Выбрать главу

Laintala Aya bez reszty zaprzątała panorama bardziej niepokojąca, jaka otwierała się w jego umyśle. W owej panoramie, trochę jak w chmurze, a trochę jak w orędziu Shay Tal czy może starożytnej, rytej gdzieś w skale deklaracji, on i Oyre, i ich osowiały niewolnik, i Oldorando, a nawet fagory i nieznane istoty zamieszkujące dzikie krainy — wszystko to wirowało w jakimś wielkim tyglu… tylko że dalej światło jego rozumu nie sięgało, pozostawiając go na krawędzi otchłani, groźnej i pięknej zarazem.

Stał na kupie gruzów i patrzył w dół na Oyre. Zgięta we dwoje myszkowała niżej, szukając nie wiadomo czego u stóp rumowiska.

— Czy to możliwe, że było tu kiedyś wielkie miasto? Czy jacyś ludzie odbudują je kiedyś w przyszłości? Ludzie podobni do nas, lecz opływający w bogactwa?

Nie uzyskawszy odpowiedzi przykucnął na murze i gapiąc się na plecy dziewczyny w dole zasypał ją dalszymi pytaniami.

— Co ci wszyscy ludzie jedli? Myślisz, że Shay Tal wie o takich rzeczach? Czy tutaj ukryty jest jej skarb?

Cała w futrze, pochylona, Oyre była z góry bardziej podobna do zwierzaka niż do dziewczyny. Zupełnie nie zwracając na niego uwagi, szperała w jamie między kamieniami.

— Kapłan borlieński twierdzi, że Borlien zajmowało ongiś ogromny obszar całego Oldorando, dalej niż jastrząb doleci. — Potoczył bystrym spojrzeniem po okolicy, mrocznej pod grubą warstwą chmur. — Bzdura.

Pewnie w przeciwieństwie do Oyre wiedział, że jastrzębie terytorium jest jeszcze bardziej ograniczone niż terytorium ludzi. Apel Shay Tal skierował jego uwagę ku innym ograniczeniom w życiu, nad którymi dumał teraz bezowocnie, patrząc spode łba na postać w dole. Zły podświadomie na Oyre pragnął dotrzeć do niej w jakiś sposób, znaleźć język wyrażający to, co kryje się w milczeniu.

— Chodź, zobacz, co znalazłam, Laintalu Ayu!

Zadarła ku niemu śniadą, rozradowaną twarz. Ostatnio jej rysy wypiękniały po kobiecemu. Cała złość go opuściła i zjechał po pochyłości muru do dziewczyny. Wyciągnięte z nory malutkie nagie zwierzątko rozpaczliwie wyrywało się jej z rąk, wykrzywiając z przerażenia różowy, szczurkowaty pyszczek.

Pochyleni nad tym noworodkiem świata, muskali się włosami. Laintal Ay ujął jej dłonie w swoje i palce ich splotły się na wierzgającej istocie. Podniósłszy wzrok zajrzała mu w oczy, uśmiechając się leciutko rozchylonymi wargami. Objął ją wpół.

Lecz stał przy nich niewolnik z wypisanym na twarzy ponurym zrozumieniem iskry, jaka roznieciła nowy żar w ich żyłach. Oyre odstąpiła na krok, po czym bez ceregieli wcisnęła małego gryzonia z powrotem do nory. Nachmurzone spojrzenie utkwiła w ziemi.

— Twoja ukochana Shay Tal nie wie wszystkiego. Ojciec powiedział mi w sekrecie, że jego zdaniem to skończona wariatka. Chodźmy już do domu.

Przez jakiś czas Laintal Ay mieszkał u Shay Tal. Śmierć rodziców i dziadków przecięła nić jego dzieciństwa, jednak obaj z Dathką byli już łowcami całą gębą. Wydziedziczony przez wujów, postanowił dowieść, że im dorównuje. Wyrósł i wydoroślał wcześnie, wciąż z tą samą dziecinną radością na obliczu. Miał wydatną szczękę, wyraziste rysy. Wkrótce jego siła i szybkość zaczęły zwracać powszechną uwagę. Śmiały się do niego oczy wielu dziewcząt, lecz on widział tylko córkę Aoza Roona. Mimo że cieszył się ogólną sympatią, miał w sobie coś, co trzymało ludzi na dystans. Wziął sobie do serca śmiałe słowa Shay Tal. Niektórzy mówili, że zanadto przejął się pochodzeniem od Wielkiego Juliego. Był samotny w największej kompanii. Jedynym jego przyjacielem został awansowany z brata cechowego na łowcę Dathką Den, a Dathką nawet do Laintala Aya rzadko otwierał usta. Jak ktoś słusznie zauważył: jeśli nikogo nie ma, to znaczy, że jest tylko Dathką.

Niebawem Laintal Ay zamieszkał z paroma kompanami w Wielkiej Wieży, nad izbą Nahkriego i Klilsa. Tam po wielokroć słuchał dawnych opowieści i nauczył się śpiewać stare pieśni łowieckie. Lecz najchętniej brał prowiant i śnieżne rakiety i włóczył s ę po miejscami zielonej już okolicy. W tych wyprawach nie szukał towarzystwa Oyre.

