Выбрать главу

— Nie miej żalu, dziewko — Stavro przeskoczył przez barierę. - Nic do ciebie nie mam. Ale interes jest interes…

Nie dokończył, bo Ciri już była przy nim, już miała w ręku Jaskółkę — tak już w myśli nazywała gnomi gwyhyr. Zastosowała najprostszy, dziecinny wręcz wypad, fintę zwaną "trzy kroczki" — ale Stavro dał się na to złapać.

Zrobił krok do tyłu i odruchowo uniósł miecz, a wtedy był już na jej łasce — po odskoku oparł się plecami o ogradzające arenę bale, a ostrze Jaskółki miał o cal od czubka nosa.

— Ta sztuczka — wyjaśnił Bonhart markizie, przekrzykując ryk i brawa — nazywa się "trzy kroczki, zmyłka i wypad tercją". Tani numer, oczekiwałem od dziewki czegoś bardziej wyrafinowanego. Ale trzeba przyznać — gdyby chciała, typek już by nie żył.

— Zabij go! Zabij! — darli się widzowie, a Houvenaghel i burmistrz Pennycuick pokazywali kciuk skierowany w dół. Z twarzy Stavro odpłynęła krew, na policzkach brzydko uwidoczniły się pryszcze i dzioby po ospie.

— Mówiłam ci, nie zmuszaj mnie — syknęła Ciri. - Nie chcę cię zabijać! Ale nie pozwolę się dotknąć. Wracaj tam, skądżeś przyszedł.

Cofnęła się, odwróciła, opuściła miecz i spojrzała w górę, w stronę loży.

— Bawicie się mną? - krzyknęła łamiącym się głosem. - Chcecie mnie zmusić do walki? Do zabijania? Nie zmusicie! Nie będę walczyć!

— Słyszałeś, Imbra? — rozbrzmiał w ciszy drwiący głos Bonharta. - Czysty zysk! I żadnego ryzyka! Ona nie będzie walczyć. Można ją więc zabrać z areny i zawieźć żywą baronowi Casadei, by sobie z nią poigrał do woli. Można ją brać bez hazardu! Gołą ręką!

Windsor Imbra splunął. Wciąż przyciśnięty plecami do bali Stavro dyszał, ściskając miecz w dłoni. Bonhart zaśmiał się.

— Ale ja, Imbra, stawiam brylanty przeciw orzechom, że się wam to nie uda.

Stavro odetchnął mocno. Wydało mu się, że odwrócona do niego plecami dziewczyna jest rozkojarzona, zdekoncentrowana. Wrzał z gniewu, wstydu i nienawiści. I nie wytrzymał. Zaatakował. Szybko i zdradziecko.

Widownia nie zauważyła uniku i odwrotnego ciosu. Zobaczyła tylko, jak rzucający się na Falkę Stavro wykonuje nagle iście baletowy podskok, po którym w mało baletowy sposób pada brzuchem i twarzą w piach, a piach momentalnie nasiąka krwią.

— Instynkty biorą górę! - przekrzyczał tłum Bonhart. - Odruchy działają! Co, Houvenaghel? Nie mówiłem? Zobaczysz, brytany nie będą potrzebne!

— Cóż za piękne i zyskowne widowisko — Houvenaghel aż zmrużył oczy z rozkoszy.

Stavro uniósł się na drgających z wysiłku ramionach, zaszamotał głową, zakrzyczał, zachrypiał, rzygnął krwią i opadł na piasek.

— Jak się nazywał ten cios, mości Bonhart? — seksownie wychrypiała markiza de Nementh-Uyvar, pocierając kolanem o kolano.

— To była improwizacja — spod wargi łowcy nagród, który w ogóle na markizę nie patrzył, błysnęły zęby. - Piękna, twórcza i wręcz, rzekłbym, wisceralna improwizacja. Słyszałem o miejscu, gdzie uczą takiego improwizowanego wypruwania flaków. Założę się, że nasza panienka zna to miejsce. Ja już wiem, kim ona jest.

— Nie zmuszajcie mnie! — wrzasnęła Ciri, a w głosie jej zadygotała iście upiorna nuta. - Nie chcę! Rozumiecie? Nie chcę!

— Ty dziwko z piekła rodem! — Amarant zwinnie przeskoczył barierę, momentalnie okrążając arenę, by odwrócić uwagę Ciri od wskakującego z przeciwnej strony Kołtuna. Za Kołtunem barierę przesadził Końska Skóra.

— Nieczysta gra! — zaryczał czuły na czystość gier mały jak niziołek burmistrz Pennycuick, a wraz z nim ryczał tłum.

— Trzech na nią idzie! Nieczysta gra!

Bonhart zaśmiał się. Markiza oblizała wargi i zaczęła mocniej przebierać nogami.

Plan trójki był prosty — przyprzeć cofającą się dziewczynę do bali, a potem dwóch blokuje, trzeci zabija. Nic z tego nie wyszło. Z prostej przyczyny. Dziewczyna nie cofnęła się, lecz zaatakowała.

