Ekrany przekazywały ostatni hit medialny, relację na żywo głównych sieci telewizyjnych. Podpisy pod zdjęciami informowały: Beaver Falls, Pensylwania.
– To stare dzieje. Mamy nowy pasztet – oświadczyła Pollack. – Nie jesteśmy tu z powodu pomyłki w Beaver Falls. To sprawa wewnętrzna, więc tym gorsza. Chłopcy, chyba znamy nazwisko osoby odpowiedzialnej za przeciek z Quantico. – W tym momencie spojrzała mi prosto w oczy. – Reporter z „Washington Post” zaprzecza, ale czemu miałby mówić prawdę? Autorem przecieku jest analityk kryminalny, Monnie Donnelley. Pan z nią pracuje, doktorze Cross?
Nagle sala konferencyjna zrobiła się bardzo mała i duszna. Wszyscy odwrócili się ku mnie.
– Czy dlatego tu jestem? – spytałem.
– Nie – odparła Pollack. – Jest pan tu, ponieważ ma pan doświadczenie w sprawach przestępstw na tle seksualnym. Ale nie o to pytałam.
Po chwili zastanowienia odpowiedziałem:
– To nie jest sprawa na tle obsesji seksualnej. A Monnie Donnelley nie jest źródłem przecieku.
– Chciałabym, by wyjaśnił pan oba te stwierdzenia – zażądała natychmiast Pollack. – Proszę, śmiało. Słucham z wielką ciekawością.
– Zrobię, co w mojej mocy – odparłem. – Porywacze, grupa lub większa organizacja, robią to dla pieniędzy. Nie widzę innego wytłumaczenia ich działań. Rosyjskie małżeństwo zamordowane na Long Island to klucz do sprawy. Nie uważam, żeby należało się skupiać na sprawdzaniu byłych przestępców seksualnych. Pytanie powinno brzmieć: kto ma środki i doświadczenie, by porywać mężczyzn i kobiety dla pieniędzy, prawdopodobnie bardzo dużych pieniędzy? Kto ma wprawę w tej dziedzinie? Monnie Donnelley zna się na sprawach tego rodzaju i jest doskonałym analitykiem. Ale nie ona jest źródłem przecieku do prasy. Co miałaby na tym zyskać?
Stacy Pollack opuściła wzrok i przełożyła swoje papiery. Nie skomentowała niczego, co powiedziałem.
– Przejdźmy do następnych spraw – zaproponowała.
Spotkanie potoczyło się dalej i nie wracano już do Monnie i oskarżeń pod jej adresem, rozwinęła się natomiast długa dyskusja na temat czerwonej mafii. Poinformowano nas między innymi, że ofiary z Long Island niewątpliwie miały powiązania z rosyjskimi gangsterami. Słyszeliśmy także plotki, że na wybrzeżu wschodnim szykuje się włosko – rosyjska wojna gangów.
Po ogólnej naradzie rozdzieliliśmy się na mniejsze grupki. Kilku agentów siadło do komputerów. Stacy Pollack odciągnęła mnie na bok.
– Słuchaj, o nic cię nie oskarżam – powiedziała. – Nie sugerowałam, że masz udział w tych przeciekach, Alex.
– Więc kto oskarżył Monnie? – spytałem. To chyba ją zaskoczyło.
– Tego ci nie powiem. Nie wysunięto jeszcze oficjalnych oskarżeń.
– Co to znaczy, że „nie wysunięto jeszcze oficjalnych oskarżeń?” – spytałem.
– Nie podjęto żadnych kroków wobec pani Donnelley. Niemniej jednak odsuniemy ją od tego śledztwa. Na razie to wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat. Możesz wracać do Quantico.
To oznaczało chyba odmaszerować!
Rozdział 60
Najszybciej jak mogłem zadzwoniłem do Monnie i opowiedziałem jej, co się wydarzyło. Była wściekła i nic dziwnego. Ale po chwili wzięła się w garść.
– W porządku. Teraz już wiesz, że nie jestem taka opanowana, na jaką wyglądam – powiedziała. – No i pieprzyć ich. Nie wypaplałam niczego prasie, Alex. To absurd. Z kim miałam gadać, z naszym gazeciarzem?
– Wiem, że nic nie wypaplałaś – odparłem. – Słuchaj, muszę zatrzymać się w Quantico, więc co byś powiedziała na to, żebym zabrał dziś wieczorem ciebie i twoich chłopaków na niezobowiązującą kolację? Tanią – dodałem i udało mi się ją rozbawić.
– W porządku. Znam dobrą knajpę. Nazywamy ją Stanowiskiem Dowodzenia. Chłopcy za nią przepadają. Przekonasz się dlaczego.
