Выбрать главу

Kiedy powiedziałam im, że będę jeździła do szkoły rowerem, przyjęli to zadziwiająco spokojnie.

– A jak coś ci się stanie? Nasz dom jest poza miastem! To strasznie daleko! – histeryzowała mama.

No proszę, w końcu raczyła zauważyć, że mieszkamy na całkowitym odludziu, a w zasadzie w lesie! No coś takiego…

Wreszcie, po mniej więcej godzinie dyskusji, przytaczaniu argumentów za i przeciw (to był oczywiście pomysł taty), zdecydowali, że mogę jeździć rowerem. A już myślałam, że mi na to nie pozwolą! Oni naprawdę są niekiedy dziwni. Zapominają mnie zabrać ze szkoły, a potem nie chcą się zgodzić, żebym sama do niej jeździła. Serio, czasami w ogóle ich nie rozumiem. No, ale w końcu to oni są dorośli…

Wieczorem, już po kolacji, leżałam na łóżku w swojej ulubionej piżamie w gwiazdki i czytałam bardzo ciekawy romans dla nastolatek. Tak naprawdę, to wolę książki, w których dużo się dzieje: jakieś wybuchy, tajemnice, zwariowane przygody, potwory. Ale gdy jestem w nastroju, romansem też nie pogardzę. Każdy ma chyba prawo do marzeń, no nie? Zwłaszcza ktoś, kogo marzenia raczej się nie spełniają.

Książka była ciekawa i oczywiście dobrze się skończyła, jak wszystkie inne z tej serii. Czasem to jest aż wkurzające! Tam zawsze wszystko dobrze się kończy, a w prawdziwym życiu im dalej, tym gorzej.

Było już późno, zgasiłam więc światło i zasnęłam.

Śniła mi się jakaś głupota: siedziałam na historii sztuki, a obok mnie, zamiast uczniów, siedziały w ławkach różowe samochody, trąbiąc na nauczyciela. Taak… autko Ivette ma na mnie stanowczo zły wpływ, powinnam zacząć go unikać.

Niespodziewanie sen się zmienił – zastąpił go mój koszmar.

Było ciemno, a wilgotne powietrze wręcz mnie oblepiało. Biegłam, pod stopami czułam pękające z suchym trzaskiem liście i gałązki. Nagle usłyszałam za plecami odgłos kroków.

Przyspieszyłam.

Mój prześladowca był jednak coraz bliżej! Starałam się, jak mogłam, ale nie potrafiłam go zgubić! Czułam, że mnie dogania!!!

Wtedy zobaczyłam przed sobą wzgórze. Szybko zaczęłam się na nie wspinać. Gdy dotarłam na szczyt, zza chmur wyłonił się księżyc w pełni. Przystanęłam, żeby odetchnąć. Parę metrów przed sobą zobaczyłam… czarnego wilka.

Zwierzę zawyło, a następnie spojrzało na mnie, obnażając kły. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię i mocno ciągnie w swoją stronę. Przerażona wyrwałam się i zaczęłam głośno krzyczeć…

W chwilę potem obudziłam się. Na szczęście nie krzyczałam głośno, więc rodzice nie przybiegli mi na ratunek.

Uświadomiłam sobie, że mój sen znowu się zmienił! Jest jak film! Ale wciąż pojawiają się w nim nowe szczegóły. Wczorajszej nocy tylko zobaczyłam wilka i poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię! Dzisiaj wiedziałam, że wilk zamierza się na mnie rzucić. To było straszne! Kurczę, co się ze mną dzieje?! Może powinnam iść do lekarza?

Włączyłam nocną lampkę i podeszłam do okna. Las wyglądał spokojnie, wokół panowała niczym niezmącona cisza. A księżyc wcale nie był w pełni, powoli się kurczył. Jednak nie mogłam przestać się bać. Wciąż czułam, że gdzieś tam w ciemności coś się czai…

Szybko odsunęłam od siebie te myśli i zasłoniłam okno. Włożyłam na uszy słuchawki i zaczęłam słuchać swojej ulubionej piosenki The Calling: Stigmatized. Musiałam się jakoś uspokoić, a nie chciałam obudzić rodziców.

Gdy rano się obudziłam, zauważyłam, że po pierwsze wyczerpały się baterie w odtwarzaczu, a po drugie zapomniałam wczoraj nastawić budzik. Byłam naprawdę wściekła, ale raczej nie będę cytować tego, co zaczęłam do siebie mamrotać, i zupełnie nie wiem, gdzie nauczyłam się takich słów.

Szybko pobiegłam do łazienki, a potem w pośpiechu włożyłam na siebie cokolwiek, to znaczy granatowe dżinsy i czarną bluzkę.

