardzo ją kochałem i pewnie to uczucie jeszcze się tliło, ale pogodziłem się z tym, że nie będziemy razem. Christine nie mogła znieść tego, że jestem gliną, a ja chyba nie potrafiłem zrezygnować ze swojej pracy.

– Więc dobrze, będę u ciebie jutro około wpół do dziewiątej – powtórzyła.

– Będę czekał.

Rozdział 55

Wpół do dziewiątej co do minuty.

Przed nasz dom przy 5 Ulicy zajechał lśniący srebrzysty taurus z wypożyczalni.

Wysiadła z niego Christine Johnson i pomyślałem, że z włosami ściągniętymi w kok sprawia wrażenie nieco surowej kobiety, ale musiałem przyznać, że jest piękna. Wysoka, szczupła, o wyrazistych jak u posągu rysach, których nie mogłem zapomnieć, chociaż się starałem. Na jej widok serce stanęło mi w piersiach, mimo wszystkiego, co się między nami wydarzyło.

Czułem napięcie, ale równocześnie znużenie. O co jej chodziło? Zastanawiałem się, ile energii straciłem w ciągu ostatniego półtora roku. Zaprzyjaźniony lekarz ze Szpitala imienia Johnsa Hopkinsa miał zabawną teorię, że nasze życie jest zapisane na dłoniach. Przysięgał, że potrafi odczytać historię chorób, dawnych i przyszłych, z linii dłoni. Kilka tygodni temu złożyłem mu wizytę i Bernie Stringer stwierdził, że jestem w doskonałym zdrowiu, jeśli chodzi o stan fizyczny, ale w ciągu ostatniego roku przeszedłem psychiczne katusze. Tak zapłaciłem za Christine, za nasz związek i zerwanie.

Stałem za siatkowymi drzwiami, z Alexem w ramionach. Kiedy Christine znalazła się blisko domu, wyszedłem jej na spotkanie. Była w szpilkach i granatowej sukience.

– Powiedz „cześć” – zachęciłem Alexa i pomachałem rączką mojego synka w kierunku jego matki.

Spotkanie z Christine było czymś bardzo dziwnym i czułem się kompletnie wytrącony z równowagi. Łączyła nas niezwykle skomplikowana przeszłość. Mąż Christine został zabity w domu w trakcie śledztwa, które prowadziłem. Związek ze mną mało nie kosztował Christine życia. Teraz na co dzień dzieliło nas tysiące mil. Po co przyjechała znów do Waszyngtonu? Oczywiście na spotkanie z małym Alexem. Ale czy miała jeszcze inny cel?

– Witaj, Alex – powiedziała, uśmiechając się. Na moment zawirowało mi w głowie i miałem wrażenie, że nic się nie zmieniło między nami. Pamiętałem, jak zobaczyłem ją po raz pierwszy, kiedy jeszcze była dyrektorką szkoły imienia Sojourner Truth. Wtedy zaparło mi dech. Na nieszczęście wciąż tak reagowałem na jej obecność.

Christine uklękła u stóp schodów i rozłożyła szeroko ramiona.

– Cześć, przystojniaku – powiedziała do małego Alexa.

Postawiłem go na nogach, by mógł sam zdecydować, co zrobić. Popatrzył na mnie i roześmiał się. Potem wybrał zapraszający uśmiech Christine, wybrał jej ciepło i urok – i pobiegł prosto w jej ramiona.

– Witaj, maleńki – szepnęła. – Strasznie za tobą tęskniłam. Ale urosłeś.

Nie przywiozła ze sobą prezentów, żadnej łapówki. Zachowała się w porządku. Po prostu się zjawiła, nie stosując żadnych sztuczek ani nieczystych chwytów, ale to wystarczyło. Alex po sekundzie śmiał się i paplał jak najęty. Dobrze razem wyglądali, matka i syn.

– Będę w środku – powiedziałem, poprzyglądawszy się im chwilę. – Wejdź, jeśli chcesz. Jest świeża kawa. Nana zrobiła. Śniadanie, jeśli nie jadłaś.

Christine spojrzała na mnie i znów się uśmiechnęła. Wyglądała na bardzo szczęśliwą, kiedy tak ściskała naszego synka.