Pora roku musiała być bliska wiosennego zrównania dnia z nocą, a pora dnia bliska południa — z dwóch powodów: Bataliksa szybowała prosto nad ich głowami, Freyr niżej od niej dopiero wschodził. Kilkakroć jaśniejszy Freyr zalewał światłem ośnieżone wzgórza. Bledsza Bataliksa zawsze była szybszą strażniczką i niebawem miała zachodzić, kiedy Freyr będzie stawał w zenicie.
Jakże piękny był widok pary strażników! Cykliczny układ ich tańca na niebie stanął Juliemu w pamięci jak żywy, otwierając mu serce i nozdrza. Wsparty na misternej włóczni, którą zabił wiją, całym ciałem chłonął światłość dnia. Usilk jednak powstrzymał dłonią Skorawa i marudził u wylotu jaskini, niepewnie wyglądając na świat.
— Czy nie lepiej byłoby zostać w tych jaskiniach? Jak mamy żyć tam na zewnątrz? — zawołał do Juliego.
Nie odrywając wzroku od horyzontu Juli wyczuł, że Iskadora stanęła w połowie drogi pomiędzy nim a dwójką maruderów. Nie oglądając się, odpowiedział Usilkowi:
— Pamiętasz bajarzy z Vakku i historyjkę o robakach z orzechów dekarzy? Robaki uważały zgniły orzech za cały swój świat, toteż po rozłupaniu skorupy umierały z osłupienia. Zamierzasz zostać robakiem, Usilk?
Na to Usilk nie znalazł odpowiedzi. Znalazła ją Iskadora. Podeszła z tyłu i wzięła Juliego pod rękę. Uśmiechnął się i radość rozpierała mu piersi, ale głodnym wzrokiem wciąż przebywał w dali. Widział, że przebyte przez nich góry stanowią osłonę od północy. Karłowate, nie wyższe od człowieka drzewa rosły w odstępach, i pionowo, co oznaczało, że lodowaty wiatr zachodni nie docierał tutaj z Barier. Juli zachował dawne swoje umiejętności, nabyte od Alechawa. Tutejsze wzgórza z pewnością obfitują w zwierzynę i będą mogli żyć zdrowo pod niebem, jak przykazują bogowie. Dusza w nim rosła, wypełniając go, aż musiał rozłożyć szeroko ramiona.
— Zamieszkamy w tym bezpiecznym zakątku — rzekł Juli. — Pozostaniemy we czworo razem na dobre i na złe.
Z ośnieżonego jaru na stoku wzgórza biła smużka dymu, wsiąkając w wieczorne niebo.
— Tam żyją ludzie! Zmusimy ich, żeby nas przyjęli. Tam będzie nasz dom. Będziemy nimi rządzić i nauczymy ich naszych obyczajów. Odtąd żyjemy wedle naszych własnych praw, nie praw innych ludzi.
Prostując się w ramionach ruszył w dół pochyłości, przez ubogi zagajnik; za mm pierwsza podążyła Iskadora dumnym krokiem, a za Iskadorą pozostali.
Niektóre zamierzenia Juliego ziściły się. inne nie. Po licznych próbach sił zostali przyjęci do maleńkiej osady, pod opiekuńczym skrzydłem góry. Mieszkańcy żyli na żałośnie prymitywnym poziomie; przewyższający ich wiedzą i odwagą Juli i jego przyjaciele potrafili narzucić tej społeczności swoją wolę, swoje rządy i swoje prawa.
Wszelako nie zasymilowali się nigdy do końca, bowiem twarze mieli odmienne i olonet ich miał akcent odmienny niż w miejscowym dialekcie. Niebawem spostrzegli, że zasobna osada żyje w nieustannej trwodze przed napaściami ze strony większej, niezbyt odległej osady znad brzegów zamarzniętego jeziora. W rzeczy samej przeżyli niejedną taką napaść w kolejnych latach, ponosząc wielkie straty w dobytku i ludziach.
Wszelako życie, a zwłaszcza życie wśród obcych, nauczyło Juliego i Usilka przebiegłości, i pod ich kierunkiem wzniesiono srogie umocnienia przeciwko napastnikom z Dorzin, jak zwano większą osadę. A wszystkie młode kobiety pod kierunkiem Iskadory sporządziły łuki i wprawiały się w strzelaniu. Opanowały tę sztukę po mistrzowsku. Podczas najbliższego oblężenia wielu napastników padło z piersią przeszytą strzałami i był to ostatni najazd ze strony południowych sąsiadów.
Wszelako doskwierał osadzie surowy klimat i lawiny schodzące z gór. I zamiecie bez końca. Tylko w przedsionkach jaskiń można było hodować trochę zmarniałych roślin i nieliczne wynędzniałe zwierzęta na mleko i mięso, toteż szeregi ludzi nie wzrastały i zawsze nękał ich głód oraz choroby, które potrafili przypisywać jedynie złośliwości bogów (o Akhce zakazał Juli wspominać).
