Uśmiechnęła się szeroko, pokazując swój zabawny aparat korekcyjny.
Bardzo chciała nam udowodnić, że sama też jest w porzo.
– Czy to dobry pomysł? – spytała Monnie, pochylając się do mnie.
Odciągnąłem ją na bok i ściszyłem głos:
– Musimy ukryć ją i jej rodzinę. Teraz nie mogą zostać w domu, Monnie. – Spojrzałem na Lili. – No dobrze. Czemu nie spróbować się z nimi połączyć? Zobaczmy, do czego się szykują. Będziemy przy tobie.
Lili tymczasem pokonywała różne zabezpieczenia i wpisywała hasła dostępu, cały czas opowiadając, co robi. Dla mnie była to czarna magia, ale Monnie orientowała się z grubsza, co robi czternastolatka. Była życzliwa i chętna do pomocy. Lili najwyraźniej zrobiła na niej wrażenie.
Dziewczynka nagle się zaniepokoiła i uniosła ku nam wzrok.
– Coś jest nie tak – zamruczała i wróciła do komputera. – O cholera! Niech ich diabli porwą! – zaklęła. – Świry pieprzone. Nie do wiary.
– Co się stało? – spytała Monnie.
– Zmienili klucze?
– Gorzej – odparła Lili, nie przestając szybko wprowadzać poleceń. – O wiele gorzej. Aaa, żeby to obesrało. Nie wierzę. – W końcu odwróciła się od ekranu laptopa. – Po pierwsze, w ogóle nawet nie mogłam znaleźć tego ich forum. Stworzyli niesamowicie dynamiczną sieć i wszystko skakało od Detroit przez Boston do Miami. A kiedy w końcu ich namierzyłam, nie mogłam wejść. Nikt nie może wejść na to forum poza nimi.
– Dlaczego? – spytała Monnie. – Co się tam wydarzyło od twojej ostatniej wizyty?
– Zainstalowali skaner tęczówki! To bramka nie do przejścia. Całym tym interesem rządzi facet, który nazywa siebie Wilkiem. Straszny gość. Rosjanin. Jest jak wilk syberyjski. I zdaje się, że jest nawet cwańszy ode mnie. A to znaczy, że jest kurewsko cwany.
Rozdział 67
Następnego dnia pracowałem w salach SIOC. Monnie Donnelley również, traktowana trochę jak zadżumiona, skazana na kwarantannę. Nie rozgłaszaliśmy tego, czego dowiedzieliśmy się od Lili Olsen, ponieważ chcieliśmy sprawdzić kilka rzeczy. Siedzieliśmy w głównej sali. Otaczał nas ruch i gwar. Sprawa porwań znalazła się w centrum zainteresowania mediów. W ciągu ostatnich kilku lat poddano FBI niewiarygodnej presji i teraz zwycięstwo było potrzebne do przeżycia Biuru jak powietrze tonącemu. Nie, pomyślałem, nie Biuru. Nam.
Wiele szych zjawiło się na wieczornym spotkaniu, w tym szefowie Zespołów Analizy Zachowań (BAU) Wschód i Zachód, szef Ośrodka Danych Wielokrotnych Morderców i Porwań Niepełnoletnich (CASMIRC), i kierownik Niewinnych Wizerunków z Baltimore, wydziału szukającego i eliminującego seksualnych drapieżników, buszujących w Internecie. Stacy Pollack znów prowadziła dyskusję. Najwyraźniej została wyznaczona do kierowania śledztwem.
Zaginął student płci męskiej z college’u Świętego Krzyża w Massachusetts, a na terenie kampusu znaleziono ciało jego zamordowanego przyjaciela. Fizyczne podobieństwo Francisa Deegana do Benjamina Coffeya, studenta porwanego w Newport, przekonało wielu z nas, że wybrano go zamiast tamtego, prawdopodobnie już nieżyjącego.
– Proszę o zgodę na wyznaczenie nagrody, może pół miliona – powiedział Jack Arnold, szef BAU – Wschód. Nikt nie skomentował tej propozycji. Część agentów robiła notatki, część pracowała przy laptopach. Panował nastrój przygnębienia.
– Myślę, że coś mamy – powiedziałem. Siedziałem w głębi sali.
Stacy Pollack spojrzała w moim kierunku. Podniosło się kilka głów, ale zareagowano raczej na to, że w ogóle przerwałem ciszę, niż na moje słowa.
Wstałem z krzesła.
Pieprzony nowy miał okazję przemówić do grupy. Przedstawiłem Monnie jak na dobrego kolegę przystało. Potem opowiedziałem im o Wilczym Gnieździe i o naszym spotkaniu z czternastoletnią Lili Olsen. Wspomniałem również o Wilku, który zgodnie z wynikami poszukiwań Monnie mógł być rosyjskim gangsterem, Paszą Sorokinem. Jego wcześniejsza historia była trudna do wyśledzenia, zwłaszcza pobyt w ZSrR.