Rodzice już wyszli (a obudzić mnie to nie łaska?), więc napiłam się tylko soku i pognałam do garażu po rower. Na szczęście powietrze w oponach było (kamień spadł mi z serca!), bo na piechotę za żadne skarby bym nie zdążyła. No, chyba że na ostatnie zajęcia.

Już wskoczyłam na siodełko, gdy przypomniałam sobie, że nie wzięłam kostiumu kąpielowego na basen. A to dobre! Jestem raptem drugi dzień w szkole i już bym zdążyła podpaść nauczycielce, która – według Iv – jest prawdziwą heterą. Szybko zawróciłam więc po kostium i czepek i pomknęłam do szkoły.

No tak, ale czy zamknęłam drzwi na klucz? Eeech, nie będę wracać, jakby co, to Sweter chyba przepędzi złodziei…

Szkoła znajduje się strasznie daleko od naszego domu. Na dodatek droga prowadzi prawie cały czas pod górę. Już myślałam, że padnę na serce i że za parę dni rodzice znajdą w przydrożnym rowie moje rozkładające się zwłoki, ale wtedy na szczęście zobaczyłam w oddali budynek liceum. To dodało mi sił.

Jakimś cudem zdążyłam na pierwszą lekcję, chociaż do dziś nie wiem, jak tego dokonałam. A musiało to oznaczać, że odległość z domu do szkoły, czyli jakieś sześć kilometrów, przejechałam w kwadrans! Gdyby jazda na starych rowerach bez przerzutek była dyscypliną olimpijską, zostałabym mistrzem świata – bez dwóch zdań!

Zdyszana, z piskiem opon zahamowałam przed stojakiem na rowery. Szybko zeskoczyłam z siodełka i byle jak przypięłam rower do barierki. Chciałam zdjąć kask z głowy, kiedy zauważyłam, że w ogóle go nie włożyłam. Dobrze, że na tym odludziu nie ma tyle policji, co w Nowym Jorku! Przymknęliby mnie jak nic, albo przynajmniej wlepili mandat za nieprzepisową jazdę i narażanie pieszych na niebezpieczeństwo.

Właśnie otwierałam drzwi szkoły, gdy wypadł z nich prosto na mnie jakiś wysoki brunet.

– Och, sorry – wysapałam pospiesznie. Po tej szaleńczej jeździe ledwie trzymałam się na nogach, czułam się tak, jakby mi za chwilę miały odpaść.

– Nie szkodzi – odpowiedział chłopak i odsunął się. Teraz mogłam przyjrzeć mu się dokładniej. Aha, sportowiec. Skąd to wiem? Owszem, chciałabym mieć superintuicję jak w filmach, ale tak naprawdę zdradziła go kurtka z nazwą szkolnej drużyny koszykarskiej.

– Nazywam się Peter Deep. – Chłopak uśmiechnął się. – Ty jesteś tą nową?

– Tak – odparłam i nawet się nie obraziłam za „tę nową”. – Jestem Margo Cook.

– Miło cię poznać. Chyba nikt jeszcze z tobą nie rozmawiał, poza tą szaloną Francuzką w różowym samochodzie?

– Taak, wszyscy traktują mnie tu jak kosmitkę – powiedziałam i też się uśmiechnęłam. Był całkiem sympatyczny. Ale tego, że Iv jest Francuzką, nie wiedziałam. Owszem, mówi z takim śpiewnym akcentem, ale w ogóle nie skojarzyłam dlaczego. Aha, to pewnie dlatego nie wiedziała o istnieniu nowojorskiego metra!

– No dobra, spadam. Miło było cię poznać. To cześć – rzucił szybko Peter, widząc swoich znajomych.

– Cześć – odpowiedziałam i patrzyłam, jak odchodzi.

No proszę, Peter Deep, sportowiec, rozmawiał ze mną. Hej, robię postępy!

– To niewiarygodne!!! – Usłyszałam pisk za swoimi plecami.

– Co jest niewiarygodne? – spytałam i odwróciłam się, rozpoznając głos Ivette.

– Jak to, co?! Rozmawiałaś z Peterem Deepem! To najprzystojniejszy chłopak w szkole! A na dodatek sportowiec! – wołała podekscytowana Iv.

– No i…?

– No i rozmawiał z tobą!!! – odpowiedziała oburzona. – O co chodzi? Nie podoba ci się?

– Czy to przypadkiem nie ty mówiłaś mi wczoraj, żebym trzymała się z daleka od sportowców, bo to wredne typy? – spytałam zaczepnie, ciekawa, co mi odpowie.