Выбрать главу

Gdy już wyszłam z łazienki, stwierdziłam z niechęcią, że nie wiem, w co mam się ubrać. W tutejszym liceum nie obowiązują podobno żadne mundurki. A trendów panującej tu mody też jeszcze nie znam. W końcu zdecydowałam się na czarne spodnie, niebieską koszulkę i moją ulubioną czarną bluzę z napisem „Ghotic”. No i oczywiście nie mogłam zapomnieć pierścionka przynoszącego szczęście.

Kiedy spakowałam plecak obszyty plakietkami moich ulubionych zespołów, zeszłam na śniadanie.

– Kochanie, musisz brać ten pierścionek? – spytała mama.

– A czemu nie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

– No, bo wiesz, on jest taki, taki…

Nie rozumiem, czemu go nie cierpi. Pierścionek ma kształt srebrnej żmii, oplatającej trzy razy mój palec. Według mnie jest fantastyczny, jednak mojej mamie wyraźnie się nie podoba.

– Ale on przynosi mi szczęście – wyjaśniłam.

– To dobrze, że chce zabrać ze sobą talizman – wtrącił się tata z kolejną psychologiczną gadką. – Będzie dzięki temu miała poczucie bezpieczeństwa. Przecież wchodzi właśnie w zupełnie jej nieznane środowisko. Chociaż… z drugiej strony może to oznaczać, że Margo brak pewności siebie i potrzebuje czegoś, co ją zastąpi…

Teraz jest chyba jasne, czemu nie wdaję się w szczegóły, opowiadając mu swoje sny.

Po śniadaniu wsiadłam z mamą do samochodu i ruszyłyśmy w stronę szkoły. O rany, wolałabym zostać w domu…

– Posłuchaj, najpierw pójdziesz do gabinetu dyrektora. On ci wyjaśni, co i jak i da ci plan lekcji. Dobrze? – instruowała mnie mama, parkując na chodniku przed jakimś budynkiem.

Szkoła wydała mi się strasznie brzydka. Nie, żeby była obdrapana czy coś takiego. Po prostu wyglądała jakoś tak… ponuro. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego wszystkie szkoły robią tak odpychające wrażenie. Jakby z założenia miały wzbudzać w uczniach strach.

– Okay – odpowiedziałam z rezygnacją i wysiadłam z samochodu.

Tak jak się spodziewałam, stałam się dla młodzieży w Wolftown atrakcją dnia. Gdy tylko przystanęłam na chodniku, wszystkie spojrzenia jak na komendę skierowały się w moją stronę.

No, fajnie…

Drzwi wejściowe znajdowały się w odległości zaledwie kilku metrów ode mnie. Jednak po obu stronach prowadzącego do nich chodnika ciągnęły się niskie murki oblepione uczniami, którzy wpatrywali się we mnie, jakbym miała dwie głowy lub jakieś inne wyraźnie widoczne kalectwo.

Zarzuciłam plecak na ramię i z podniesioną głową ruszyłam w stronę wejścia. Szczerze mówiąc, to miałam ochotę odwrócić się na pięcie i zwiać gdzie pieprz rośnie – ta defilada była straszna. Starałam się iść spokojnie, ale czułam się tak, jakby coś mnie gnało.

Po lewej stronie stały jakieś ładne dziewczyny i umięśnieni chłopcy – to pewnie sportowcy i cheerleaderki. Natomiast po prawej zobaczyłam grupę osób ubranych na czarno. I to oni przykuli moją uwagę, a zwłaszcza pewien chłopak z jasnymi włosami. Widziałam go tylko przez chwilę, więc nie zdążyłam przyjrzeć mu się dokładnie. Ale to właśnie jego zapamiętałam najlepiej…

Niektórzy chłopcy z tej grupki mieli długie włosy, inni skórzane kurtki. Wyglądali jak gang młodocianych przestępców albo wielbiciele metalu. Osobiście wolałabym, żeby to był ten drugi wariant, ale przy moim szczęściu…

Po chwili, która dla mnie trwała całe godziny, dotarłam wreszcie do wejścia. Z westchnieniem ulgi otworzyłam drzwi. Co prawda w środku też byli jacyś uczniowie, ale nie przypominali tych na zewnątrz i nie patrzyli na mnie tak nachalnie. Tylko zerkali.

Podeszłam do jakiejś dziewczyny i spytałam:

– Przepraszam, możesz mi powiedzieć, gdzie jest sekretariat i gabinet dyrektora?

– Oczywiście – odpowiedziała i uśmiechnęła się. – Zaprowadzę cię.

– Dzięki.

– Nie ma za co. Jestem Ivette, ale możesz mi mówić Iv.

