Выбрать главу

Panowanie braci nie wszystkim się podobało. Nie podobało się niektórym łowcom, nie podobało się kobietom i nie podobało się Laintalowi Ayowi.

Wśród łowców zawiązała się grupa młodzików, którą Nahkri usiłował rozbić wszelkimi sposobami. Przewodził jej Aoz Roon, już w kwiecie wieku męskiego. Wielki i potężny, o szczerej twarzy, na swoich dwóch nogach potrafił biec tak szybko, jak knur na czterech. Wyróżniał się sylwetką; postać w futrze z czarnego niedźwiedzia widać było z daleka.

Z owym niedźwiedziem zmagał się i zabił go w pojedynkę. Dumny z wyczynu, przydźwigał ze wzgórz zwierzę na własnych plecach i cisnął przed pełnymi podziwu przyjaciółmi na podłogę wieży, którą z nimi dzielił. Po bełtelowej libacji wezwał mistrza Datnila, by ściągnął skórę.

Poniekąd wyróżnił się już Aoz Roon osiadając w owej wieży. Ród swój wywodził od wuja Walia Eina, który był lordem Brassimip Brassimipami zwano zarówno tereny, jak i rosnące tam rośliny o podstawowym znaczeniu dla miejscowej gospodarki, bowiem karmiono nimi lochy dające mleko na bełtel. Lecz Aoz Roon stwierdził, że rodzina go tyranizuje, wcześnie zbuntował się i w oddalonej wieży znalazł kąt dla siebie i dobranego grona rówieśników: wesołka Elina Tala, kochliwego Faralina Ferda, spokojnego Tantha Eina. Pili za głupotę Nahkriego i jego brata. Ich popijawy powszechnie uchodziły za niedoścignione. Także pod innymi względami Aoz Roon był niedościgniony. Słynął z odwagi w gromadzie, dla której odwaga była chlebem powszednim. Podczas plemiennych tańców potrafił wywinąć salto w powietrzu. Mocno też wierzył w jedność plemienia. I nawet nieślubna córka Oyre nie pozbawiła go uwielbienia kobiet. Wpadł w oko Shay Tal, przyjaciółce Loilanun, a i sam zapalił się do jej niezwykłej urody, ale serca nie oddał nikomu. Przewidywał, że pewnego pięknego dnia Nahkriemu i Klilsowi powinie się noga i że już się nie podniosą. Ponieważ rozumiał — czy też wydawało mu, się, że rozumie — czym jest dobro plemienia, sam pragnął rządzić i dlatego nie mógł pozwolić, aby jakakolwiek kobieta rządziła jego sercem. Z myślą o przyszłości zjednywał sobie prawdziwą przyjaźń towarzyszy, jak również wziął pod swoje skrzydła Laintala Aya, namówiwszy go na wspólną wyprawę łowiecką, gdy tylko chłopak osiągnął zwyczajowy wiek łowcy.

Tropiąc jelenia na południowy wschód od Oldorando Aoz Roon i Laintal Ay zgubili resztę drużyny. Musieli kluczyć w trudnym terenie, naszpikowanym wielkimi bębnami radżabab. Tam natknęli się na grupę dziesięciu pijanych jak bela kupców, leżących pokotem wokół ogniska z traw. Aoz Roon dwóch wyprawił na tamten świat, nie budząc reszty kompanii. Po czym z Laintalem-Ayem wyskoczyli na nich z wrzaskiem, zasłaniając twarze czaszkami zwierząt. Pozostała ósemka kupców poddała się i zabobonnej trwogi. Przez wiele lat opowiadano sobie w Oldorando tę historię jako przedni dowcip.

Wymieniona ósemka handlowała bronią, zbożem, skórami oraz wszystkim, co wpadło im w ręce. Byli Borlieńczykami, którzy tradycyjnie uchodzili za nację tchórzów, a wędrowali znad południowych mórz do Quzint na północy. Prawie wszyscy byli znam w Oldorando jako oszuści i wydrwigrosze. Aoz Roon i Laintal Ay przywiedli ich, żeby służyli jako niewolnicy, zaś ich towary porozdawali.

Na swojego niewolnika Aoz Roon zatrzymał młodzieńca imieniem Kalary, niewiele starszego od Laintala Aya. Po tym wydarzeniu Aoz Roon cieszył się jeszcze większym mirem. Wkrótce osiągnął taką pozycję, ze mógłby rzucić wyzwanie Nahknemu i Klilsowi, maskował się jednak swoim zwyczajem poprzestając na towarzystwie kamratów.

W cechach wyrobniczych narastał ferment. Głośny stał się przypadek młodzika imieniem Dathka, który usiłował wyzwolić się z cechu wyrobników metali, odmawiając długoletniego terminowania Został doprowadzony przed braci. Nie zdołali złamać jego uporu Dathka zniknął ludziom z oczu. Po dwóch dniach pewna kobieta doniosła, ze w nie używanej komórce leży w pętach, z sińcami na twarzy Wówczas Aoz Roon wybrał się do Nahknego z prośbą, ażeby pozwolono Dathce przejść do łowców. Rzekł.

