— Czy mamica powiedziała coś pożytecznego? Coś poradziła? Czy mówiła coś o Laintalu Ayu?
— Mówiła o wiedzy, że musimy ją gromadzić. I szanować. Drwiła ze mnie — ciągnęła Loilanun z ustami pełnymi chleba. — Powiedziała, że wiedza jest ważniejsza niż jedzenie. Otóż ona twierdzi, że wiedza sama jest jedzeniem. Pewnie jej się poplątało, odwykła tam w dole od wszystkiego. Trudno zrozumieć, co one tam mówią…
Na widok nadzorcy przeniosły się do żaren. Shay Ta! spojrzała z ukosa na przyjaciółkę, której doły pod oczami wypełniło szare światło ze wschodniego okna.
— Wiedza nie może być jedzeniem. Choćbyśmy nie wiem ile wiedziały, nadal musiałybyśmy mleć ziarno dla ludzi.
— Matka za życia pokazała mi rysunek machiny, którą porusza wiatr. Machina mełła ziarno, a kobiety nie kiwnęły nawet palcem, tak powiedziała. Pracował za nie wiatr.
— Dla mężczyzn to bez różnicy — roześmiała się Shay Tal.
Wbrew rozsądkowi Shay Tal utwierdziła się w swoim postanowieniu, zostając najbardziej wśród kobiet nieprzejednanym wrogiem wszystkiego, co bezmyślnie przyjmowano na wiarę. Pracowała w warzelni. Tam mąkę zagniecioną z dodatkiem smalcu i soli warzono w parze nad rynnami rwącej wody z gorących podziemnych źródeł. Po ostudzeniu ciemnobrunatne chleby zabierała smukła dziewczyna imieniem Vry, rozdzielając je pomiędzy mieszkańców Oldorando. Shay Tal słynęła z mistrzowskiego wypieku chleba i jej bochenki uchodziły za smaczniejsze od innych. Obecnie uwagę Shay Tal bardziej zaprzątały tajemnice świata niż wypieku chleba. Codzienna praca już jej nie zadowalała, i widać było, że coraz bardziej ucieka od codzienności.
Gdy Loilanun zapadła na wyniszczającą chorobę, Shay Tal wzięła ją z Laintalem Ayem do swego domu, pomimo sprzeciwu ojca, i cierpliz wie doglądała przyjaciółki. Rozmawiały godzinami. Laintal Ay przysłuchiwał się od czasu do czasu i najczęściej znudzony wychodził.
Shay Tal zaczęła zarażać swoimi ideami kobiety z warzelni, zwłaszcza Vry, młodziutką i chętną. Mówiła o ludzkiej skłonności do przedkładania prawdy nad kłamstwo i światła nad ciemność. Kobiety słuchały, poszeptując z zakłopotaniem. I nie tylko kobiety słuchały. Od odzianej w czarne futro Shay Tal bił majestat odczuwany również przez mężczyzn — między innymi przez Laintal Aya. Jej dumna postawa szła w parze z dumną mową. I wygląd, i mowa pociągały Aoza Roona. Przysłuchiwał się i spierał. Budził w Shay Tal ducha kokieterii, którą reagowała na jego pewność siebie. Podobało jej się to, że poparł Dathkę przeciwko Nahkriemu, co duchowo zbliżyło ich do siebie. Ale nie godziła się na zbliżenie cielesne, bowiem co ciało lubi, to ducha gubi.
Tydzień za tygodniem potężne wichury ryczały nad wieżami Embruddocku. Głos Loilanun słabł coraz bardziej, aż pewnego popołudnia pożegnała się z życiem. Podczas choroby zdążyła przekazać Shay Tal i przesiadującym u jej łoża kobietom część wiedzy, Loily Bry. Sprawiła, że przeszłość stała się dla nich jak jawa, zaś każde jej słowo zapadało w mroczną wyobraźnię Shay Tal. Gasnąca Loilanun pomogła Shay Tal założyć tak zwaną akademię.
Akademia przeznaczona była dla kobiet, które miały w niej wspólnie walczyć o odmianę samych siebie i swego losu, które nie chciały być tylko popychadłami. Tymczasem popychadła obsiadły gromadą łoże śmierci Loilanun, tak lamentując, aż wytrącona tym z równowagi Shay Tal wyrzuciła je za drzwi.
— Możemy obserwować gwiazdy — powiedziała Vry, podnosząc swoją twarzyczkę bezdomnego dziecka. — Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jak też one wędrują po ustalonych szlakach? Chciałabym lepiej zrozumieć gwiazdy.
— Rzeczy wartościowe pogrzebane są w przeszłości — rzekła Shay Tal, nie odrywając oczu od rysów swojej zmarłej przyjaciółki. — Nasz świat zwiódł Loilanun i nas zwodzi. Czekają na nas mamice. Jakże ograniczone jest nasze życie! Musimy stworzyć lepszych ludzi, tak samo jak musimy wypiekać lepszy chleb.
