Выбрать главу

Słońca pożerały własną światłość. Przeraźliwy strach ogarnął Laintala Aya, zmroził mu łon. Na dziennym niebie zapaliły się gwiazdy. Laintal Ay zamknął oczy i przylgnął dojajaka, kryjąc twarz w rdzawej sierści. Opadło go dwadzieścia ślepot i z duszą na ramieniu żądał od Wutry zwycięstwa w niebiosach. Lecz Aoz Roon podniósł oczy na niebo i ze zgrozą łagodzącą jego ostre rysy, zawołał:

— Teraz umrze Hrrm-Bhhrd Ydohk!

Zdało się, że czas stanął. Z wolna jaśniejsze światło gasło za słabszym. Dzień nabrał trupiej szarości. Laintal Ay otrząsnął się z przerażenia i chwyciwszy Aoza Roona za kościste ramiona utkwił spojrzenie w tym znanym sobie, choć odmienionym obliczu.

— Coś powiedział do mnie przed chwilą?

Aoz Roon wybełkotał nieprzytomnie:

— Dojdę do siebie, znów będę sobą.

— Pytałem, coś powiedział.

— Tak… Wiesz, że ich smród, ów mleczny odór przesyca wszystko. Z ich mową jest tak samo. Wszystko odmienia. Spędziłem z Yhammem-Whrrmarem pół śródpowietrznego kanonu na rozmowach. O wielu sprawach. Sprawach niepojętych dla mej olonetojęzycznej świadomości.

— Mniejsza o to. Coś ty powiedział o Embruddocku?

— Coś, o czym Yhamm-Whrrmar wiedział, że nastąpi tak nieuchronnie, jakby to była przeszłość, nie przyszłość: że fagory zetrą Embruddock z powierzchni ziemi…

— Muszę jechać. Jedź ze mną, jeśli chcesz. Muszę wrócić i ostrzec wszystkich… Oyre… Dathkę…

Aoz Roon złapał go za ramię z nadspodziewaną siłą.

— Zaczekaj, Laintalu Ayu. Chwila, a dojdę do siebie. Miałem gorączkę kości. Straciłem przytomność. Mróz przeszył moje serce.

— Nigdy nie znajdowałeś usprawiedliwienia dla innych. Teraz szukasz usprawiedliwienia dla siebie.

Cień dawnego Aoza Roona pojawił się w twarzy starszego mężczyzny, kiedy mierzył wzrokiem Laintala Aya.

— Wyrosłeś na porządnego człowieka, spod mojej ręki, byłem twoim lordem. Posłuchaj. O tym, co teraz mówię… o tym wszystkim nigdy nie myślałem, dopiero podczas pobytu na wyspie przez pół śródpowietrznego kanonu. Pokolenia rodzą się i fruną własną drogą, po czym lądują w świecie dolnym. Tylko po to, żeby zostawić po sobie dobre wspomnienia.

— Ja będę ciebie dobrze wspominał, ale jeszcze nie umarłeś, chłopie.

— Rasa ancipitalna wie, że czas jej przeminął. Idą lepsze dni dla mężczyzn i kobiet. Słońce, kwiaty, rzeczy piękne. Kiedy ślad po nas zaginie. Dopóty zrąb Hrl-Ichor Yhar nie opustoszeje.

Laintal Ay wyrwał się klnąc i nie rozumiejąc, o czym on gada.

— Mniejsza o jutro i co tam jeszcze. Świat to dzień dzisiejszy. Ja jadę do Embruddocku.

Dosiadł ponownie jajaka i popędził go piętami. Poruszając się ospale, jak gdyby wyrwany ze snu, Aoz Roon poszedł za jego przykładem.

Szarość mętniała, jakby zachodziła w niej fermentacja. Po godzinie Freyr był w połowie zeżarty i cisza aż kłuła w uszy. Dwaj jeźdźcy mijali zastygłe w pomroce grupki. W dalszej drodze zauważyli zbliżającego się pieszo mężczyznę. Biegł wolno, lecz miarowo, pracując nogami i rękami. Przystanął na szczycie wzniesienia i wlepił w nich oczy, w każdej chwili gotów do ucieczki. Laintal Ay położył prawicę na rękojeści miecza. Nawet w tej szarówce nie można było się pomylić co do tej korpulentnej postaci, grzywy włosów i widlastej brody sowicie upstrzonej siwizną. Laintal Ay zawołał go po imieniu i spiął wierzchowca.

