Выбрать главу

Pokręciwszy głowami Nahkri i Klils zbliżyli je do siebie.

— Nie rozumiem, czemu Loila Bry się tak wygłupia — powiedział Klils. — Pamiętasz, co mówił ojciec?

— Nie.

— Mówił, że Loila Bry tylko udaje, że kocha stryja Juliego. Mówił, że ona go nigdy nie kochała.

— Aha, przypominam sobie. To dlaczego dalej udaje po jego śmierci? To nie ma sensu.

— Coś tam wymyśliła chytrego w tej swojej mądrej głowie. Kiwa i nas. — Nahkri podszedł do otwartej klapy. Na doie pracowały kobiety. Kopniakiem zamknął klapę i obrócił się do młodszego brata.

— Nieważne, co wyprawia Loila Bry. Nikt nic rozumie, co robią baby. Ważne jest to, że stryj Juli nie żyje i teraz ty i ja będziemy rządzić Embruddockiem.

Klils wyglądał na wystraszonego.

— A Loilanun? Laintal Ay… co z nim?

— To jeszcze dzieciak.

— Już niedługo. Za dwie kwadry skończy siedem lat i obędzie łowcą.

— To szmat czasu. W tym nasza szansa. Jesteśmy mocni… ja przynajmniej. Ludzie przystaną na nas. Nie chcą, żeby rządził nimi dzieciak, i skrycie gardzą jego dziadkiem, który życie przeleżał w barłogu z tą wariatką. Musimy wymyślić, co im powiedzieć, co obiecać. Czasy się zmieniają.

— No właśnie, Nahkri. Powiedz im, że czasy się zmieniają.

— Potrzebujemy poparcia cechmistrzów. Pójdę teraz, pogadam z nimi… ty lepiej się nie wychylaj, bo przypadkiem wiem, że rada uważa cię za głupiego rozrabiakę. Później skaptujemy kilku czołowych łowców, jak Aoz Roon i paru innych, i po sprawie.

— Co z Laintalem Ayem?

Nahkri przyłożył bratu.

— Przestań powtarzać w kółko to samo. Pozbędziemy się go, gdyby przeszkadzał.

Tegoż wieczoru, po zejściu z nieba strażniczki, kiedy Freyr chylił się ku monochromatycznemu wieczorowi, Nahkri zwołał zgromadzenie. Łowcy powrócili z wyprawy, traperzy ściągnęli do domów. Kazał zamknąć bramy. Stanął na cokole Wielkiej Wieży, przed zbierającym się na placu tłumem. Dla dodania sobie powagi na futro ze skór jelenia zarzucił burkę z czerwono-żółtego sukna. Był średniego wzrostu, nogi miał grube, twarz brzydką, wielkie uszy. W charakterystyczny sposób wysuwał dolną szczękę, przybierając groźną, dętą minę.

Przemówił do tłumu z namaszczeniem, wychwalając wielkie zalety starego triumwiratu Walia Eina, swojego ojca Dresyla i stryja Juliego. Oni trzej połączyli męstwo z mądrością. Teraz plemię jest zjednoczone; męstwo i mądrość są cechami powszechnymi. On, Nahkri, będzie podtrzymywał tradycję, ale w nowym duchu nowej epoki. Będzie rządzić razem z bratem i z radą, i zawsze będzie dawał ucha temu, co każdy człowiek ma do powiedzenia. Przypomniał im wszystkim, że najazdy fagorów stanowią nieustanne zagrożenie i że handlarze soli z Quzint opowiadają o wojnach religijnych w Pannowalu. Oldorando musi pozostać zjednoczone i dalej rosnąć w siłę. Potrzebne są dalsze wysiłki. Każdy musi więcej pracować. Kobiety muszą pracować więcej. Przerwał mu głos kobiecy:

— Złaź z tego cokołu i sam weź się do jakiejś roboty. Nahkri zbaraniał. Gapił się na tłum, zapomniawszy języka w gębie.

Z tłumu odezwała się Loilanun. Ze wzrokiem wbitym w ziemię stał przy niej Laintal Ay. Loilanun dygotała ze strachu i złości.

— Nie masz prawa stać tam na górze, ani ty, ani twój braciszek pijanica! Ja jestem krwią z krwi Juliego, jestem jego córką. Tu stoi znany wszystkim mój syn Laintal Ay, który za dwie kwadry będzie dorosłym mężczyzną. Mam tyle samo rozumu i wiedzy co mężczyzna — po moich rodzicach. Zachowaj triumwirat zgodnie z wolą twojego ojca Dresyla, którego wszyscy szanowali. Żądam dla siebie udziału w triumwiracie — my kobiety też powinnyśmy mieć głos, mnie też leży na sercu dobro naszej wspólnej rodziny. Wstawcie się za mną wszyscy, dopilnujcie; żeby nie pozbawiono mnie moich praw. Potem, kiedy Laintal Ay będzie pełnoletni, niech rządzi zamiast mnie. Wychowam go jak należy.

