Eline Tal, Tanth Ein i Faralin Ferd pokrzykiwali na swoje kobiety, po równo obdzielając je czułościami i wymysłami. Aoz Roon człapał samotny, nie mówiąc słowa, chociaż spod swoich czarnych brwi rozglądał się, czy nie przyszła Shay Tal. Nie przyszła.
Żadna kobieta nie witała też Dathki. Z ponurą miną i marsem na czole przepychał się przez ciżbę witających, w nadziei, że wypatrzy gdzieś samotniczkę Vry, przyjaciółkę Shay Tal.
Aoz Roon w skrytości gardził Dathką za to, że żadna kobieta nie wybiegła i nie uwiesiła się jego ramienia, chociaż sam był w podobnej sytuacji. Spod owych czarnych brwi widział, że któryś z łowców chwyta dłoń Dol Sakil, córki położnej. Widział swoją własną córkę, jak podbiega i łapie za rękę Laintala Aya; przyznawał w duchu, że para to dobrana, i dopatrywał się pewnych korzyści w ich związku. Rzecz jasna, dziewczyna jest uparta niczym kozioł, zaś Laintal Ay potulny jak cielę. Da mu w kość, nim zgodzi się zostać jego żoną. Oyre pod tym względem przypominała tę diablicę Shay Tal — krnąbrna, śliczna, samowolna. Ze spuszczoną głową wkuśtykał w szerokie wrota, wciąż trzymając się za żebra. Idący w pobliżu Nahkri i Klils opędzali się od swych piszczących małżonek. Obaj rzucili mu groźne spojrzenia.
— Nie pchaj się, Aozie Roonie — powiedział Nahkri.
Roztrącił ich ramieniem, patrząc w drugą stronę.
— Miałem już topór w garści i klnę się na Wutrę, że jeszcze nim wywinę.
Wszystko skakało mu przed oczyma. Wypił duszkiem kubek bełtelu i drugi wody, lecz wciąż zbierało mu się na wymioty. Poszedł na górę do dzielonej z kompanami kwatery, zobojętniały po raz pierwszy na to, jak rozbiorą upolowaną przy jego udziale zwierzynę. W izbie runął jak długi. Nie pozwolił jednak niewolnicy rozciąć na sobie ubrania ani opatrzyć ran. Leżał trzymając się za żebra. Po godzinie wyszedł samotnie i odszukał Shay Tal.
Słońce chyliło się ku zachodowi, więc szła z okruchami chleba nad Voral nakarmić ptactwo. Rzeka była szeroka. Odmarzła w ciągu dnia, ukazując mroczną toń w obrzeżach białego lodu, po którym z gęganiem łaziły gęsi. Za młodych lat obojga rzeka zawsze stała skuta lodem od brzegu do brzegu.
— Chodzicie na dalekie wyprawy łowieckie — powiedziała Shay Tal — a ja dziś rano widziałam zwierzynę za rzeką. Chyba mustangi i dzikie konie.
Posępny i markotny Aoz Roon spojrzał krzywo i chwycił ją za rękę.
— Ty, Shay Tal, zawsze myślisz na przekór. Sądzisz, że jesteś mądrzejsza od łowców? Dlaczego nie wyszłaś na granie rogów?
— Byłam zajęta.
Uwolniła rękę i zaczęła kruszyć jęczmienne skórki cisnącym się do niej gęsiom. Aoz Roon odpędził je nogą i znowu chwycił ją za rękę.
— Dziś zabiłem fugasa. Jestem silny. Zranił mnie, ale zabiłem bydlaka. Wszyscy łowcy patrzą we mnie jak w obraz, i wszystkie panny. Lecz ja chcę ciebie, Shay Tal. Dlaczego mnie nie chcesz?
Podniosła twarz i oczy jak sztylety ku jego oczom, nie rozgniewana, ale powściągając gniew.
— Co z tego, że chcę ciebie, skoro ty złamałbyś mi rękę, gdybym ci się sprzeciwiła… a my zawsze będziemy się spierać. Nigdy nie przemówisz do mnie czule. Umiesz się śmiać i umiesz patrzyć wilkiem, ale nie umiesz prawić słodkich słówek. Ot co!
— Nie jestem z tych, co prawią słodkie słówka. Ani nie złamałbym ci twojej ślicznej raczki. Dałbym ci coś tak wspaniałego, że nie myślałabyś o niczym innym.
Nic nie odrzekła, tylko dalej karmiła gęsi. Tonąca w śniegu Bataliksa złociła luźne pasma jej włosów. W tej jakby wycyzelowanej w świetle, zastygłej scenie, sunęła jedynie czarna żyła wody. Aoz Roon stał i pożerał dziewczynę wzrokiem, w zakłopotaniu przestępując z nogi na nogę; wreszcie rzucił:
— Czym tak bardzo byłaś wcześniej zajęta?
