Выбрать главу

— Usiłowałem ją pochwycić, gdy wchodziła w teleport Wieży Mewy — wyjaśnił spokojnie czarodziej. - Chciałem ratować jej życie, pewien, że teleport ją zabije. Naiwny! Przeszła gładko, z taką siłą, że portal wybuchnął, eksplodował mi prosto w twarz. Straciłem oko i lewy policzek, także sporo skóry na twarzy, szyi i piersi. Bardzo przykre, bardzo dolegliwe, bardzo komplikujące życie. I bardzo nieładne, prawda? Ha, trzeba było mnie widzieć, zanim zacząłem to magicznie regenerować.

— Gdybym wierzył w takie rzeczy — podjął, wpychając jej do nosa zagiętą miedzianą rurkę — pomyślałbym, że to zemsta Lydii van Bredevoort. Zza grobu. Regeneruję to, ale powolnie, czasochłonnie i opornie. Zwłaszcza z regeneracją gałki są trudności… Kryształ, który mam w oczodole, spełnia swą rolę znakomicie, widzę trójwymiarowo, ale jednak to ciało obce, brak naturalnej gałki ocznej czasami doprowadza mnie do prawdziwej pasji. Wtedy, ogarnięty irracjonalną przecież złością, przysięgam sobie, że gdy schwytam Ciri, od razu po schwytaniu każę Rience'owi wyłupić jej jedno z tych wielkich zielonych ocząt. Palcami. Tymi palcami, jak to on zwykł mówić. Milczysz, Yennefer? A czy wiesz, że i tobie mam ochotę wyrwać oko? Albo obydwoje oczu?

Wbijał jej grube igły w żyły na wierzchu dłoni. Niekiedy nie trafiał, kłuł aż do kości. Yennefer zaciskała zęby.

— Narobiłaś mi kłopotów. Zmusiłaś do oderwania się od pracy. Naraziłaś na ryzyko. Pchając się tą łódką na Głębię Sedny, pod mój Wsysacz… Echo naszego krótkiego pojedynku było silne i dalekie, mogło obić się o wścibskie i niepowołane uszy. Ale nie mogłem się powstrzymać. Myśl, że będę cię tu mógł mieć, że będę mógł podłączyć cię do mojego skanera, była zbyt pociągająca.

— Bo chyba nie przypuszczasz — wbił kolejną igłę — że dałem się nabrać na twoją prowokację? Że połknąłem przynętę? Nie, Yennefer. Jeśli tak myślisz, mylisz niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu. Ty tropiłaś mnie, ja natomiast tropiłem ciebie. Wpływając na Głębię, ułatwiłaś mi po prostu zadanie. Bo ja, widzisz, sam nie mogę wyskanować Ciri, nawet za pomocą tego oto, nie mającego sobie równych urządzenia. Dziewczyna ma silne wrodzone mechanizmy obronne, silną własną aurę antymagiczną i supresyjną: w końcu to Starsza Krew… Ale i tak moje superskanery powinny ją wykryć. A nie wykrywają.

Yennefer była już cała omotana siecią srebrnych i miedzianych drucików, obudowana rusztowaniem srebrnych i porcelanowych rurek. Na przystawionych do fotela stojakach chwiały się szklane pojemniki z bezbarwnymi płynami.

— Pomyślałem więc — Vilgefortz wepchnął jej do nosa drugą rurkę, tym razem szklaną — że jedynym sposobem na wyskanowanie Ciri jest sonda empatyczna. Do tego potrzebny był mi jednak ktoś, kto miał z dziewczyną dostatecznie silny kontakt emocjonalny i wypracował empatyczną matrycę, taki, że użyję neologizmu, algorytm uczuć i sympatii wzajemnej. Myślałem o wiedźminie, ale Wiedźmin zniknął, poza tym wiedźmini są marnymi mediami. Miałem zamiar kazać porwać Triss Merigold, naszą Czternastą ze Wzgórza. Zastanawiałem się nad uprowadzeniem Nenneke z Ellander… Ale gdy okazało się, że ty, Yennefer z Vengerbergu, sama wręcz pchasz mi się w ręce… Doprawdy, na nic lepszego liczyć nie mogłem… Podłączona do aparatury wyskanujesz dla mnie Ciri. Operacja wymaga, co prawda, kooperacji z twojej strony… Ale są, jak wiesz, sposoby na zmuszenie do kooperacji.