Wśliznęła się między nich baletowym piruetem, tak zwiewnie, że prawie nie znacząc piasku. Kołtuna uderzyła w przelocie, dokładnie tam, gdzie należało uderzyć. W tętnicę szyjną. Cięcie było tak lekkie, że nie straciła rytmu, tanecznie wywinęła się w odwrotny zwód, tak szybko, że nie spadła na nią nawet kropla krwi, buchającej z szyi Kołtuna strumieniem długim niemal na sążeń. Amarant, który znalazł się za nią, chciał rąbnąć ją w kark, ale zdradziecki cios zadzwonił o błyskawiczną paradę wyrzuconej za plecy klingi. Ciri odwinęła się jak sprężyna, cięła oburącz, wzmacniając siłę ciosu ostrym skrętem bioder. Ciemna gnomia klinga była jak brzytwa, rozchlastała brzuch z sykiem i mlaśnięciem. Amarant zawył i runął na piach, zwijając się w kłębek. Końska Skóra, doskakując, zadał dziewczynie sztych w gardło, ona zaś wywinęła się w uniku, obróciła płynnie i krótko sieknęła go środkiem klingi w twarz, rozwalając oko, nos, usta i podbródek.

Widownia wrzeszczała, gwizdała, tupała i wyła. Markiza de Nementh — Uyvar włożyła obie dłonie pomiędzy ściśnięte uda, oblizywała błyszczące wargi i śmiała się przepitym, nerwowym kontraltem. Nilfgaardzki rotmistrz rezerwy był blady jak welinowy papier. Jakaś kobieta próbowała zasłonić oczy wyrywającemu się dzieciakowi. Siwy staruszek z pierwszego rzędu wymiotował gwałtownie i głośno, opuściwszy głowę między kolana.

Końska Skóra łkał, trzymając się za twarz, spod palców lała się zmieszana ze śliną i śluzem posoka. Amarant tarzał się i kwiczał jak wieprz. Kołtun przestał drapać bale, śliskie od krwi, posikującej z niego w takt skurczów serca.

— Ratuuujtaaaa — wył Amarant, kurczowo przytrzymując wywalające się z brzucha wnętrzności. - Kamraaaty! Ratuuuuujtaaaaa!

— Phyyy.. bhuuu… bhyyy… — pluł i smarkał krwią Końska Skóra.

— Za-bij-go! Za-bij-go! — skandowała widownia, tupiąc do rytmu. Rzygającego staruszka zepchnięto z ławki i wykopano do galerii.

— Brylanty przeciw orzechom — rozległ się wśród rejwachu drwiący bas Bonharta — że nikt już nie odważy się wejść na arenę. Brylanty przeciw orzechom, Imbra! A, co mi tam — nawet przeciw pustym orzechom!

— Za-bić! - Ryk, tupanie, klaskanie. - Za-bić!

— Mościa panno! — zawrzasnął Windsor Imbra, gestami przywołując podkomendnych. - Poranionych pozwól zabrać! Pozwól wejść na arenę i zabrać ich, nim się wykrwawią i pomrą! Bądźże ludzka, mościa panno!

— Ludzka — powtórzyła z wysiłkiem Ciri, czując, jak dopiero teraz zaczyna bić w nią adrenalina. Opanowała się szybko, serią wyuczonych oddechów. - Wejdźcie i zabierzcie ich — powiedziała. - Ale wejdźcie bez broni. Bądźcie i wy ludzcy. Chociaż raz.

— Nieeeee! — ryczał i skandował tłum. - Za-bić! Za-bić!

— Wy podłe bydlaki! — Ciri odwróciła się tanecznie, wiodąc wzrokiem po trybunach i ławkach. - Wy nikczemne świnie! Wy kanalie! Wy skurwysyny parszywe! Chcecie krwi? Chodźcie tu, zejdźcie, posmakujcie i powąchajcie! Wyliżcie, póki nie skrzepła! Bydlaki! Wampiry!

Markiza jęknęła, zadygotała, przewróciła oczami i miękko przylgnęła do Bonharta, nie wyjmując rąk spomiędzy ud. Bonhart skrzywił się i odsunął ją od siebie, wcale nie siląc się na delikatność. Tłum wył. Ktoś rzucił na arenę pogryzioną kiełbasę, ktoś inny but, jeszcze ktoś cisnął ogórkiem, celując w Ciri. Rozsiekła ogórek uderzeniem miecza, wzbudzając jeszcze głośniejszy ryk.

Windsor Imbra i jego ludzie podnieśli Amaranta i Końską Skórę. Amarant, gdy go ruszono, zaryczał, Końska Skóra natomiast zemdlał. Kołtun i Stavro nie dawali już żadnych znaków życia. Ciri cofnęła się tak, by stać jak najdalej, jak tylko pozwalała arena. Ludzie Imbry też starali się trzymać od niej na dystans.