Nie patrząc na niego odparła żywo:
— Słuchałeś moich słów w owym smutnym dniu pogrzebu Loilanun. Kierowałam je przede wszystkim do ciebie. Żyjemy sobie na tym naszym podwórku. Ja chcę zobaczyć, co się dzieje za płotem, na świecie. Chcę poznać jak najwięcej. Potrzebuję twojej pomocy, lecz ty nie jesteś stworzony do udzielania pomocy. W wolnych chwilach nauczam więc inne kobiety, bo w ten sposób sama się uczę.
— Co dobrego z tego przyjdzie? Napytasz tylko biedy.
Milczała zapatrzona w rzekę, na której kładły się resztki dziennej pozłoty.
— Powinienem położyć cię na kolanie i przylać ci w tyłek.
Stał niżej na pochyłym brzegu, podnosząc ku niej oczy. Zerknęła na niego gniewnie, ale niemal natychmiast twarz jej się odmieniła. Wybuchnęła śmiechem ukazując mu białe zęby i różowe karby podniebienia, tylko na chwilę, bo zaraz przesłoniła dłonią usta.
— Ty naprawdę nic nie rozumiesz.
Wykorzystał ten moment i chwycił ją mocno w objęcia.
— Dla ciebie znajdę słodkie stówka i nie tylko słówka. Wszystko dla twych powabów i oczu błyszczących jak toń te} rzeki. Rzuć nauki, bez których wszyscy mogą się obejść, i zostań moją kobietą.
Zakręcił się wokoło, aż frunęła w powietrze, a gęsi rozpierzchły się zgorszone, wyciągając szyje ku dalekiej linii horyzontu.
— Proszę, Aozie Roonie — rzekła stanąwszy ponownie na ziemi — rozmawiaj ze mną w normalny sposób. Moje życie ma jakby podwójną wartość, a oddać się mogę tylko raz. Wiedza dużo znaczy dla mnie — dla każdego. Nie zmuszaj mnie do wyboru pomiędzy tobą a nauką.
— Kocham cię od dawna, Shay Tal. Wiem, że oburza cię sprawa z Oyre, lecz nie powinnaś mnie odtrącać. Zostań moją kobietą już teraz, bo — ostrzegam cię — znajdę sobie inną. Krew mam gorącą. Zamieszkaj ze mną, a wywietrzeje ci z głowy ta cała akademia.
— Och, ty w kółko swoje. Jeśli mnie kochasz, postaraj się wysłuchać tego co mówię.
Zawróciła w górę skarpy, w kierunku swojej wieży. Lecz Aoz Roon ją dogonił.
— Odchodzisz, Shay Tal, teraz, kiedy zmusiłaś mnie do nagadania tych wszystkich głupstw, ty sobie tak po prostu odchodzisz?! — Potulniejąc, prawie nieśmiało dodał: — A co byś zrobiła, gdybym był tutaj panem, lordem Embruddocku? To nie jest wykluczone. Wtedy musiałabyś zostać moją kobietą.
Patrząc w oczy Shay Tal, kiedy się na niego obejrzała, zrozumiał, dlaczego jej pragnie; przez krótką chwilę zaglądał w głąb jej duszy, gdy mówiła łagodnie:
— Więc to ci się śni, Aozie Roonie. Cóż, wiedza i mądrość to sny innego rodzaju, więc każdemu z nas sądzone śnić osobno. Ja również cię kocham, ale cenię sobie własną wolność, tak jak ty swoją.
Milczał. Zrozumiała, że uznał, czy też wydaje mu się, że uznał jej uwagę za trudną do przyjęcia, lecz jego myśl podążyła inną drogą i rzekł z twardym błyskiem w oku:
— Ale Nahkriego nienawidzisz, prawda?
— On mi nie zawadza.
— Ach tak, a mnie zawadza.
Jak zwykle po powrocie z łowów ucztowano, popijając i jedząc do późna w nocy. Był zwyczajowy bełtel, świeżo uwarzony przez cech browarników, a ponadto ciemne wino z jęczmienia. Były przyśpiewki, tańczono hopaka i kurzyło się z głów coraz mocniej. U szczytu popijawy większość mężczyzn zalewała się w Wielkiej Wieży, z której roztaczał się widok na całą główną ulicę. W uprzątniętej dolnej izbie płonął ogień, śląc kłęby dymu pod krokwie w metalowych kotwach. Aoz Roon nie odzyskał humoru i uciekł od śpiewów. Laintal Ay widział jego odejście, ale był nazbyt zajęty chodzeniem za Oyre, żeby chodzić za jej ojcem. Aoz Roon wspiął się po schodach i minąwszy wszystkie kondygnacje wyszedł na płaski dach łyknąć świeżego powietrza. Głuchy na muzykę Dathka podążył za nim w mrok. Jak zwykle milczał. Wsunął dłonie pod pachy, spoglądając na niewyraźnie majaczące kształty nocy. Wysoko na niebie wisiał baldachim mętnej zielonkawej zorzy, skrzydłami niknąc w stratosferze. Aoz Roon zatoczył się w tył z głośnym rykiem. Dathka złapał go i przytrzymał, lecz starszy mężczyzna opędził się od niego.