Od razu po śniadaniu wsiadłam na rower i szybko pojechałam do szkoły. Oby tylko Ivette mogła mnie podwieźć! Poza tym chciałabym, żeby pojechała ze mną na ten koncert. Głupio by było oglądać go samej.
Chociaż… nawet jak nie będzie chciała, to i tak nie przepuszczę takiej okazji. Muszę zobaczyć Aleksa Banda na żywo! I zrobię to, albo nie nazywam się Margo Cook!!!
Przed szkołę dotarłam w rekordowym czasie. Szybko przypięłam rower i pobiegłam na parking, by sprawdzić, czy autko Iv już tam stoi. No dobra, przyznaję się. Byłam tak podekscytowana, że się nie rozejrzałam i wbiegłam prosto pod samochód (tak, zauważyłam, że to u mnie częste, mam nadzieję, że nie będzie już następnego razu).
Samochód zahamował z piskiem opon, zatrzymując się jakieś pół metra ode mnie. Uff… Chłopak siedzący za kierownicą zaczął się na mnie wydzierać, ale raczej nie przytoczę tego, co powiedział… Natomiast z miejsca pasażera szybko wyskoczył… (werble proszę)… Peter!
– O, rany! Margo, nic ci się nie stało? – spytał, podbiegając do mnie.
Kurczę, znowu się wpakowałam. Ale obciach…
– Nie, nic, sorry… – powiedziałam speszona.
Gdy tylko chłopak w samochodzie zauważył, że znam Petera, od razu przestał się na mnie drzeć i jeszcze przepraszająco się uśmiechnął. Ivette miała rację, mówiąc, że jeśli tylko któreś z nich mnie polubi, to będą mnie lubić wszyscy. To jakiś horror!!!
– Na pewno wszystko jest okay? Wybacz, nie zauważyliśmy cię – tłumaczył się dalej Peter.
– To raczej ja wbiegłam wam pod koła – powiedziałam i zauważyłam z niechęcią, że zaczęłam się czerwienić.
Samochody stojące za ich wozem już zaczęły trąbić, więc przesunęliśmy się na chodnik, a tamten chłopak (nadal przepraszająco się do mnie uśmiechając) pojechał dalej.
– Gdzie ci się tak spieszyło? – spytał Peter.
– Eee, w zasadzie, to szukałam przyjaciółki, Ivette – wytłumaczyłam.
– Tej od różowego samochodu? – upewnił się.
Dlaczego? Dlaczego wszyscy ją kojarzą z tym jej obrzydliwym, różowym autem?! A jeżeli mnie też zaczną z nim kojarzyć??? No nie!!!
– Taa… – mruknęłam.
– Przyjechałaś na rowerze? – Peter dzielnie starał się podtrzymać rozmowę, bo muszę szczerze przyznać, jakoś nam się nie kleiła.
– Tak.
– Mnie podrzucił kumpel, David – powiedział, wskazując na chłopaka, który omal mnie nie przejechał. – Mój samochód jest w warsztacie, ale za parę dni powinni go naprawić.
– Aha – mruknęłam, no bo co w końcu miałam powiedzieć? Raczej nie znam się na samochodach.
W tym momencie zauważyłam różowy samochód Ivette, powoli wtaczający się na parking.
– O, już jedzie moja przyjaciółka. Jeszcze raz przepraszam, że wbiegłam wam pod koła, byłam zamyślona…
– Ależ nic się nie stało – przerwał mi i uśmiechnął się. Na jego policzkach pojawiały się znowu te niesamowite dołeczki. Hm, są naprawdę fajne!
– O, eee… to cześć – wydusiłam.
– Cześć – odpowiedział i odszedł.
O matko, jak to dobrze, że Iv już przyjechała. Zupełnie nie wiedziałam, o czym miałabym z nim rozmawiać! Nawet nie wiem, jaki on ma samochód, a co tu dopiero mówić o naprawach w jakimś warsztacie. Pewnie pomyślał, że jestem pomylona.
– O, już jesteś? – zdziwiła się Ivette, wysiadając z samochodu.
– Słuchaj, mam do ciebie prośbę. Zawiozłabyś mnie dzisiaj po lekcjach, żebym mogła kupić bilety? – od razu przystąpiłam do rzeczy.
– Jakie bilety? Aa, chodzi ci o ten koncert? – szybko skojarzyła.
– No właśnie. Bo widzisz, ja jestem fanką The Calling, muszę więc ich zobaczyć.
– Dobrze, zawiozę cię – zgodziła się.
– Świetnie! Ale… mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Nie chciałabyś pójść ze mną na ten koncert? – Za pierwszym razem poszło całkiem dobrze, może i teraz się uda?
– No, nie wiem – odpowiedziała z wahaniem. A niech to licho!