Zerwała się i pchnęła wysłużoną okiennicę na oścież. Bystrym umysłem pojęła od razu, że akademia nie zyska zaufania mężczyzn Embruddocku, zwłaszcza Nahkriego i Klilsa. Poprze ją tylko żółtodziób Laintal Ay, chociaż miała nadzieję przeciągnąć na swoją stronę Aoza Roona i Elina Tala. Pojęła, że będzie musiała walczyć o swoją akademię i że walka jest konieczna, aby tchnąć we wszystko nowego ducha. Wypowie wojnę powszechnej apatii; nadszedł czas postępu.
Shay Tal działała pod wpływem natchnienia. Na pogrzebie swej nieszczęsnej przyjaciółki, stojąc z dłonią na ramieniu Laintala Aya, napotkała spojrzenie Aoza Roona. Dała się porwać słowom. Zabrzmiały gwałtownie i głośno pośród gejzerów.
— Tę kobietę życie zmusiło do niezależności. Wiedza dała jej siłę. Nie wszystkie jesteśmy niewolnicami, które można posiadać na własność. Marzy nam się coś lepszego. Oto co wam powiadam: świat się zmieni.
Gapili się na nią uradowani tak niecodziennym wybuchem.
— Warn się zdaje, że żyjemy pośrodku wszechświata. Ja powiadam, że żyjemy pośrodku podwórza. Upadliśmy tak nisko, że niżej już nie można. To wam powiadam. Jakaś katastrofa zdarzyła się w przeszłości, zamierzchłej przeszłości. Katastrofa tak doszczętna, że teraz nikt wam nie powie, ani co to było, ani jak do tego doszło. Wiemy tylko, że nastały, po niej długotrwałe ciemności i zimno. Staracie się żyć jak najlepiej. Dobrze, bardzo dobrze, żyjcie dobrze, kochajcie się, bądźcie dobrzy. Ale nie łudźcie się, że katastrofa nie ma z wami nic wspólnego. Wprawdzie zdarzyła się dawno temu, ale zatruwa każdy dzień naszego życia. Ona nas postarza, niszczy, zżera, odbiera nam nasze dzieci, jak odebrała Loilanun. Nie tylko utrzymuje nas w niewiedzy, ale w niewiedzy nas rozkochuje. Jesteśmy zarażeni niewiedzą.
Chcę zaproponować wyprawę po skarb — krucjatę, jeśli wolicie. Krucjatę, w której każdy z nas może wziąć udział. Chcę, abyście uświadomili sobie nasz upadek i nieustannie poszukiwali klucza do jego istoty. Musimy złożyć obraz tego, co zaszło i sprowadziło nas na to zimne podwórze; wówczas poprawimy naszą dolę i dopilnujemy, żeby katastrofa nie spotkała ponownie nas i naszych dzieci. Oto skarb, jaki wam ofiarowuję. Wiedza. Prawda. Boicie się jej, zgoda. Ale musicie jej szukać. Musicie ją pokochać. Musicie dążyć ku światłu!
Jako dzieci Oyre i Laintal Ay często robili wypady za obwałowania. W bezludnej okolicy spotykali kamienne słupy, stygmaty dawnych traktów, grzędy zajęte przez wielkie ptaszyska pilnujące swoich rewirów. Dzieciaki buszowały wśród pustych ruin, czerepów domostw, kręgosłupów wiekowych murów, którym mróz skruszył baszty bramne, a czas ponadgryzał resztę. Mało je to wszystko obchodziło. Dziecięcy śmiech dzwonił echem wśród tych opuszczonych szkieletów.
Dziś i w śmiechu, i w eskapadach wyczuwało się skrępowanie. Laintal Ay osiągnął wiek męski; pił rytualną krew i został pasowany na łowcę. Oyre stała się kapryśna, a jej kroki bardziej rozhuśtane.
Stracili serce do zabawy, dawne gry poszły w zapomnienie, jak ruiny, w których grasowali. Pakt niewinności między nimi wygasł ostatecznie, gdy przed jedną z wycieczek Oyre uparła się, żeby towarzyszył im niewolnik ojca, Kalary. Taki miała początek ich ostatnia wspólna wyprawa, choć żadne nie zdawało sobie wówczas z tego sprawy; bawili się w poszukiwanie skarbu, jak dawniej.
Wyszli na stertę gruzów, w której zaginął wszelki ślad po drewnie. Liście brassimip sterczały spośród szczątków pomnika dawnej fachowej murarki, obróconej w kupę gliny. Kiedyś założyli tu swój warowny zamek; jako załoga odpierali szturm za szturmem fagorzych zastępów, radośnie naśladując odgłosy wyimaginowanej bitwy.