– Ja mam na imię Margo – przywitałam się.

– Będziesz chodzić do naszej szkoły? – spytała Iv. – Do której klasy?

– Do drugiej.

– To tak jak ja! – ucieszyła się dziewczyna. – Może będziemy miały razem zajęcia.

– Fajnie by było – odparłam. Czułam, że już lubię tę drobną blondynkę.

Z dyrektorem poszło szybko. Podał mi mój plan lekcji, przekazał szyfr do szafki i wyjaśnił, że raz w tygodniu, w piątki, są zajęcia na basenie. Ucieszyłam się, bo kocham pływać! Potem zawołał sekretarkę, która zaprowadziła mnie do jakiejś sali na moją pierwszą lekcję – historię sztuki. Widać nie chciało mu się dłużej ze mną gadać. No i wzajemnie…

Gdy weszłam do klasy, wszyscy zaczęli się na mnie gapić (znowu to samo!). Wyjaśniłam nauczycielowi, że jestem nową uczennicą, i pokazałam kartkę od dyrektora.

– Usiądź – usłyszałam w odpowiedzi.

Rozejrzałam się szybko. Nie było tu Ivette. Zresztą i tak jedyne wolne miejsce znajdowało się na końcu sali, koło niedbale siedzącego na krześle, wysokiego chłopaka ubranego na czarno. Jezu… to on! To ten chłopak, na którego zwróciłam uwagę przed szkołą.

Przeszłam pomiędzy ławkami w jego stronę i usiadłam na wolnym miejscu.

– Cześć – powiedziałam.

Nawet nie odpowiedział. Tylko spojrzał na mnie niechętnie swoimi zielonymi oczami, spod strzechy jasnych włosów… Starając się nie zwracać na niego uwagi, wyjęłam z plecaka zeszyt i piórnik i zaczęłam słuchać tego, co mówił nauczyciel. A ten strasznie przynudzał, aż człowiekowi myśli odlatywały w przestrzeń kosmiczną.

– Fajny pierścionek – mruknął chłopak, sprowadzając mnie niespodziewanie na ziemię.

– Dzięki – odpowiedziałam speszona i zerknęłam na niego. Jednak on wpatrywał się, tak jak ja poprzednio, w profesora.

I już do końca lekcji zachowywał się tak, jakby mnie w ogóle nie było. Chwilę się na niego gapiłam, aż pomyślałam, że to musi głupio wyglądać, więc jeszcze bardziej speszona odwróciłam wzrok.

Następne lekcje były równie nudne, z tym że miałam lepsze towarzystwo, bo zwykle siedziałam obok Ivette.

W przerwie na lunch poszłyśmy razem do stołówki. Oczywiście, wszyscy się za mną oglądali i komentowali coś przyciszonymi głosami.

– O, usiądźmy tam – powiedziała Iv, w ogóle nie zwracając uwagi na większy niż zazwyczaj szum w stołówce i pociągnęła mnie w stronę stojącego na uboczu stolika.

Gdy już usiadłyśmy, zainteresowanie moją osobą nieco osłabło.

– Ja też jestem nowa – powiedziała Iv. – Tylko że przeprowadziłam się do Wolftown na początku roku szkolnego.

– Serio? – spytałam zaskoczona. A więc dlatego nie reagowała na szepty i zaczepki. Odczuła to na własnej skórze i zdążyła się przyzwyczaić.

– Tak. Na mnie też wszyscy się tak gapili, więc dobrze cię rozumiem. Dam ci kilka rad. Tamta grupa – powiedziała, wskazując na ładne dziewczyny w krótkich spódniczkach i umięśnionych chłopców – to sportowcy. Radzę się do nich nie zbliżać. Są bardzo nieprzyjemni, zwłaszcza cheerleaderki.

– Tak podejrzewałam – mruknęłam.

– Natomiast tamci – kiwnęła głową w stronę grupy ubranych na czarno – to metalowcy. Oni z nikim, jak nie muszą, nie gadają, więc są raczej nieszkodliwi. Wiesz, zawsze trzymają się razem. A tam jest jeszcze grupka inteligencji – prawie wszyscy w okularach. Ci w rogu to z kolei hip-hopowcy. No i na koniec zostają tacy jak my, czyli wykolejeńcy niepasujący do żadnej z grup.

– Aha – westchnęłam i spojrzałam na metalowców. – A jak nazywa się ten chłopak?

– Który?

– Ten wysoki blondyn.

– Eee, który? – Iv nadal nie mogła go zidentyfikować.

– No, ten! – powiedziałam zirytowana. – Wysoki blondyn, włosy opadają mu tak dookoła twarzy. Ma zielone oczy i kolczyk w uchu. I skórzaną kurtkę.