— Łowcy nie mają lekkiego życia. Zwierzyny wciąż nie brakuje, ale przez kaprysy pogody w ciągu ostatnich paru lat zmieniła swoje pastwiska Musimy się dobrze za nią nabiegać, mech więc dołączy do nas, skoro takie jest pragnienie chłopaka. Czemu me? Jeśli będzie do niczego, wyrzucimy go i wrócimy do sprawy. Jest mniej więcej w wieku Laintala Aya, mogą tworzyć parę.

W półmroku, gdzie stał Nahkn, nadzorowani przez niego niewolnicy doili lochy na bełtel. W powietrzu unosił się kurz. Nahkn stał nieco pochylony, gdyż strop był niski. Jak gdyby kulił się przed żądaniem Aoza Roona.

— Dathka winien przestrzegać praw — powiedział Nahkn, urażony niepotrzebnym wspomnieniem Laintala Aya.

— Pozwól mu polować, to będzie przestrzegał praw. Zapracuje na swoje utrzymanie, nim zdąży wygoić ślady, którymi naznaczyłeś mu gębę.

Nahkn splunął.

— Nie był uczony na łowcę. To wyrobnik. Wszystkiego trzeba się uczyć.

Nahkn obawiał się, żeby nie wyszły na jaw jakieś sekrety wyrobników metali; cechy pilnie strzegły tajemnic swego kunsztu, umacniając tym samym potęgę władcy.

— Skoro nie chce pracować, niech posmakuje naszego twardego życia; zobaczymy, czy je wytrzyma — nie ustępował Aoz Roon.

— To gburowaty milczek.

— Milczenie jest zaletą na szlaku.

W końcu Nahkri wypuścił Dathkę. Jak zapowiedział Aoz Roon, Dathka chodził w parze z Laintalem Ayem. Rozkochany w łowieckim rzemiośle opanował je po mistrzowsku. I choć pozostał milczkiem, Laintal Ay traktował go jak brata. Nie było między nimi ani milimetra różnicy wzrostu i nie więcej niż rok różnicy wieku. Tylko że Laintal Ay miał twarz szeroką i wesołą, a Dathka pociągłą i spojrzenie stale utkwione w ziemi. O wyczynach tej pary na łowieckim szlaku zaczęły krążyć legendy. A ponieważ tak wiele przebywali razem, stare baby gadały, że pewnego dnia spotka ich ten sam los — jak to kiedyś przepowiadano Dresylowi i Małemu Juliemu. Historia lubi się powtarzać: losy dwóch nowych przyjaciół potoczyły się zupełnie inaczej. Oni tylko pozornie byli do siebie podobni w wiośnie swego życia.

Dathka poczynił tak wielkie postępy, że aż próżny Nahkri z dumą przyznawał się do chłopaka niczym jego opiekun i napomykał czasami. jakiego to miał nosa zwalniając młodzika z cechowego terminu. W obecności Nahkriego Dathka milczał i patrzył w ziemię, i zawsze pamiętał, kto go pobił. Niektórzy ludzie nigdy nie zapominają.

Loila Bry zmieniła się nie do poznania po śmierci ukochanego mężczyzny. I jak poprzednio nie opuszczała swej wonnej komnaty, tak teraz chętnie błądziła po dzikich polach kiełkującej zieleni wokół Oldorando, gadając sama do siebie lub podśpiewując. Wiele osób obawiało się o nią, ale nikt nie śmiał do niej przystąpić, poza Laintalem Ayem i Shay Tal.

Pewnego razu zaatakował ją niedźwiedź, wypłoszony z gór niedawnymi lawinami. Poturbowaną, wlokącą się ostatkiem sił, zwietrzyły dzikie psy, zagryzły i w połowie zeżarły. Kobiety znalazły rozwłóczone szczątki, pozbierały je i z płaczem poniosły do domu. Po czym szaloną Loilę Bry pogrzebano zgodnie z obyczajem.

Wiele kobiet ją opłakiwało, chyląc czoło przed samotnością tej zrodzonej w porze śniegów istoty, która wśród współplemieńców potrafiła żyć swoim własnym życiem. Niezdolne udźwignąć tak bezmiernej samotności kobiety, jak gdyby przeżywały ją za pośrednictwem tej wielkiej samotniczki, ku pokrzepieniu swych serc. n?

Wszyscy poważali uczoność Loily Bry. Ostatni hołd swej wiekowej ciotce przyszli złożyć Nahkri i Klils, aczkolwiek nie zawracali sobie głowy ściągnięciem na jej pogrzeb ojca Bondorlonganona. Przystanęli na uboczu tłumu żałobników, poszeptując między sobą. Shay Tal i Laintal Ay podtrzymywali na duchu Loilanun, która bez jednej łzy bez słowa patrzyła, jak spuszczano jej matkę do grząskiej ziemi. Odchodząc już po wszystkim z tego miejsca, Shay Tal usłyszała chichot Klilsa i jego skierowane do brata słowa: