Выбрать главу

W domu szybko się okazało, że mój sposób na przekonanie mamy do koncertu The Calling, nie był dobry. Bilety już miałam, ale mama…

Pamiętacie, jak mówiłam, że o koncercie powiadomię mamę dopiero, jak kupię bilety?

To był błąd. Błąd przez duże B. Mama wściekła się jak nie wiem co. Jeszcze nigdy nie miałam takiej awantury. Chociaż nie… Jak byłam mała i wycięłam kawałek materiału z jej najlepszej sukienki na ubranka dla lalek, efekt był podobny. W każdym razie mam szlaban (a gdzie ja wychodzę po lekcjach?).

Na szczęście pozwoliła mi pójść na sam koncert, ale tylko po to, żeby bilety się nie zmarnowały. Mówię wam, kamień spadł mi z serca. Ale te dwa tygodnie poprzedzające występ The Calling były dla mnie po prostu nie do wytrzymania. Myślałam, że nie wysiedzę na miejscu.

Ja naprawdę jestem fanką Aleksa Banda, chociaż z całą pewnością nie mam na jego punkcie obsesji. To, że przez cały tydzień byłam kiedyś zła, ponieważ się ożenił, jeszcze o niczym nie świadczy. Zresztą każdy, kto widział teledysk do Wherever you will go czy choćby ten ostatni, Anything, przyzna mi rację. Alex jest po prostu świetny!

Dlatego tak bardzo nie mogłam się doczekać dnia, w którym zobaczę go z bliska i poproszę o autograf. To się dopiero nazywa beznadziejna miłość…

W końcu ten dzień nadszedł! Dziś, właśnie dziś, zobaczę go i usłyszę na żywo!!!

Na miejsce miałyśmy dojechać samochodem Ivette. Trochę mnie zdziwiło, że moi rodzice się na to zgodzili. Koncert zaczynał się dopiero o dziewiątej wieczorem, a potem jeszcze będziemy musiały same wrócić. A to przecież dość daleko. No, ale cóż, nie będę się przecież z nimi kłócić. To nawet lepiej, nie narobią nam obciachu, czekając na nas przed salą koncertową. Taaaak, a są do tego zdolni.

Długo zastanawiałam się, co na siebie włożyć. Doszło do tego, że nawet poprosiłam Iv o radę. I chyba nie muszę dodawać, że się do niej nie zastosowałam:

– Ślicznie by ci było w różowym!

Prędzej bym chyba umarła, niż pozwoliła, żeby ktoś zmusił mnie do włożenia czegoś różowego. Już i tak przeżywam tortury, siedząc w tym jej cukierkowym samochodzie.

W końcu się zdecydowałam: czarna spódniczka, biała bluzka i czarne botki na obcasie. Trochę szkolnie, ale tworzyło świetny efekt. Wyglądałam szałowo! (No, co? Zbytnia skromność obniża nasze poczucie wartości, przynajmniej tak mówi mój tata). Do małej torebki wrzuciłam komórkę, pamiętnik na autografy, długopis, błyszczyk, chusteczki i aparat fotograficzny. Ważyła tonę, nie żartuję.

Ale wreszcie, wreszcie siedziałam obok Iv w tym jej okropnym samochodzie i wreszcie ruszałyśmy!!!

– Ciekawe, czy przyjdzie Peter. Nie mówił ci? – spytała Ivette.

– Nie – odpowiedziałam i wpatrzyłam się w krajobraz za oknem.

– Wiesz, męczy mnie od rana, że miałam coś ważnego zrobić, ale nie mogę sobie przypomnieć, co – mówiła dalej.

– Ja też nie wiem – mruknęłam.

Ivette naprawdę wzorowo przestrzega przepisów drogowych. Ale chyba tylko ona to robi. Co chwilę mijały nas rozpędzone samochody. A my wlokłyśmy się w żółwim tempie. To było dobijające. Gdy dotarłyśmy w końcu na miejsce, oczywiście nie miałyśmy gdzie zaparkować.

Kiedy wreszcie wysiadłyśmy z samochodu, okazało się, że mamy jakiś kilometr do sali koncertowej i musimy tam dojść na piechotę. Koszmar – zwłaszcza w tych moich bucikach.

W klubie było już strasznie tłoczno. Szybko zaczęłyśmy się przepychać w stronę sceny, chciałam być jak najbliżej. No i na kogo wtedy wpadłyśmy? I to dosłownie? Tak! Na Petera! Ja to mam szczęście. On oczywiście bardzo się ucieszył (chociaż stopa go chyba bolała, bo moje obcasy są dość ostro zakończone) i przepchnął się razem z nami na sam przód, do swoich znajomych. Tym sposobem stałyśmy przy samej scenie.