Wytłumaczyła mi, jak tam dojechać. Okazało się, że to blisko Quantico, przy Potomac Avenue. Wpadłem do mojego prowizorycznego biura w Klubie Federalnych, a potem pojechałem po Monnie i jej synów. Matt i Will mieli nie więcej niż jedenaście, dwanaście lat. Odziedziczyli jednak wzrost po ojcu, byli sporymi dryblasami.
– Mama mówi, że jesteś w porządku – rzekł Matt, wymieniając ze mną uścisk dłoni.
– To samo mówi o tobie i Willu – odparłem.
Wszyscy przy stoliku roześmieli się. Potem zamówiliśmy zdrożne rozkosze podniebienia: hamburgery, skrzydełka kurczaków, frytki serowe. Monnie uznała, że zasłużyła, sobie na to. Jej synowie byli dobrze wychowani i mili, co powiedziało mi sporo na temat Monnie.
Lokal też był ciekawy. Wisiało w nim wiele pamiątek korpusu piechoty morskiej, flagi, zdjęcia, a kilka stolików miało ślady po kulach. Monnie powiedziała, że wspomina o nim Tom Clancy w swoich Grach patriotów, ale twierdzi, że na ścianie wisi zdjęcie George’a Pattona, co wzburzyło stałych bywalców lokalu, jako że kariera Clancy’ego opierała się na sławie człowieka znającego od poszewki świat amerykańskich sił zbrojnych. Tymczasem Stanowisko Dowodzenia było knajpą piechoty morskiej, a nie zwykłych piechociarzy!
Kiedy wychodziliśmy, Monnie odciągnęła mnie na bok. Kilku przechodzących komandosów spojrzało na nas podejrzliwie.
– Bardzo jestem ci wdzięczna, Alex. Twoja postawa wiele dla mnie znaczy – powiedziała. – Wiem, że możesz mi nie uwierzyć, ale nie przekazałam niczego „Washington Post”. Ani Rushowi Limbaughowi* [konserwatywny dziennikarz amerykański]. Ani O’Reilly'emu* [dziennikarz amerykański o niezależnych poglądach]. Ani żadnemu innemu pieprzonemu pismakowi. Nigdy tego nie zrobiłam i nie zrobię. Będę lojalna do ostatniego dnia pracy w Agencji, który pewnie zbliża się szybkimi krokami.
– To właśnie powiedziałem na konferencji – zapewniłem ją. – Że jesteś lojalnym pracownikiem.
Monnie stanęła na palcach i cmoknęła mnie w policzek.
– Masz u mnie dług wdzięczności za fantastyczny wieczór, szanowny panie. Poza tym musisz wiedzieć, że zrobiłeś na mnie wrażenie jak cholera. Nawet Matt i Will mają wobec ciebie stosunek obojętno – pozytywny, chociaż należysz do grupy ich naturalnych wrogów: dorosłych.
– Pracuj dalej nad tą sprawą – poradziłem jej. – Masz dokładnie taką postawę jak trzeba.
Zrobiła zdziwioną minę, ale po chwili zrozumiała.
– No pewnie. Pieprzę ich!
– To Rosjanie – powiedziałem, zanim rozstałem się z nią za progiem Stanowiska Dowodzenia. – To muszą być oni. Na pewno się nie mylimy.
Rozdział 61
Para zakochanych. Zwykle to piękny widok. Ale nie w tym przypadku, nie w tę gwiaździstą noc na wzgórzach środkowego Massachusetts.
Kochankowie nazywali się Vince Petrillo i Francis Deegan i byli uczniami drugiego roku college’u Świętego Krzyża w Worcester. Nie rozstawali się od pierwszego tygodnia pierwszego roku. Poznali się w akademiku Mulledy przy Easy Street. Nawet pracowali razem przez ostatnie dwa letnie sezony w tej samej restauracji rybnej w Provincetown. Planowali, że po ukończeniu college’u wezmą ślub i zrobią wielki objazd Europy.
Święty Krzyż był szkołą prowadzoną przez jezuitów i słusznie bądź nie miał reputację placówki, w której patrzono krzywym okiem na związki męsko – męskie. Studenci winni tego wykroczenia bywali zawieszani lub nawet wydalani z uczelni, zgodnie z prawem o naruszaniu porządku publicznego, które zakazuje „czynów lubieżnych i nieprzyzwoitych”. Oficjalnie Kościół katolicki nie potępiał „pociągu” wobec osób tej samej płci, ale uważał, że czyny o charakterze homoseksualnym są „z istoty wynaturzone” i wprowadzają „głęboki moralny chaos”. Ponieważ jezuici potępiali stosunki homoseksualne, przynajmniej wśród studentów, Vince i Francis trzymali swój związek w jak najściślejszej tajemnicy. Ostatnio jednak doszli do wniosku, że to nic tak bardzo zdrożnego, biorąc pod uwagę skandale wśród katolickiego duchowieństwa.