— Oczywiście — podjął, wycierając ręce — należałoby ci się trochę wyjaśnień. Na przykład — skąd i jak dowiedziałem się o Starszej Krwi? O dziedzictwie Lary Dorren? Czym właściwie jest ten gen? Jak doszło do tego, że Ciri go ma? Kto go jej przekazał? W jaki sposób odbiorę go jej i do czego wykorzystam? Jak działa Wsysacz Sedny, kogo nim wessałem, co z wessanymi uczyniłem i dlaczego? Prawda, że wiele pytań? Aż żal, że nie ma czasu, by ci o wszystkim opowiedzieć, wszystko wyjaśnić. Ba, zadziwić, bo pewien jestem, że kilka faktów zadziwiłoby cię, Yennefer… Ale, jak się rzekło, nie ma czasu. Eliksiry zaczynają działać, czas, żebyś zaczęła się koncentrować.

Czarodziejka zacisnęła zęby, dusząc się głębokim, rwącym się z trzewi jękiem.

— Wiem — kiwnął głową Vilgefortz, przysuwając bliżej duży profesjonalny megaskop, ekran i wielką kryształową kulę na trójnogu, omotaną pajęczyną srebrnych drucików. - Wiem, to bardzo przykre. I bardzo bolesne. Im prędzej przystąpisz do skanowania, tym krócej to będzie trwało. No, Yennefer. Tu, na tym ekranie, chcę widzieć Ciri. Gdzie jest, z kim jest, co robi, co je, z kim i gdzie śpi.

Yennefer zakrzyczała przeraźliwie, dziko, z rozpaczą.

— Boli — domyślił się Vilgefortz, wpijając się w nią żywym okiem i martwym kryształem. - No pewnie, że boli. Skanuj, Yennefer. Nie opieraj się. Nie udawaj bohaterki. Dobrze wiesz, że tego wytrzymać się nie da. Skutek oporu może być opłakany, nastąpi wylew krwi, dostaniesz paraplegii albo w ogóle zamienisz się w warzywo. Skanuj!

Zacisnęła szczęki, aż zatrzeszczały zęby.

— No, Yennefer — rzekł łagodnie czarodziej. - Choćby z ciekawości! Z pewnością ciekawi cię, jak sobie radzi twoja pupilka. A może zagraża jej niebezpieczeństwo? Może jest w potrzebie? Przecież wiesz, jak wielu ludzi życzy Ciri źle i pragnie jej zguby. Skanuj. Gdy będę wiedział, gdzie dziewczyna jest, ściągnę ją tu. Tutaj będzie bezpieczna… Tutaj nikt jej nie odnajdzie. Nikt.

Jego głos był aksamitny i ciepły.

— Skanuj, Yennefer. Skanuj. Proszę cię. Daję ci słowo: wezmę od Ciri to, czego potrzebuję. A potem obydwu wam zwrócę wolność. Przysięgam.

Yennefer jeszcze mocnej zacisnęła zęby. Strużka krwi pociekła jej po brodzie. Vilgefortz wstał gwałtownie, skinął ręką.

— Rience!

Yennefer poczuła, jak na jej dłoni i palcach zaciska się jakieś urządzenie.

— Czasami — powiedział Vilgefortz, pochylając się nad nią — tam, gdzie zawodzi magia, eliksiry i narkotyki, skutkuje na opornych zwykły, stary, dobry, klasyczny ból. Nie zmuszaj mnie do tego. Skanuj.

— Idź do diabła, Vilgefoooortz!

— Dokręcaj śruby, Rience. Powoli.

*****

Vilgefortz spojrzał na bezwładnie ciało wleczone po posadzce w kierunku schodów prowadzących do podziemi. Potem podniósł oko na Rience'a i Schirru.