Koncert był wspaniały. Alex Band dał z siebie wszystko. Rany, jak ja kocham jego głos… Jest taki… taki, bez dwóch zdań, cudowny. Ach… A jak wyglądał! Oczu nie mogłam od niego oderwać…

Potem razem z innymi fanami stałam w dłuuugiej kolejce po autograf i zdjęcie, ale je mam!!! Nawet uścisnęłam mu rękę!!! Uścisnęłam jego rękę!!! To najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Serio!!! Nie umyję tej ręki!

Koncert trwał o wiele dłużej, niż to było zaplanowane, a poza tym jeszcze godzinę czekałam na ten autograf, więc dopiero dobrze po północy dotarłyśmy do samochodu. Byłyśmy wyczerpane, ale szczęśliwe. No, przynajmniej ja.

– I jak ci się podobało? – spytałam Ivette, wsiadając do środka.

– Było super! – zawołała. – Miałaś rację, Alex Band naprawdę jest świetny.

– A nie mówiłam? – Uwielbiam to zdanie.

– No to jedziemy – powiedziała i włączyła silnik.

Powoli ruszyłyśmy. Nie rozumiem Ivette. Jeśli przed nami jest pusta szosa, to po co się tak wlec? Podejrzewam, że wszyscy policjanci siedzą teraz w domach albo nawet już śpią. Większość mieszkańców Wolftown już dawno nas minęła i z zawrotną prędkością mknęła ku naszemu miasteczku, a my? Ciągnęłyśmy się gdzieś z tyłu.

Oczywiście nie wszyscy wracali teraz do domów. Zanim wyszłyśmy, Peter spytał nas, czy nie chcemy razem z jego przyjaciółmi iść do pubu. Taak, już lecę… Grzecznie odmówiłyśmy i w tył zwrot. Też mi rozrywka, no nie? Poza tym podobno mam szlaban, więc dobrze by było wrócić do domu na czas. Już nawet dzwoniłam do rodziców, że koncert się przedłużył i trochę się spóźnię.

W każdym razie właśnie w najlepsze sobie jechałyśmy i rozmawiałyśmy o tym, jaki to ten koncert był wspaniały, gdy samochód Iv zaczął wydawać dziwne dźwięki i nagle stanął na środku drogi. Zdumione zamilkłyśmy, jakby to miało sprawić, że znowu ruszy. No, ale cóż, nie pomogło. Kto by się spodziewał?

– Co się stało? – spytałam.

No nie, jak rany. Nie dość, że ten samochód jest różowy, to jeszcze kaprawy.

– Właśnie mi się przypomniało, co miałam zrobić z samego rana – westchnęła z rezygnacją Ivette.

– Co? – zapytałam, chociaż i tak znałam już odpowiedź, bo spojrzałam na wskaźnik poziomu benzyny.

– Miałam zatankować – powiedziała jeszcze ciszej. Ekstra! Jest druga w nocy, a my stoimy na środku szosy, bo Iv zapomniała zatankować! Ja naprawdę mam pecha do samochodów. Super. Jak teraz zadzwonię do taty, to już nigdy nie pozwolą mi nigdzie jechać, a zwłaszcza z Ivette. Po prostu świetnie.

– To… co zrobimy? – spytała niepewnie Iv.

– Masz zapasowy kanister w bagażniku?

– Nie.

I właśnie w takich momentach człowiek ma ochotę się rozpłakać albo kogoś zabić. Taak… co do zabijania, to rodzice uśmiercą mnie. To jest więcej niż pewne.

– Może zatrzymamy jakiś samochód? – zaproponowała Ivette i wysiadła z auta.

Poszłam za jej przykładem i rozejrzałam się. Otaczał nas las. Po obu stronach szosy był jakiś metr pobocza, a dalej zaczynała się ściana lasu. Już dawno wyminęły nas wszystkie samochody, a ci, co zostali, prawdopodobnie nadal siedzieli w pubach. Dookoła nie było żywej duszy, otaczały nas drzewa i było ciemno, bardzo ciemno, a Ivette chciała zatrzymać jakiś samochód…

– Przecież żaden samochód tędy nie jedzie!!! – wrzasnęłam.

– Eee, no tak – mruknęła. – Przepraszam.

A jeszcze godzinę temu było tak przyjemnie…

– To co zrobimy? – spytała znowu Iv.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam i usiadłam na masce.