Spuściwszy głowę Laintal Ay rozglądał się wstydliwie po ludziach, czując ogień na policzkach. Złowił pełne współczucia spojrzenie Oyre, która pomachała mu ukradkiem. Wiele kobiet i mężczyzn zaczęło gardłować za Loilanun, lecz Nahkri przekrzyczał wszystkich. Odzyskał już pewność siebie.

— Kobieta nie będzie nikim rządziła, dopóki ja mam tu coś do powiedzenia. Słyszał to kto? Loilanun, ty chyba zgłupiałaś do reszty, jak twoja matka, że ci coś takiego przyszło do głowy. Wszyscy wiemy, jakie spotkało cię nieszczęście, wiemy, jak zginął twój mężczyzna, i współczujemy ci, ale pleciesz bzdury.

Oczy zebranych jak na komendę obróciły się ku wymizerowanej i pokraśniałej twarzy Loilanun. Hardo nie spuściła wzroku.

— Czasy się zmieniają, Nahkri — powiedziała. — Głowy są równie potrzebne, jak pięści. Szczerze mówiąc, wielu z nas nie ufa tobie i temu twojemu durnemu bratu.

Liczne głosy poparły Loilanun, lecz jeden z łowców. Faralin Ferd, huknął gburowato:

— Mną ona nie będzie rządzić, nie będę słuchał baby. Wolę już znosić tych dwóch nicponiów.

Życzliwe śmiechy skwitowały jego słowa i Nahkri był górą. Przecisnąwszy się przez rozwiwatowany tłum, Loilanun umknęła popłakać sobie gdzieś na osobności. Laintal Ay szedł za nią jak na ścięcie. Żal mu było ubóstwianej matki, ale sam przyznawał w szlejach, że tylko kobieta niespełna rozumu może wpaść na pomysł rządzenia w Oldorando. Nikt nigdy o czymś takim nie słyszał, jak powiedział wuj Nahkri.

Kiedy przystanął na skraju tłumu, podeszła do niego kobieta imieniem Shay Tal i dotknęła jego rękawa. Ta młoda przyjaciółka matki miała delikatną cerę i bystre, jastrzębie oczy. Znał ową dziwną i życzliwą kobietę, gdyż czasami zachodziła ona do jego babki, roznosząc chleb.

— Pójdę z tobą pocieszyć twoją matkę, jeśli nie masz nic przeciwko temu — rzekła Shay Tal. — Wiem, że wprawiła cię w zakłopotanie. ale ludzie często wprawiają nas w zakłopotanie, kiedy mówią ze szczerego serca. Podziwiam twoją matkę, tak jak podziwiałam twoich mądrych dziadków.

— Tak, ona jest dzielna. A mimo to ludzie się śmiali. Shay Tal spojrzała na niego badawczo.

— Mimo to ludzie się śmiali, tak. Ale wielu z tych prześmiewców zarazem ją podziwia. Oni się boją. Większość ludzi zawsze się czegoś boi. Nie zapominaj o tym. Musimy jakoś zmienić w nich ducha.

Laintal Ay kroczył przy niej z lekkim nagle sercem, roześmiany, zapatrzony w poważne oblicze swojej towarzyszki.

Los był łaskawy dla Nahkriego i Klilsa. Tej nocy dął z południa potężny wicher, niezmordowanie gwiżdżąc wśród wież niczym sam Świstek Czasu. Nazajutrz rybacy zameldowali o ławicach ryb w rzece. Kobiety wybrały się z koszami i naznosiły srebrzystych żywych wrzecion. Ich niespodziewane bogactwo uznano za dobry znak. Mnóstwo ryb zasolono, a i tak zostało dosyć na wieczorną ucztę, podczas której pito jęczmienne wino za nowe rządy Nahkriego i Klilsa.

Jednakże Klils za grosz nie miał rozsądku, a Nahkri mądrości. Co gorsza, obaj niewiele mieli serca dla swoich współplemieńców. Obaj w niczym nie przodowali na łowach. Często kłócili się ze sobą, gdy trzeba było coś postanowić. A ponieważ podświadomie zdawali sobie sprawę ze swoich wad, pili nad miarę, przez co kłócili się jeszcze bardziej. Ale szczęście ich nie opuszczało. Pogoda stale się poprawiała, co jakiś czas trafiali na większe stado jeleni, nie wybuchła też żadna zaraza. Napaści fagorów ustały, chociaż bywało, że widywano je nie dalej niż parę mil od miasta. W Oldorando zagościła nuda obfitości.