Wszelako Juli pojął piękną Iskadorę za żonę i kochał ją, co dzień znajdując pociechę w widoku jej szerokiej, śmiałej twarzy. Urodził im się syn, którego na cześć starego kapłana zaprzyjaźnionego z Julim w Pannowalu nazwali Si i który szczęśliwie wyrósł na dzikusa, uniknąwszy zasadzek i niebezpieczeństw pierwszych lat życia. Usilk i Skoraw również się pożenili, Usilk z drobną, śniadą kobietą imieniem Isilka, dziwnie podobnym do jego własnego imienia; Isilka mimo niewielkiego wzrostu rącza była jak jeleń, rozumna i łagodna. Skoraw wziął sobie dziewczynę imieniem Fitty, kapryśną pannę, która śpiewała ślicznie, uczyniła piekło z jego życia i wydała na świat dziewczynkę, która zmarła po roku.
Wszelako Juli i Usilk nigdy nie żyli w zgodzie. Mimo że wspólnie stawiali czoło wspólnym zagrożeniom, przy innych okazjach Usilk czynił wstręty Juliemu i mieszał mu szyki, i oszukiwał go na prawo i lewo. Jak powiedział stary kapłan — niektórzy ludzie nigdy nie wybaczają.
Wszelako zdziesiątkowani epidemią dorzińczycy wybaczyli, przysyłając poselstwo. Zasłyszawszy o sławie Juliego prosili, żeby zajął miejsce ich zmarłego przywódcy. Co też Juli uczynił i mając powyżej uszu podchodów Usilka zamieszkał wraz z Iskadorą i dzieckiem nad zamarzniętym jeziorem, gdzie zwierzyny było w bród i gdzie rządził i wymierzał sprawiedliwość.
Wszelako i tu, w Dorzin, prawie nieznana była sztuka, która łagodzi monotonię twardego życia. Wprawdzie ludzie tańczyli w dni świąteczne, ale prócz kastanietów i dzwonków nie mieli żadnych instrumentów muzycznych. I nie znali tam żadnej religii, poza nieustannym strachem przed złymi duchami i stoicką pokorą wobec wrogiego zimna, chorób i śmierci. Toteż Juli został w końcu prawdziwym kapłanem i usiłował rozbudzić w ludziach życie duchowe. Większość odrzucała jego nauki, bo chociaż go przyjęli, był obcy, a oni byli zbyt zgorzkniali, żeby uczyć się nowych rzeczy. Ale nauczył ich kochać niebo ze wszystkimi nieba kaprysami.
Wszelako wielka była moc życia w nim i w Iskadorze, i w Si, i nigdy nie pogrzebał nadziei, że nadejdą lepsze dni. Zachował objawioną mu we wnętrzu gór wizję i wiarę, że istnieje zapewne życie przyjemniejsze, bezpieczniejsze, mniej zależne od przypadków i żywiołów, inne niż ich własne.
Wszelako z upływem lat i on, i piękna Iskadorą starzeli się i coraz bardziej odczuwali zimno.
Wszelako kochali miejsce nad jeziorem, gdzie żyli, i ku pamięci innego życia i innych nadziei nazwali je Oldorando.
Tu kończy się historia Juliego, syna Alechawa i Onesy. Historia ich potomków i tego, co im przypadło, to dużo dłuższa opowieść. Nie wiedzieli, że Freyr zbliża się ku zimnej planecie: bowiem prawda kryły niejasne, odrzucone przez Juliego wersety i po upływie określonego czasu niebo lodu stać się miało niebem ognia. Za pięćdziesiąt zaledwie helikońskich lat od urodzin ich syna prawdziwa wiosna zagościć miała na surowym świecie, jaki znali Juli i piękna Iskadorą.
Nowy świat sposobił się już do narodzin.
EMBRUDDOCK
I rzekła Shay Taclass="underline"
Wam się zdaje, że żyjemy pośrodku wszechświata. A ja powiadam, że żyjemy pośrodku podwórza. Upadliśmy tak nisko, że niżej już nie można. To wam powiadam. W przeszłości, w zamierzchłej przeszłości zdarzyła się jakaś katastrofa. Katastrofa tak ostateczna, że teraz nikt wam już nie powie, ani co to było, ani jak do niej doszło. Wiemy tylko, że potem nastały długotrwałe ciemności i zimno.
Staracie się żyć jak najlepiej. Dobrze, bardzo dobrze, żyjcie dobrze, kochajcie się, bądźcie dobrzy. Ale nie łudźcie się, że katastrofa nie ma z wami nic wspólnego. Wprawdzie zdarzyła się dawno temu, ale zatruwa każdy dzień naszego życia. Postarza nas, niszczy, zżera nas, odbiera nam nasze dzieci. Nie tylko utrzymuje nas w niewiedzy, ale w niewiedzy nas rozkochuje. Jesteśmy zarażeni niewiedzą.