Nie dość, że srebrny metalik, błyszczący jak gwiazda w świetle lamp ulicznych, to na dodatek był to porsche, kabriolet ze złożonym dachem. Wspaniały! Niesamowity! Po prostu cudo!
Peter wyjaśnił mi potem, że chciał pożyczyć od ojca czarne BMW, ale jego tata się nie zgodził. Kim z zawodu jest jego ojciec? Szefem mafii???
Na litość boską, to ja mam stary, poobijany rower, a on jeździ sobie srebrnym porsche, w dodatku kabrioletem?! Gdzie tu jest sprawiedliwość na tym świecie? No, gdzie?! Bo ja jej absolutnie nie widzę!!!
Jakoś się wkrótce z tego otrząsnęłam, chociaż to, co zobaczyłam, zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. Nie muszę chyba wspominać, że rodzice byli jeszcze bardziej zaskoczeni niż ja. Nawet powiedzieli, że mogę wrócić, kiedy chcę. O, matko, to jeden drogi samochód potrafi zdziałać coś takiego… Muszę o tym pamiętać na przyszłość.
Pogoda na przyjęcie była wspaniała. Wieczornego nieba nie zasłaniała nawet najmniejsza chmurka. Nie było też zimno, mimo że panowała wczesna wiosna. Hm, pewnie gdybym to ja organizowała takie przyjęcie, od rana by padało…
Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że impreza nad jeziorem trwała już w najlepsze. Na wąskim pasku plaży przed jeziorem rozpalone były dwa duże ogniska (jasne, kto by się przejmował, że od nich może się zająć cały las). Jednak był to bardzo ładny widok, wręcz romantyczny. Aż przykleiłam nos do szyby, chłonąc wszystkimi zmysłami tę niesamowitą atmosferę. W Nowym Jorku nie było takich przyjęć.
Ci, którzy przyjechali przed nami, już tańczyli przy głośnej muzyce. Zauważyłam z niesmakiem, że słuchali popu, ale w końcu czego innego można się po nich spodziewać?
Max raczej by tu nie pasował…
– Chodź – powiedział Peter, parkując obok kilkunastu innych samochodów. Wszystkie wyglądały na bardzo drogie. Kurczę, jakimś cudem wkręciłam się w niezłe towarzystwo!
Gdy tylko wysiedliśmy, od razu podbiegła do nas grupka rozchichotanych dziewczyn i, niestety, lekko podpitych chłopców. Zaciągnęli nas do ogniska, przy którym bawili się już pozostali.
Całe życie myślałam, że te przyjęcia organizowane przez szkolne gwiazdy, na które tacy zwykli śmiertelnicy jak ja nigdy nie mają wstępu, są świetne. No i co? Wcale nie są świetne. To prawda, oni chyba dobrze się bawili, ale ja raczej nie przepadam za tańczeniem w rytm piosenek Britney Spears i piciem zimnego piwa, które przywiózł w swej przenośnej lodówce David (to ten chłopak, który kiedyś prawie mnie przejechał na parkingu za szkołą).
Gdy spytałam, czy mają do picia coś bez procentów, wyśmiali mnie i wcisnęli do ręki puszkę piwa. Ekstra… Puszkę demonstracyjnie wręczyłam jakiemuś chłopakowi i odeszłam, no bo co miałam zrobić?
Właśnie świetnie się bawiłam, siedząc na masce czyjegoś samochodu i patrząc, jak banda podpitych idiotów zakłada się, który z nich przeskoczy przez płomienie ogniska i się nie przypali, gdy podszedł do mnie Peter.
No, wreszcie się znalazł. Już zaczynałam się zastanawiać, gdzie zniknął. Podejrzewałam, że może razem z innymi pływał po ciemku w jeziorze (chyba nago, dlatego w ogóle się nie zbliżałam do wody), ale nie, nie zrobił tego – był suchy.
– Chodź ze mną – powiedział i wyciągnął rękę.
– Gdzie? – spytałam podejrzliwie. Był już nieźle wstawiony, chociaż przyjechaliśmy tu może ze dwie godziny temu. To się nazywa tempo.
– Gdzieś z dala od tego hałasu – odpowiedział. – Chciałbym z tobą pogadać.
– Dobrze, chodźmy – mruknęłam.
Miałam ochotę zapytać go, jak odwiezie mnie do domu, skoro po pierwsze sam pił, po drugie wszyscy poza mną pili i po trzecie ja nie posiadam prawa jazdy, więc pewnie od razu wpakowałabym się tym jego pięknym samochodem na drzewo. Poza tym byłam ciekawa, czy któryś z tych bałwanów, których wcześniej obserwowałam, w końcu się poparzy. To mógłby być naprawdę zabawny widok. Ale jednak ruszyłam za nim.