Muszę ją jakoś przekonać. To jej „no, nie wiem” brzmiało tak, jakby już zaczynała mieć ochotę na wspólną wyprawę, ale nie była tego do końca pewna. Już ja się postaram, żeby nabrała większej ochoty!
Kiedy chcę, to potrafię być strasznie namolna. Po jakiejś godzinie przekonywania Ivette się wreszcie złamała.
Na następnych lekcjach po prostu nie mogłam spokojnie usiedzieć. A co będzie, jeśli się okaże, że wszystkie bilety wyprzedali? Co ja wtedy zrobię?! To byłoby straszne!!!
Kiedy podczas którejś przerwy rozważałam możliwość urwania się z zajęć, Iv dźgnęła mnie łokciem pomiędzy żebra.
– Co? – jęknęłam i pomasowałam obolałe miejsce. Ivette ma bardzo kościste łokcie…
– Peter znowu na ciebie patrzy – mruknęła, spoglądając gdzieś ponad moim ramieniem.
– Taak? – spytałam i szybko się rozejrzałam.
Ha, rzeczywiście. To już drugi raz. Tylko że tym razem się nie odwrócił, gdy na niego spojrzałam. Uśmiechnął się. Tak, Peter się do mnie uśmiechnął.
– On się chyba w tobie buja – powiedziała Iv.
Że co? We mnie? Ja nie mogę…
– Tak sądzisz? – spytałam. Czyżbym usłyszała w swym głosie nadzieję? O, przepraszam, ale mnie się to nie zdarza! To działka Iv.
– Sądzę.
No proszę, ktoś się we mnie buja! I to nie byle kto! Peter! Hm, a w mojej poprzedniej szkole to ja ciągle się w kimś podkochiwałam, ale bez wzajemności. W zasadzie to tamci chłopcy chyba nawet nie wiedzieli, że w ogóle istnieję. To było absolutnie beznadziejne…
Po chwili jednak wróciłam myślami do koncertu. Zapytałam Ivette, czy nie chciałaby zwiać ze mną z lekcji, żeby pojechać po bilety, ale ona tylko stwierdziła, że chyba brak mi piątej klepki – tak więc musiałam cierpliwie czekać, aż skończymy zajęcia.
Już na parkingu okazało się, że mamy mały problem. Przypomniałyśmy sobie, że mój rower nie mieści się do bagażnika Iv. Co miałam teraz z nim zrobić? Eeech! W końcu zdecydowałyśmy, że go tu po prostu zostawimy. Na początku miałam pewne wątpliwości, ale Iv stwierdziła, że przecież nikt go stąd nie ukradnie. No, tak. Bez komentarza…
Musiałyśmy jeszcze po drodze wpaść do domu Iv po pieniądze, bo nie miałam przy sobie tyle gotówki, żeby jej pożyczyć. Aż wreszcie dotarłyśmy na miejsce. Co za ulga!!! Wysiadłyśmy z samochodu i podeszłyśmy do kasy.
Nie uwierzycie, na kogo wpadłyśmy w wejściu. No? Nie, nie na Petera. Nie tym razem. Teraz wpadłyśmy na Maksa! Zatkało mnie. Nie podejrzewałam, że słucha rocka. Myślałam, że może czegoś mocniejszego. W końcu, jak rany, jest metalowcem!
– O, kupiłeś bilety na koncert? – spytałam szalenie inteligentnie.
– Tak – mruknął. Też był zdziwiony naszym spotkaniem. – A ty?
– Rety, czemu się tak dziwicie? – przerwała nam Iv miłą pogawędkę. – Połowa naszego liceum idzie na ten koncert. W końcu w Wolftown nie ma zbyt wielu rozrywek, prawda?
Czy ona zawsze musi się wtrącać? Po tym jak się odezwała, Max mruknął tylko „cześć” i podszedł do swojego motoru. A gdyby nie Iv, to może bym z nim jeszcze pogadała.
No ale cóż, znowu uciekł. Wzięłam się więc w garść i z westchnieniem podeszłam do kasy. Bileterka podała nam… ostatnie dwie wejściówki. Spojrzałam wymownie na Ivette.
– A nie mówiłam?
– Kto by pomyślał… – mruknęła tylko.
Potem odwiozła mnie na pusty szkolny parking. Mojego roweru rzeczywiście nikt nie ukradł. Hm, w Nowym Jorku to by się nie udało. Ale tutaj? Wolftown to naprawdę dziwne miasto…
Wiecie, co jest tu najgorsze? To, że wszyscy są tacy okropnie mili (oczywiście poza cheerleaderkami). Poważnie. Wchodzisz do sklepu, a sprzedawczyni się do ciebie uśmiecha, mijasz na ulicy nieznanych ci ludzi, a oni się do ciebie uśmiechają, nawet twój sąsiad, którego nie cierpisz, uśmiecha się do ciebie! Aż ciarki chodzą po plecach. To nie jest normalne…