— Zawsze istnieje ryzyko — powiedział — że któryś z was wpadnie w ręce moich wrogów i będzie przesłuchiwany. Chciałbym wierzyć, że wówczas wykazalibyście się nie mniejszym hartem ciała i ducha. Tak, chciałbym w to wierzyć. Ale nie wierzę.

Rience i Schirru milczeli. Vilgefortz ponownie uruchomił megaskop, wyświetlił na ekranie obraz generowany przez ogromny kryształ.

— To wszystko, co wyskanowała — powiedział, wskazując. - Ja chciałem Cirilli, ona dała mi wiedźmina. Ciekawe. Nie pozwoliła sobie wydrzeć empatycznej matrycy dziewczyny, ale przy Geralcie pękła. A o jakiekolwiek uczucia względem tego Geralta nie podejrzewałem jej wcale… No, ale zadowolimy się na razie tym, co mamy. Wiedźmin, Cahir aep Ceallach, bard Jaskier, jakaś kobieta? Hmmm… Kto podejmie się tego zadania? Ostatecznego rozwiązania kwestii wiedźmińskiej?

*****

Zgłosił się Schirru, przypomniał sobie Rience, unosząc się w strzemionach, by choć trochę ulżyć obolałym od siodła pośladkom. Schirru zgłosił się do zabicia wiedźmina. Znał okolice, w których Yennefer wyskanowała Geralta i jego kompanię, miał tam znajomych czy też krewnych. Mnie zaś Vilgefortz posłał na negocjacje z Vattierem de Rideaux, potem do śledzenia Skellena i Bonharta…

A ja głupi, cieszyłem się wówczas, pewny, że przypadło mi w udziale zadanie dużo łatwiejsze i przyjemniejsze. I takie, z którym uporam się szybko, łatwo i przyjemnie…

*****

— Jeśli chłopi nie łgali — Stefan Skellen stanął w strzemionach — to jezioro musi być za tym wzgórzem, w kotlinie.

— Tam też trop wiedzie — potwierdził Boreas Mun.

— Czego tedy stoimy? — Rience potarł zmarznięte ucho. - Koniom ostrogę i jazda!

— Nie tak bystro — wstrzymał go Bonhart. - Rozdzielmy się. Otoczmy kotlinę. Nie wiemy, którym brzegiem jeziora pojechała. Jeśli wybierzemy zły kierunek, może się nagle okazać, że jezioro oddzieli nas od niej.

— Racja święta — przytaknął Boreas.

— Jeziora ściął lód.

— Może być za słaby dla koni. Bonhart ma rację, trzeba się rozdzielić.

Skellen szybko wydał rozkazy. Grupa prowadzona przez Bonharta, Rience'a i Olę Harsheima, licząca do kupy siedem koni, pocwałowała wschodnim brzegiem, szybko niknąc w czarnym lesie.

— Dobra — skomenderował Puszczyk. - Jedziemy, Silifant…

Od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Obrócił konia, trzepnął go nahajem, najechał na Joannę Selborne. Kenna cofnęła swego wierzchowca, a twarz miała jak z kamienia.

— To na nic, panie koroner — powiedziała chrapliwie. - Nie próbujcie nawet. My nie jedziemy z wami. My zawracamy. My tego dosyć mamy.

— My? — wrzasnął Dacre Silifant. - Kto, my? Co to, bunt?

Skellen pochylił się w siodle, splunął na zmarzłą ziemię. Za Kenną stanęli Andres Viemy i Til Echrade, jasnowłosy elf.

— Pani Selborne — powiedział przeciągle i zjadliwie Puszczyk. - Nie w tym rzecz, że marnuje pani pięknie zapowiadającą się karierę, że trwoni i wniwecz obraca pani swą życiową szansę. Rzecz w tym, że będzie pani oddana katu. Razem z tymi durniami, którzy pani posłuchali.

— Co ma wisieć, nie utonie — odrzekła filozoficznie Kenna. - A katem nas nie straszcie, panie koroner. Bo nie wiada, komu bliżej do rusztowania, wam czy nam.