Raynil Layan potrzebował dłuższej chwili na przekonanie się o tożsamości Laintala Aya, jeszcze dłuższej, żeby rozpoznać kościstego Aoza Roona z martwym spojrzeniem. Wielkim łukiem ominąwszy rogi jajaka złapał Laintala Aya lepką dłonią za nadgarstek.

— Jeszcze jeden krok, a dołączę do moich przodków. Wy dwaj przeszliście gorączkę kości i żyjecie. Ja mogę nie mieć tyle szczęścia. Mówią, że wysiłek fizyczny wszystko pogarsza… wysiłek z kobietą albo przy czymś innym. — Złapał się za zdyszaną pierś. — Oldorando przeżarła zaraza. Nie uciekłem w porę, taki ze mnie dureń. To właśnie głoszą te okropne znaki na niebie. Grzeszyłem… chociaż bynajmniej nie aż tak, jak ty, Aozie Roonie. Ci nabożni pielgrzymi mówili prawdę. Przyzywają mnie mamiki.

Siadł na ziemi sapiąc i ściskając głowę z rozpaczy. Łokieć wsparł na sakwie.

— Mów, co słychać w mieście — niecierpliwie rzekł Laintal Ay.

— Nie pytaj o nic, daj mi spokój… Daj mi umrzeć.

Laintal Ay zsunął się z siodła i kopnął lorda mennicy w tyłek.

— Co w mieście… poza zarazą? — Raynil Layan podniósł zaczerwienioną twarz.

— Wojna domowa. Jakby nie dość było plagi moru, twój szanowny przyjaciel, drugi lord Zachodniego Stepu, próbuje zająć miejsce Aoza Roona. Boleję nad naturą ludzką. — Zanurzywszy garść w mieszku zawieszonym u pasa, wydobył kilka błyszczących monet, świeżo wybitych roonów z własnej mennicy. — Pozwól, że odkupię twojego jajaka, Laintalu Ayu. Chyba nie jest ci potrzebny o godzinę drogi od domu. A mnie jest…

— Opowiedz mi więcej, zgniłku. Co z Dathką, nie żyje?

— Kto wie? Pewnie i nie żyje do tej pory… Wyjechałem zeszłej nocy.

— A fagorze komponenty przed nami! Jak je przeszedłeś — opłacając drogę?

Raynil Layan machnął jedną ręką, drugą chowając swoje pieniądze.

— Mnóstwo ich pomiędzy nami a miastem. Miałem przewodnika Madisa, który je wymijał. Kto może wiedzieć, co knują te śmierdziele. — Jakby coś sobie nagle przypomniawszy, dodał: — Wiedz, że wyjechałem nie ze względu na siebie, rzecz jasna, ale dla dobra tych, których miałem obowiązek chronić. Inni z mej grupy zostali w tyle. Ograbiono nas z mustangów, ledwo wczoraj wyjechaliśmy z miasta, więc nasz pochód…

Warcząc jak dziki zwierz Laintal Ay złapał go za klapy i postawił na nogi.

— Inni? Inni? Kto jest z tobą? Kogoś zostawił i dał nogę, ty dęty pęcherzu? Zostawiłeś Vry?

Raynil Layan skrzywił się.

— Puść mnie. Ona woli swoją astronomię. Przykre, ale prawdziwe. Została w mieście. Bądź mi wdzięczny, Laintalu Ayu, ja uratowałem twoich przyjaciół, a właściwie rodzinę twoją i Aoza Roona. Więc oddaj w moje ręce swego okropnego jajaka…

— Później się z tobą porachuję.

Pyrgnąwszy Raynilem Layanem wskoczył na grzbiet wierzchowca. Ostro popędzając pokonał wzniesienie i nawołując ruszył ku następnemu. W synklinie pod szczytem znalazł ukrytych troje ludzi z małym chłopcem. Madiski przewodnik leżał z twarzą wciśniętą w stok, wciąż strwożony stygmatami nieba. Dol, kurczowo tuląca Rastila Roona, i Oyre były przy nim. Chłopiec płakał. Obie kobiety z przerażeniem wlepiały oczy w Laintala Aya, który zsiadł z wierzchowca i zbliżał się do nich. Poznały go dopiero, gdy przygarnął je do siebie, wołając po imieniu.