– Jeśli uda się nam jakoś dostać do Gniazda, to sądzę, że dowiemy się czegoś o tych zaginionych kobietach. Na razie powinniśmy wziąć pod lupę niektóre miejsca w Internecie już zidentyfikowane przez Niewinne Wizerunki. To logiczne, że zboczeńcy wykorzystujący Wilcze Gniazdo odwiedzają inne witryny porno. Potrzebujemy pomocy. A jeśli się okaże, że Wilk to Pasza Sorokin, będziemy potrzebować znacznej pomocy.
Stacy Pollack podjęła wyzwanie i poprowadziła dyskusję, podczas której zadano Monnie i mnie wiele pytań. Niektórzy agenci obecni na sali wyraźnie poczuli się zagrożeni. Ale Pollack już podjęła decyzję.
– Dostaniecie środki działania – oświadczyła. – Będziemy obserwować witryny porno dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Rzecz w tym, że na razie nie mamy nic lepszego. Chcę, żeby nasza nowojorska grupa od spraw rosyjskiej mafii też się tym zajęła. Nie wierzę, by Pasza Sorokin był w to osobiście zaangażowany, ale jeśli tak, to uczyniliśmy wielki postęp w śledztwie. Interesujemy się Sorokinem od sześciu lat! I jesteśmy bardzo zainteresowani Wilkiem.
Rozdział 68
W ciągu następnej doby ponad trzydziestu agentów przystąpiło do nadzorowania czternastu pornograficznych witryn i czatów. To była jedna z najintensywniejszych „obserwacji” w historii Biura. Nie wiedzieliśmy dokładnie, kogo szukamy – wypatrywaliśmy jedynie wzmianek o Wilczym Gnieździe lub o samym Wilku. Równocześnie Monnie i ja zbieraliśmy informacje o czerwonej mafii, a zwłaszcza o Paszy Sorokinie.
Po południu musiałem wyjść. Trudno sobie wyobrazić gorszy zbieg okoliczności. Ale to, co mnie czekało, zawsze byłoby niemiłe. Zaproszono mnie na wstępne spotkanie z prawnikami Christine Johnson w Blake Building przy Dupont Circle. Christine chciała mi zabrać małego Alexa.
Zjawiłem się tam kilka minut przed piątą i musiałem pokonać strumień pracowników, wylewający się z niezwykłej jedenastopiętrowej budowli, mieszczącej się na rogu Connecticut Avenue 1. Przejrzałem spis najemców i dowiedziałem się, że w budynku są biura Mazdy, Barona, National Safety Council i kilku kancelarii prawniczych, w tym Mark, Haranzo i Denyeau, reprezentującej Christine.
Powlokłem się do wind i wcisnąłem guzik. Christine żądała opieki nad Alexem juniorem. Jej adwokatka zaaranżowała to spotkanie, licząc na porozumienie stron bez rozprawy sądowej lub uciekania się do innych rozwiązań prawnych. Przed południem rozmawiałem z moim adwokatem i zrezygnowałem z jego obecności na spotkaniu, jako że miało mieć charakter nieformalny. Jadąc windą na szóste piętro, powtarzałem sobie w kółko: „Liczy się tylko dobro małego Alexa”.
Bez względu na to, co mogło mnie spotkać i ile miało mnie kosztować.
Kiedy wysiadłem z windy, przywitała mnie Gilda Haranzo, szczupła atrakcyjna kobieta w ciemnym kostiumie i białej bluzce, wiązanej pod szyją. Mój adwokat stawał przeciwko pani Haranzo i poinformował mnie, że jest dobrą prawniczką i traktuje swój zawód jak misję. Rozwiodła się z mężem lekarzem i dostała opiekę nad ich dwójką dzieci. Była droga, ale chodziła z Christine do Villanova i pozostały przyjaciółkami.
– Christine jest już w sali konferencyjnej, Alex – powiedziała, przedstawiwszy się. – Przykro mi, że do tego doszło. To trudna sprawa. Nie ma w niej złych ludzi. Zechcesz pójść za mną?
– Mnie też jest przykro, że do tego doszło – odparłem.
Ale nie byłem tak bardzo pewien, czy w tej sprawie nie ma złych ludzi. Niebawem mieliśmy się o tym przekonać.
Pani Haranzo zaprowadziła mnie do średniej wielkości pomieszczenia, pomalowanego na fabryczny błękit, z szarą wykładziną na podłodze. Pośrodku stał szklany stół i sześć modnych czarnych skórzanych foteli. Na stole umieszczono tylko dzban z zimną wodą, szklanki i laptop.