Выбрать главу

W pewnym momencie Max, bez słowa, zdjął z siebie swoją czarną, skórzaną kurtkę i zarzucił mi ją na ramiona.

– Dzięki, nie musisz – powiedziałam, by wiedział, że jestem dobrze wychowana, a potem poprawiłam ją na sobie i mocniej się nią opatuliłam.

– Przecież się trzęsiesz – mruknął, nawet na mnie nie patrząc.

„Przecież się trzęsiesz”… a ja głupia oczekiwałam jakiejś romantycznej odpowiedzi w stylu: „Proszę, mam nadzieję, że ogrzeje twe zmarznięte ramiona. Poza tym dla ciebie wytrzymam wszystko”. Ale jak widać się przeliczyłam – zero romantyzmu i wyczucia…

W końcu wyszliśmy z lasu. Bardzo mnie zdziwiło, że mój dom jest tak blisko. Najwyraźniej Max znał jakiś skrót.

W milczeniu (a jakżeby inaczej) podeszliśmy do furtki prowadzącej na tyły mojego ogrodu. Jak zauważyłam, nie była zamknięta na klucz. Wystarczyło tylko nacisnąć klamkę, żeby ją otworzyć. Nie żebym miała jakąś obsesję na punkcie złodziei, ale otwarta furtka to chyba już lekka przesada! Czy moi rodzice uważają, że w Wolftown nie ma złodziei? Chociaż w zasadzie to… kto wie… Przecież to zapadła dziura.

Otworzyłam furtkę i odwróciłam się do Maksa.

– Dzięki za wszystko – powiedziałam, podając mu kurtkę.

Muszę dodać, że z żalem się z nią rozstawałam. Jest fantastyczna, a poza tym… pachniała Maksem. Używał delikatnego mydła o takim fajnym zapachu. Tak, wiem, że to brzmi głupio, ale nic nie mogę poradzić. To jakoś tak samo ze mnie wychodzi.

– Nie ma sprawy – mruknął i zarzucił kurtkę na ramiona. Nagle zza moich pleców wyskoczyła ruda kupa futra, stanęła przede mną i zaczęła wściekle warczeć na Maksa.

– Sweter! Spokój! – krzyknęłam, łapiąc psa za obrożę w obawie, że może rzucić się na chłopaka.

Myślałam, że Max odskoczy przerażony i nakrzyczy na mnie, że powinnam uwiązywać psa, skoro jest taki agresywny, ale on stał jak gdyby nigdy nic, całkowicie ignorując głuche warczenie wydobywające się z gardła Swetera. Tylko spojrzał prosto w jego bursztynowe ślepia.

Sweter niespodziewanie podwinął pod siebie ogon, potem wyrwał mi się i uciekł, skomląc, do ogrodu. Zdziwiona spojrzałam w ciemność, w której zniknął.

Jeszcze nigdy tak się nie zachowywał.

– Co ty zrobiłeś? – spytałam, wpatrując się teraz w Maksa, ale on znowu tylko wzruszył ramionami.

– Cześć – mruknął i odwrócił się, idąc z powrotem do lasu.

– Cześć – odpowiedziałam, patrząc za nim, na jego plecy. Już nie odwrócił się do mnie…

Co on zrobił Sweterowi? A może to nie jest wina Maksa, może Sweter jest chory? Nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze leciał do wszystkich z wywieszonym językiem i chciał, żeby go głaskać. A teraz?

Może powinnam iść z nim do weterynarza? Hm. Tylko że jutro jest niedziela. Pójdę w poniedziałek…

W poniedziałek jak zwykle pojechałam do szkoły na rowerze. Tata chciał co prawda podwieźć mnie samochodem, ale stwierdziłam, że muszę przemyśleć parę spraw.

Sprawa pierwsza: Peter. Zachował się wobec mnie jak ostatnia świnia. Dobrze, że mu przywaliłam. Problem jednak w tym, że chyba powinnam go unikać – może być na mnie wściekły. Tak, będę go ignorować, to dobry pomysł. Ciekawe, czy został ślad po moim uderzeniu? Mam nadzieję, że tak, i to duży.

Sprawa druga: Max. Bardzo ciekawi mnie, co robił sam w lesie o tak późnej godzinie. Nie zaatakował mnie, więc raczej nie jest mordercą czyhającym na bezbronnych ludzi w potrzebie. Jest dziwny, ale go lubię. No i ten lód rzeczywiście mi pomógł – dłoń już prawie wcale mnie nie boli. Hm, Max jest prawdziwą zagadką… i trochę mnie intryguje.

Sprawa trzecia: Sweter. Nadal nie mogę zrozumieć, co mu się wtedy stało. Przez całą niedzielę zachowywał się normalnie. W zasadzie nie mam po co iść do weterynarza. Najpierw podejrzewałam, że może Max ma w domu kota i Sweter poczuł jego zapach, ale to i tak niczego nie wyjaśnia. Nie wiem, co mam robić. Chyba nic. Poczekam na rozwój wypadków.

