Выбрать главу

— Więcej, potrafię sobie wyobrazić, że stoisz tam przy mnie.

Pomyślała, że bardzo jest bystry, i głos jej zadrżał, gdy podjęła:

— Stoimy tam, a półroonówka przechodzi najpierw z tej strony roona, a potem z drugiej… I co widzimy? Ano, że pięć roonów pozornie przesuwa się na tle nieruchomych gwiazd.

— Tylko pozornie?

— W tym przypadku tak. Ten ruch świadczy zarówno o tym, że Freyr jest bliżej w porównaniu z gwiazdami, jak i o tym, że to my w rzeczywistości poruszamy się, a nie strażnicy.

Raynil Layan wpatrywał się w monety.

— A ty twierdzisz, że te dwa drobne pieniążki poruszają się wokół pięcioroonówki?

— Jak wiesz, dzielimy grzeszny sekret. Chodzi o sprawę twojego poprzednika, który samowolnie przekazał Shay Tal informacje z waszej księgi cechowej… Z chronologii króla Dennissa dowiadujemy się, że ten rok nazwałby król rokiem 446. Jest to liczba lat po niejakim… Nadirze…

— Ja miałem dogodniejszą niż ty sposobność do odcyfrowania tej chronologii, moja łanio, i inne daty do porównań. Data Zero to rok największego zimna i ciemności według kalendarza Dennissa.

— Tak właśnie przypuszczałam. Dziś mija 446 lat od roku największej słabości Freyra. Bataliksa nigdy nie zmienia mocy swego światła. Freyr, z jakiegoś powodu, zmienia. Kiedyś sądziłam, że to, czy się rozjaśnia, czy przygasa, jest sprawą przypadku. Ale teraz uważam, że wszechświat nie jest bardziej przypadkowy niż strumień. Rzeczy mają swoje przyczyny, wszechświat jest jak maszyna, jak ten zegar gwiazdowy, który ma go naśladować. Freyr świeci coraz jaśniej, ponieważ zbliża się… nie, na odwrót… my się zbliżamy do Freyra. Ciężko uwolnić się od starych sposobów myślenia, skoro tkwią one w mowie. W nowym języku półroonówka z roonem zbliżają się do pięcioroonówki…

Bawił się wstążeczkami w brodzie. Vry nie spuszczała z niego oka, raz jeszcze rozważając swoje twierdzenie.

— Dlaczego teoria zbliżenia jest lepsza od teorii ciemno-jasno?

Klasnęła w dłonie.

— Bardzo mądre pytanie. Skoro Bataliksa nie podlega zmianom. od ciemnej do jasnej, dlaczego miałby im ulegać Freyr? Półroonówka stale zbliża się do roona, chociaż roon stale jej umyka. Sądzę zatem, że roon zbliża się do pięcioroonówki w ten sam sposób… zabierając ze sobą pół roona. Tu wracamy do zaćmień. — Ponownie puściła w koło obie drobniejsze monety. — Czy widzisz, jak każdego roku półroonówka osiąga punkt, w którym przebywający na niej obserwatorzy — ty i ja — nie zobaczą piątki, bo roon ją zasłoni? To jest zaćmienie.

— To dlaczego nie mamy zaćmienia każdego roku? Cała twoja teoria leży, jeśli jedna jej część jest błędna, tak jak musłang nie pobiegnie na trzech nogach.

Sprytny jesteś — myślała — o wiele sprytniejszy niż Dathka czy Laintal Ay… a ja lubię mądrych mężczyzn, nawet jeśli nie mają żadnych skrupułów.

— Och, istnieje ku temu przyczyna, której nie mogę odpowiednio zademonstrować. Właśnie w tym celu usiłuję zbudować ten mój model. Wkrótce ci wszystko pokażę.

Z uśmiechem ujął ponownie jej smukłą dłoń. Zadygotała na całym ciele, jak niegdyś na dnie brassimipy.

— Od jutra siedzi tu mój zegarmistrz i obrabia według twoich wskazań czyste złoto, jeśli tylko zgodzisz się być moją i pozwolisz mi ogłosić to publicznie. Chcę cię mieć przy sobie — w moim łóżku.

— Och, nie tak prędko… proszę… proszę…

Drżąca osunęła mu się w ramiona, gdy ją przygarnął do siebie. Jego dłonie wędrowały po jej ciele odkrywając smukłe kształty. Pragnie mnie — kołatało w głowie dziewczyny — pragnie mnie tak, jak Dathka nie ma odwagi mnie pragnąć. Jest dojrzalszy, o wiele inteligentniejszy. Ani w połowie taki zły, za jakiego uchodzi. Shay Tal myliła się co do niego. Myliła się co do wielu spraw. Poza tym obyczaje są dziś inne w Oldorando i skoro on mnie pragnie, to niech mnie bierze…

— Na łóżko — wydyszała rwąc na nim ubranie. — Szybko, zanim się opamiętam. Sama nie wiem, co robię… Szybko, jestem gotowa. Chodź.

— Ach, moje spodnie, uważaj… — Ale ten jej pośpiech był mu miły. Poczuła, zobaczyła, jak rośnie jego podniecenie, kiedy opadał na nią całym ciężarem. Roześmiał się, gdy jęknęła. Przywidziało jej się, że widzi ich oboje, jedno ciało, wirujące pośród gwiazd w mocy wszechpotężnej siły, bezosobowej, wiekuistej…

Dom zdrowia był całkiem nowy, nawet niezupełnie wykończony. Stał przy rogatce, rozbudowany z wieży za dawnych dni zwanej Wieżą Prasta. Tu trafiali podróżni, którzy zachorowali w drodze. Po drugiej stronie ulicy mieściła się lecznica, gdzie weterynarz przyjmował chore zwierzęta. Zarówno dom zdrowia jak i lecznica cieszyły się złą sławą — mówiono, że mają jedne instrumenty do spółki, choć różne profesje; niemniej dom zdrowia sprawnie prowadziła pierwsza kobieta w szeregach cechu aptekarzy, położna i bakalarka akademii, przez wszystkich zwana Mamą Bikinką, od kwiatów, jakimi przykazywała stroić sale pod swoim zarządem.

Do niej zawiódł niewolnik Laintala Aya. Powitała go krzepka niewiasta w średnim wieku, z obfitym biustem i o łagodnym spojrzeniu. Jedną z jej ciotek była żona Nahkriego. Laintala Aya od wielu lat łączyły z Mamą Bikinką przyjazne stosunki.

— Chcę ci pokazać dwóch chorych w izolatkach — rzekła dobie rając klucze z pęku u paska. Zrezygnowała z musłangów na rzecz fartucha — długiej pomarańczowej sukni, prawie sięgającej podłogi.

Mama Bikinka otworzyła masywne drzwi na tyłach izby zarządczyni. Przeszli do starej wieży, dalej schodami na sam szczyt. Gdzieś, z dołu dolatywały dźwięki chordonu, na którym przygrywał jakiś ozdrowieniec. Laintal Ay rozpoznał melodię: „Stój, rzeko, stój, Voralu”. O szybkim rytmie, jednak pełna smętku, jakże stosownego dla nadaremnej prośby śpiewaczej. Rzeka toczy fale i nie stanie, o nie, ani za cenę miłości, ani samego życia…

Piętra wieży podzielono na małe salki czy też cele, z okratowanymi judaszami we wszystkich drzwiach. Mama Bikinka w milczeniu odsunęła pokrywę judasza i przyzwała Laintala Aya gestem. W celi na dwóch łóżkach spoczywali dwaj mężczyźni. Obaj prawie nadzy. Leżeli wyprężeni, niemal sztywni, co nie znaczy, że choć przez chwilę nieruchomo. Bliżej drzwi mężczyzna z gęstą grzywą czarnych włosów leżał wygięty w pałąk, splótłszy dłonie nad głową. Szorował kamienną ścianę — kłykciami, z których strużki krwi spływały na” sine, żylaste ramiona. Toczył głową na sztywnym karku, przekrzywiając ją pod nienaturalnym kątem. Dostrzegła Laintala Aya w judaszu i usiłował zatrzymać na nim spojrzenie, lecz głowa latała mu na wszystkie strony w powolnych kurczach. Tętnice nabrzmiały mu na szyi niczym powrozy.

Drugi chory, pod oknem, przyciskał ręce do piersi. Na przemian to zwijał się-w kłębek to prostował jak długi, poruszając jednocześnie stopami tam i z powrotem, aż trzeszczało mu w kostkach. Niewidzącym okiem omiatał raz podłogę, raz sufit. Laintal Ay poznał w nim jeźdźca zabranego z ulicy. Obaj śmiertelnie bladzi, obaj lśniący od potu, którego ostry zapach wydobywał się z celi. Dalej zmagali się z niewidzialnymi napastnikami, gdy Laintal Ay zasuwał pokrywę judasza.

— Gorączka kości — rzekł.

W głębokim cieniu przysunął się blisko Mamy Bikinki, szukając potwierdzenia w jej twarzy. Kiwnęła tylko głową. Podążył za nią w dół schodni. Chordon nadal wygrywał rzewne tony.

Dokąd za falą biegnie Tęsknota moja Beze mnie…

— Pierwszy — powiedziała Mama Bikinka przez ramię — przybył do nas dwa dni temu, winnam była wezwać cię już wczoraj. Morzą się głodem, ledwo przełkną trochę wody. To jest jak długotrwały skurcz mięśni. Dostają od tego pomieszania zmysłów.