Peter wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą w stronę zarośli, z dala od jeziora. I ja głupia teraz pytam: po kiego grzyba z nim polazłam? No po co? Czyżbym w ogóle nie oglądała telewizji? W każdym filmie o nastolatkach jest taka scena i wiadomo, czym się ona skończy. Więc czemu tego nie skojarzyłam?!
Zanim się spostrzegłam, odeszliśmy dość daleko od reszty imprezowiczów. Otaczał nas jedynie las i prawie głucha cisza – w oddali jeszcze słychać było dźwięki muzyki i czyjś śmiech.
Peter nagle zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Wziął mnie za ręce i patrząc mi prosto w oczy (no, nie całkiem, miał chyba problemy ze skupieniem wzroku w jednym, nieruchomym punkcie – ciekawe, czy poza piwem nie brał czegoś jeszcze), powiedział:
– Margo, bardzo… eee… mi się podobasz.
Następnie złapał mnie jedną ręką za pośladek, a drugą za ramię, przyciągnął do siebie i pocałował prosto w usta!
To było obrzydliwe!!! Nie dość, że śmierdziało od niego piwem, to jeszcze było… brutalne.
Nie tak wyobrażałam sobie mój pierwszy pocałunek. Bo to był mój pierwszy pocałunek! A ten głąb wszystko popsuł!!!
Wściekłam się. Szybko mu się wyrwałam i… zrobiłam to.
Gdyby na moim miejscu była któraś z cheerleaderek, pewnie tylko by się roześmiała i odeszła. Ivette prawdopodobnie zaczerwieniłaby się i uderzyła go otwartą dłonią w twarz. A ja…
No cóż, zamachnęłam się i z całej siły przywaliłam mu w szczękę prawym sierpowym. Na swoją obronę powiem tylko tyle, że zrobiłam to, zanim w ogóle zdążyłam pomyśleć. Na dodatek zapomniałam, że miałam na palcu mój szczęśliwy pierścionek. Ups, chyba nie wybiłam mu nim zęba? Chociaż, jakby się tak dłużej zastanowić, to ciekawie by wtedy wyglądał…
Jeszcze nigdy nikogo świadomie i z premedytacją nie uderzyłam. No, chyba że za akt przemocy uznamy to, iż wcześniej przypadkiem przywaliłam mu w nos drzwiami do damskiej szatni. Ale to był naprawdę mój pierwszy raz.
Hm, ciekawe doświadczenie…
Peter aż zatoczył się do tyłu, ale musiał być porządnie znieczulony piwem, bo jeszcze nie dotarło do niego, że go boli. A musiało boleć okropnie. Już pewnie zaczynała się pojawiać wybroczyna. Za parę godzin będzie miał ogromnego siniaka na pół twarzy. A to pech…
– Ożeż ty! – wrzasnął i ruszył chwiejnie w moją stronę.
Co miałam robić? W tym momencie cała moja odwaga zupełnie wywietrzała. Odwróciłam się i wzięłam nogi za pas. Po prostu wbiegłam między drzewa. Jeszcze przez parę chwil słyszałam za sobą jego kroki i pokrzykiwania, ale wszystko po pewnym czasie ucichło. Mimo to nie zatrzymałam się, choć nie było to zbyt inteligentne z mojej strony.
Mało kto potrafi się zgubić w centrum handlowym, tyle w nim drogowskazów. No cóż, mnie się to udało całkiem niedawno. Więc nic dziwnego, że teraz już po paru minutach biegu i ja, i moja orientacja w terenie kompletnie się zagubiłyśmy.
Do licha! Jedenasta w nocy, a ja błąkam się po ciemnym lesie – zupełnie sama! Przystanęłam i rozejrzałam się dookoła. Już dawno zostawiłam za sobą światła ognisk i odgłosy muzyki. Otaczała mnie jedynie ciemność i drzewa. Dosłownie. Bo jedynym dźwiękiem, który przerywał tę absolutną ciszę, było głośne bicie mojego serca i urywany oddech (nigdy nie byłam dobrą biegaczką).
Zupełnie jak w tanim horrorze. Okropność.
Nagle poczułam ból w ręku. Suuuper! Pewnie połamałam sobie wszystkie palce na tępej gębie Petera. Szybko zdjęłam pierścionek, na wypadek gdyby dłoń mi zaczęła puchnąć. Jeśli przez niego będę się musiała męczyć w gipsie, to przysięgam – zemszczę się, a zemsta będzie dla niego bolesna!
To straszne! Jestem sama w lesie, boli mnie ręką, a ten głupi Peter spartaczył najważniejszą rzecz w moim życiu – pierwszy pocałunek! Nic dziwnego, że zachciało mi się płakać. Jakiej dziewczynie w tym momencie nie stanęłyby w oczach łzy?