Gdy tylko podjechałam pod szkołę, od razu podbiegła do mnie Ivette.

– Margo! Co się stało w sobotę na tym przyjęciu? Całe miasto aż huczy od plotek!

– Tak? – zdziwiłam się i przypięłam rower do stojaka.

– Tak! Szybko, opowiadaj!

Opowiedziałam jej więc o tym, co zrobił Peter (jaki z niego zimny drań), jak go uderzyłam, i o tym, że zwiałam do lasu i że Max pomógł mi wrócić do domu.

– To niewiarygodne! – powiedziała Iv. – Ale że go uderzyłaś?

– A co miałam zrobić?

– Nie wiem.

– No właśnie. Inaczej do takiego nie dociera – stwierdziłam krótko.

W szkole ciągle ktoś mnie zaczepiał i pytał, co się stało, a ja wyjaśniałam. Większość dziewczyn mnie popierała, natomiast chłopcy patrzyli jak na wariatkę. Super… teraz to już pewnie nigdy nie znajdę sobie chłopaka w tym przeklętym Wolftown! A dlaczego? Dlatego że taki głupi Peter się do mnie przyczepił!

O właśnie, o wilku mowa. Gdy zobaczyłam Petera, to aż mnie zatkało. Miał siniaka na pół twarzy, a pośrodku ciemniejszy odcisk w kształcie węża. Myślałam, że padnę! Ależ to zabójczo wyglądało! Gdy mijaliśmy się na korytarzu, spojrzał na mnie wrogo, a ja (szczerze się przyznaję) ledwo powstrzymałam się, by nie wybuchnąć śmiechem.

Gdy razem z Iv wychodziłyśmy po zajęciach ze szkoły (miałam jeszcze jakieś dwie godziny wolności do męczarni z Pijawką), spytała:

– Chciałabyś wpaść do mnie jutro i przenocować? – A potem szybko dodała: – Mogłabyś opowiedzieć mi wszystko dokładnie jeszcze raz.

– Dobra, ale muszę zapytać rodziców – odparłam.

– Wiesz, do mnie raczej nikt nigdy nie wpadał i nie mam przyjaciół, bo zawsze się ze mnie śmiali, że lubię różowy kolor – wyznała.

– Bardzo chętnie zostanę twoją przyjaciółką i nie przeszkadza mi twój ulubiony kolor – odparłam.

Bądźmy szczerzy, kogo ja chcę oszukać? Przecież nie cierpię różowego. Ale Ivette ma prawo lubić, co chce. Ciekawe, co jeszcze – poza samochodem, kostiumem kąpielowym, czepkiem i ubraniami – ma różowe? Aż się boję spytać… chyba wolę tego nie wiedzieć.

– Dzięki – odparła i uśmiechnęła się szeroko.

W domu zdążyłam tylko zjeść obiad i już musiałam lecieć z powrotem na basen. W ogrodzie zatrzymałam się przy Sweterze. Teraz zachowywał się normalnie, ale nadal nie mogłam zrozumieć, czemu tak dziwnie zareagował na Maksa.

Nie chciało mi się szybko jechać, więc na miejsce dotarłam prawie jako ostatnia. Zostawiłam rower i weszłam do środka. Nie uwierzycie, jaką radochę sprawiła mi dzisiaj Pijawka:

– Peter! Spóźniłeś się! – wrzasnęła. – Jesteś nieodpowiedzialny! Co ci się stało w twarz?! Zresztą nie mów, nie interesują mnie twoje porachunki z mafią! Do wody!

O kurczę, z mafią? Stać mnie na aż tak wiele? Ja cię kręcę…

Strasznie szybko minęły mi te dwie godziny pływania. Nawet Pijawka była jakaś taka znośniejsza. A po tej dzisiejszej uwadze to chyba nawet zaczynam ją trochę lubić.

W dobrym humorze poszłam do szatni, żeby się przebrać. Szybko wysuszyłam włosy i skocznym krokiem wyszłam z budynku. Nucąc pod nosem, zeszłam po schodach i minęłam Maksa majstrującego coś przy swoim motorze.

Nagle stanęłam jak wryta. Mój rower, a raczej to, co z niego zostało, leżał na ziemi. Cały był powykręcany, a opony i dętki miał poprzebijane gwoździami jeszcze sterczącymi w niektórych miejscach. Wolno podeszłam do mojej Błyskawicy (tak pieszczotliwie nazwałam go trzy lata temu) i ukucnęłam przy szczątkach.

Nic się już nie da z nią zrobić. Ktoś celowo ją zniszczył. Moja początkowa rozpacz zamieniła się w złość. Ten ktoś mi za to zapłaci! Odwróciłam się do Maksa i spytałam: