Выбрать главу

Łypnął na nią posępnym okiem, ale pośpiesznie, bez słowa kończył się ubierać. Obróciła głowę, zgarniając z twarzy długie włosy.

— Więc co ci jest. Dathka?

— Nic.

— Słaby z ciebie chłop.

Wciągnął buty. na pozór bardziej zajęty nimi niż dziewczyną.

— Pies z tobą tańcował, babo. Innej pożądam… nie ciebie. Wbij to sobie do głowy i zmiataj stąd.

Ze ściennej szafki wyjął pięknej roboty puginał o zakrzywionej głowni. Blask jego aż raził przy stoczonych przez robaki drzwiczkach szafki. Wsunął puginał za pas. Dziewczyna zawoJ ła, pytając, dokąd się wybiera. Nie zwróciwszy na nią uwagi trzasnął drzwiami i głośno zbiegł po schodach.

Nie zmarnował tych paru ostatnich tygodni po odejściu Laintala Aya i po wykryciu tego. co uważał za zdradę Vry. Wiele czasu poświęcił na umacnianie swojej pozycji, pozyskując stronników wśród oldorandzkiej młodzieży, dogadując się z cudzoziemcami, których gniewało ograniczenie im przywilejów miejskich, bratając się z tymi — a było takich wielu — których bicie rodzimego pieniądza zmusiło do zmiany dotychczasowego trybu życia na pracę w pocie czoła. Mistrz menniczy Raynil Layan stanowił częsty obiekt jego krytyki.

Spokojnie było wokół, gdy wszedł w boczny zaułek, wyludniony, jeśli pominąć człowieka, którego opłacił do pilnowania bramy. Na rynku ludzie kręcili się z konieczności, dokonując codziennych zakupów. Maleńki kram apteczny, zastawiony imponującymi rzędami ampułek, nie narzekał na brak ruchu w interesie. Nadal było widać kupców w przebogatych kramach i w przebogatych szatach na grzbiecie. Widać było też ludzi z tobołami na grzbiecie, opuszczających zapowietrzone miasto w obawie przed pogorszeniem sytuacji.

Dathka nic z tego nie widział. Szedł jak pociągana sznurkami marionetka, z oczami utkwionymi przed siebie. Napięcie w mieście zlało się z napięciem w jego duszy. Osiągnęło punkt, w którym nie mógł już tego wytrzymać. Zabije Raynila Layana, a jeśli trzeba, to i Vry, i skończy z tym wszystkim. Wargi mu się uniosły i wyszczerzył zęby, przepowiadając sobie w myślach ten śmiertelny cios, raz, i jeszcze, i od nowa. Ludzie uskakiwali przed nim w strachu, przekonani, że ta zastygła twarz zwiastuje atak gorączki.

Wiedział, gdzie Vry ma swój sekretny pokoik, szpiedzy informowali go na bieżąco. Gdybym tu rządził — pomyślał sobie — zamknąłbym akademię raz na zawsze. Nikt nigdy nie miał odwagi tego zrobić. Ja miałbym. Teraz jest dobra pora, pod pretekstem, że zajęcia w akademii szerzą zarazę. To będzie dla niej dotkliwy cios.

— Opamiętaj się, bracie, opamiętaj! Módl się z poborcami o zbawienie, wysłuchaj świętej prawdy wielkiego Akhy Naaba…

Otarł się o ulicznego kaznodzieję. Tych durniów też by przepędził z ulicy, gdyby to od niego zależało. Pod stajnią musłangów w Alei Juliego przystąpił do niego znany mu mężczyzna, handlarz zwierząt i najemnik.

— I Jak?

— Jest tam na górze, kapitanie.

Mężczyzna ruchem brwi wskazał okienko poddasza jednego z drewnianych budynków naprzeciwko stajni. Były to przeważnie zajazdy, domy noclegowe lub winiarnie, które służyły za niby szacowniejszy fronton tancbudom burdelom na tyłach. Dathka niedostrzegalnie kiwnął głową.

Roztrąciwszy kurtynę z paciorków, z wiszącą na niej wiązką świeżych orliczek i bikinek, wkroczył do winiarni. W ciasnej mrocznej izbie nie było klientów. Zwierzęce czaszki szczerzyły ze ścian zęby w zasuszonych uśmiechach. Właściciel z założonymi rękami stał za szynkwasem, gapiąc się na ścianę. Uprzednio wtajemniczony, pochylił tylko głowę, rozpłaszczając oba swoje podbródki na piersi — znak dla Dathki, że ma wolną drogę i wolną rękę. Dathka minął karczmarza i wspiął się po schodach. Powitał go stęchły zapach kapusty i gorszych paskudztw. Szedł przy ścianie, jednak deski podłogi mimo to trzeszczały. Złowił głosy, przystanąwszy pod ostatnimi drzwiami. Nerwowy z usposobienia Raynil Layan z pewnością nie omieszkał ich zaprzeć. Dathka zastukał w spękane drewno.

— Wiadomość dla jaśnie pana — powiedział stłumionym głosem. — Pilna, z mennicy.

Z upiornym uśmiechem stał pod drzwiami słuchając zgrzytania rygli po drugiej stronie. Gdy tylko drzwi uchyliły się na szparkę, wtargnął do środka, pchnąwszy je gwałtownie na oścież. Raynil Layan cofnął się z okrzykiem przerażenia. Zoczywszy puginał podbiegł do okna i raz jeden zawołał pomocy. Dathka ścisnął go za gardło i rzucił nim na łóżko.

— Dathka! — Vry siedziała na posłaniu goła, zasłaniając się prześcieradłem. — Wynoś się stąd, ty pomiocie szczurzej łoni!

W odpowiedzi Dathka zatrzasnął kopniakiem drzwi za sobą, nie obejrzawszy się nawet. Podszedł do Raynila Layana, który pojękując dźwigał się na nogi.

— Przyszedłeś mnie zabić, widzę to i czuję — powiedział mistrz mennicza, osłaniając się wyciągniętą, drżącą ręką. — Okaż miłosierdzie, nie jestem ci wrogiem. Mogę być sprzymierzeńcem.

— Zabiję cię równie miłosiernie, jak ty zabiłeś starego mistrza Datnila. Raynil Layan wstał powolutku, osłaniając nagość, nie spuszczając oczu z przeciwnika.

— Ja tego nie zrobiłem. Nie sam jeden. Aoz Roon skazał go na śmierć. W majestacie prawa, rzecz jasna, które zostało naruszone. Zabicie mnie jest bezprawiem. Powiedz mu. Vry. Słuchaj, Dathka… Mistrz Datnil zdradził tajemnice cechowe, pokazał Shay Tal tajemną księgę cechu. Nie całą. Nie to, co najgorsze. Powinieneś to poznać.

Dathka zawahał się.

— Tamten świat umarł, a z nim całe to szambo cechowe. Do mamunów z przeszłością. Jest martwa, jak ty za chwilę.

Vry natychmiast wyczuła jego wahanie. Odzyskała zimną krew.

— Posłuchaj, Dathka, daj mi wyjaśnić sytuację. Możemy ci pomóc, oboje. W tej księdze cechowej są sprawy, jakich mistrz Datnil nie śmiał zdradzić samej Shay Tal. Wydarzyły się dawno temu, ale przeszłość jest wciąż z nami. choćbyśmy pragnęli inaczej.

— Gdyby tak było, tobyś mnie nie odtrąciła. Ja już od tak dawna cię pożądam.

Raynil Layan owinął się szlafrokiem i nieco ochłonąwszy, rzekł:

— Ze mną masz na pieńku, nie z Vry. W różnych księgach cechowych istnieją wzmianki o przeszłości Embruddocku. Świadczą o tym, że miasto należało ongiś do fagorów. Być może fagory je zbudowały — nie wiem, bo w zapisie są luki. Na pewno było ich własnością, razem z cechami i ludźmi.

Dathka stał i przyglądał im się. My wszyscy jesteśmy niewolnikami — to jedyne, co powiedział sobie w duchu, wiedząc, że mówi głupstwa.

— Jeśli Embruddock należał do fagorów, to kto je wybił? Kto odebrał im miasto? Król Denniss?

— Denniss panował przed tymi wszystkimi wydarzeniami. Tajemna księga podaje niewiele, historię notuje tylko na marginesie. Przypuszczamy, że fagory po prostu wyniosły się z własnej woli.

— Nie zostały pokonane? Odpowiedziała mu Vry.

— Wiesz, jak mało znamy te bestie. Może pozmieniały się ich oktawy śródpowietrzne, i wszystkie odeszły. Ale musiało ich tu być moc. Gdybyś choć rzucił okiem na malowidło Wutry w starej świątyni, wiedziałbyś o tym. Wutra jest podobizną jakiegoś fagorzego króla.

Dathka przyłożył wierzch dłoni do czoła.

— Wutra fagorem? Niemożliwe. Tego już za wiele. Cholerna wiedza. potrafi z białego zrobić czarne. Wszystkie te brednie rodzą się w akademii. Skończyłbym z nią. Gdybym miał władzę, skończyłbym z akademią.

— Jeśli chcesz władzy, ja stanę po twojej stronie — rzekł Raynil Layan.

— Nie chcę ciebie po mojej stronie.

— No tak, oczywiście… — Gestem zawodu szarpał oba końce brody. — Bo widzisz, musimy rozwiązać pewną zagadkę. Wygląda bowiem na to, że fagory wracają. Zechcą, czy nie zechcą upomnieć się o swoje dawne miasto? Ja zgaduję, że zechcą.