Nikt poza nim nie wyruszał wówczas w teren samopas. Łowcy polowali razem, świniarze i gęsiarze mieli stałe ścieżki w pobliżu osady, przy brassimipach też pracowano w grupach. Niebezpieczeństwo i śmierć zbyt często towarzyszyły samotnikom. Laintal Ay zyskał opinię dziwaka, jego reputacja jednak nie ucierpiała, gdyż znacznie powiększył kolekcję czaszek zwierzęcych na palisadach Oldorando.

Wyły wichury. Laintal Ay zapuszczał się daleko, nie bacząc na wrogość przyrody. Zapuszczał się w dziewicze doliny i w rumowiska prastarych miast, z dawien dawna opuszczonych przez mieszkańców, którzy zostawili swe siedziby wilkom i niepogodom.

W porze święta Zachodu Obojga Słońc zyskał sobie sławę nie lada wyczynem, bo pobiciem i pojmaniem, wespół z Aozem Roonem, borlieńskich kupców. Przemierzając w pojedynkę wzgórza na północny wschód od Oldorando, wpadł w głębokim śniegu do leja, który nagle otworzył mu się pod stopami. Na dnie leja warował kołatek, stęskniony za kolejnym posiłkiem. Kołatki do złudzenia przypominają zawalone drewniane szopy, naprędce pokryte strzechą. Jako niezwykle powolne posilają się rzadko, za to osiągają ogromne długości i niewielu mają wrogów poza człowiekiem. Ze zwiniętego na dnie swej jamy kołatka Laintal Ay dojrzał jedynie asymetrycznie rogaty łeb, rozdziawioną gębę i zębiska jak drewniane kołki. Wyrwał spomiędzy nich nogę i poturlał się na bok. W krępującym ruchy kopnym śniegu wzniósł oszczep i wepchnął drzewce głęboko pomiędzy zawiasy paszczęki. Rytmiczne wymachy łba były powolne, lecz potężne. Kołatek ponownie obalił Laintala Aya, nie mógł jednak zewrzeć pyska. Umknąwszy spod ostrych rogów Laintal Ay wskoczył na kark stworzenia, chwytając się kęp sztywnej szczeciny, które wyrastały ze spoin ośmiobocznych płyt pancerza. Wyciągnął zza pasa nóż.

Uwieszony szczeciny jedną ręką zaczął odrzynać włókniste zaczepy najbliższej płyty. Kołatek wrzasnął z wściekłości. Jemu również zawadzał śnieg i nie mógł się przeturlać tak, żeby zmiażdżyć napastnika. Laintal Ay oderwał jakoś płytę z jego karku. Była łupliwa jak drewno. Wepchnął ją zwierzakowi w gardło, po czym przystąpił do odrzynania niezgrabnej głowy. Wreszcie odpadła. Miast krwi popłynęła wodnista, biaława posoka. Ten osobnik miał dwie pary oczu — w przeciwieństwie do pośledniejszego gatunku z jedną parą. Dwoje oczu w czaszce patrzyło w przód, dwoje pozostałych, osadzonych w podobnych do rogów wyrostkach z tyłu czaszki, patrzyło wstecz. Wszystkie te ślepia potoczyły się w śnieg, skąd nie przestały nadal łypać z niedowierzaniem. Pozbawiony łba tułów w najwyższym pośpiechu zakopywał się w zaspę. Laintal Ay podążał za nim przez zwały śniegu, aż razem wynurzyli się na światło dnia.

Kołatek miał przysłowiowo twardy żywot. Jeszcze długo będzie tak wędrować i wędrować, nim rozleci się w kawałki. Laintal Ay wydał okrzyk radości. Dobywszy krzesiwa, wskoczył po raz drugi na kark stworzenia i podpalił szczecinę, która zapłonęła z gwałtownym skwierczeniem. Śmierdzący dym poszybował w niebiosa. Przypiekając zwierzakowi to jeden, to drugi bok na przemian. Laintal Ay mógł nim jako tako sterować. Bezgłowy stwór tyłem sunął do Oldorando.

Z wysokich wież zagrały rogi. Pojawiły się opary gejzerów. Zamajaczyła palisada, obwieszczona pomalowanymi jaskrawo czaszkami. Kobiety i łowcy wybiegli na powitanie. Laintal Ay pomachał im futrzaną czapką. Rozsiadłszy się na rozpalonym końcu gorejącej drewnianej gąsienicy, triumfalnie przejechał na niej rakiem uliczkami Embruddocku. Śmiechu było co niemiara. Ale musiało minąć parę dni, nim z izb położonych przy trasie jego wjazdu wywietrzał smród. Nie dopalone szczątki kołatka Laintala Aya zostały zużyte podczas obchodów Zachodu Obojga Słońc. Nawet niewolnicy świętowali to wydarzenie — jednego z nich złożono Wutrze w ofierze.