— Co cię gryzie? Podpiłeś, co?
— Tam! — Aoz Roon wskazał w ciemną pustkę. — Już poszła, bodaj ją szlag. Baba z łbem świni. Na łon, jak ona patrzyła!
— Aha, masz majaki. Jesteś pijany.
Aoz Roon odwiódł się ze złością.
— Nie nazywaj mnie pijakiem, dzieciuchu! Widziałem ja, powiadam ci. Goła, wysoka, cienkie nogi, owłosiona od szpary po brodę, czternaście cyców… szła prosto na mnie.
Biegał po tarasie wymachując lękami. Z włazu wyszedł Klils na nieco chwiejnych nogach, z nie dojedzonym udźcem jelenim w garści.
— Wy dwaj nie macie nic do roboty tu na górze To jest Wielka Wieża. Tu przychodzą panowie Oldorando.
— Ty zasrańcu — powiedział Aoz Roon podchodząc do niego. — Upuściłeś topór.
Klils grzmotnął go z całej siły kością jelenią w szyję. Aoz Roon z łykiem chwycił Klilsa za gardło, próbując go udusić. Ale Klils kopniakiem w kostkę i serią ciosów w dołek rzucił Aoza Roona na okalający taras, miejscami wykruszony parapet. Aoz Roon rozłożył się na wznak z głową zwieszoną w powietrzu.
— Dathka! — zawołał. — Pomóż mi!
Bez słowa Dathka zaszedł Klilsa od tyłu, złapał go oburącz w kolanach i podniósł za nogi. Przerzucił je za parapet, siedem piętr nad ziemią.
— Nie, nie! — wrzasnął Klils walcząc zaciekle, kurczowo oplatając ramionami szyję Aoza Roona.
Trzej mężczyźni mocowali się w zielonkawym mroku, przy akompaniamencie śpiewów z dołu; dwaj — zamroczeni bełtelem — przeciwko gibkiemu Klilsowi. Wreszcie wzięli nad nim górę, rozerwawszy chwyt, którym trzymał się życia. Wydawszy ostatni krzyk Klils spadł jak kamień. Słyszeli, jak ciało uderza w dole o ziemię. Aoz Roon z Dathka przysiedli zziajani na parapecie.
— Sprzątnęliśmy drania — powiedział w końcu Aoz Roon. Chwycił się za obolałe zebra. — Dzięki, Dathka.
Dathka milczał. Po chwili Aoz Roon rzekł:
— Zabiją nas za to zasrańce. Nahkn nie puści tego płazem, zabiją nas. Ludzie już mnie nienawidzą. — I po kolejnej chwili ciszy wybuchnął ze złością: — To wszystko przez tego głupka Klilsa. Rzucił się na mnie. To przez niego. — Nie mogąc znieść milczenia zerwał się i krążąc po tarasie mruczał coś pod nosem. Podniósł obgryziony udziec i cisnął daleko w ciemność. Zwrócił się do nieporuszonego Dathki — Słuchaj, zejdziesz i pogadasz z Oyre. Ona zrobi, co każę. Niech ściągnie tu Nahkriego. Przyprawiłby sobie świński ryj na jedno jej skinienie — widziałem, jak zasraniec wodzi za nią ślepiami.
Dathka wzruszył ramionami i odszedł bez słowa. Oyre pracowała obecnie w domostwie Nahkriego, ku wielkiemu oburzeniu Laintala Aya; jako ładna dziewczyna, miała służbę lżejszą niż inne kobiety.
Objąwszy się za żebra, rozdygotany Aoz Roon do powrotu Dathki chodził po dachu ciskając w ciemność przekleństwa.
— Prowadzi go — rzekł krótko Dathka. — Ale to nierozważne, cokolwiek zamierzasz. Nie biorę w tym udziału.
— Zamknij się.
Dathce jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś kazał mu zamknąć gębę. Odmaszerował w najgłębszy cień, gdy z włazu zaczęły wychodzić kolejno trzy osoby. Oyre pierwsza. Za nią wyszedł Nahkri, z pełnym kubkiem w dłoni, potem Laintal Ay, który postanowił za nic nie opuszczać dziewczyny. Miał wściekłą minę i wcale nie złagodniał na widok Aoza Roona, który spiorunował chłopaka spojrzeniem.
— Ty zostań na dole, Laintalu Ayu. Po co się pchasz, gdzie nie trzeba — powiedział szorstko Aoz Roon.
— Tu jest Oyre — nie ruszając się z miejsca odparł Laintal Ay, jakby to wyjaśniało wszystko.
— On mnie pilnuje, tato — powiedziała Oyre.
Aoz Roon odsunął ją na bok i stanąwszy przed Nahkrim rzekł:
— No, Nahkri, zawsze mieliśmy ze sobą na pieńku. Stawaj do walki, jeden na jednego.
— Wynoś się z mego dachu — rozkazał Nahkri. — Zabraniam ci tu przebywać. Twoje miejsce jest na dole.
— Stawaj do walki.
— Zawsze byłeś bezczelny, Aozie Roonie, i jeszcze śmiesz pyskować po tym, jak zawaliłeś polowanie.
Nahkriemu głos ochrypł od wina i bełtelu.
— Śmiem, śmiem i jeszcze raz śmiem! — wrzasnął Aoz Roon i skoczył na Nahkriego.
Nahkri cisnął mu w twarz kubkiem. Oyre i Laintal Ay chwycili Aoza Roona za ręce, ale wyrwał im się i trzasnął Nahkriego w gębę. Nahkri upadł, przewrotem w tył podniósł się i wyciągnął zza pasa nóż. Za całe światło mieli odblask łojowego kaganka płonącego w izbie pod nimi. Zalśnił na ostrzu noża. Zielonkawe płachty na niebie nie przydawały ludzkim sprawom nic prócz kolorytu.
Aoz Roon kopnął mierząc w nóż, nie trafił i ciężko zwalił się na Nahkriego, pozbawiając go tchu. Nahkri zaczął z jękiem wymiotować i Aoz Roon musiał się odturlać od przeciwnika. Obaj wstali, dysząc.
— Przestańcie, jeden z drugim! — zawołała Oyre, ponownie uwiesiwszy się ojca.
— I po co ta awantura? — zapytał Laintal Ay. — Niepotrzebnie z nim zacząłeś, Aozie Roome Racja jest po jego stronie, chociaż to dureń.
— Ty zamknij się, jeśli chcesz mojej córki — ryknął Aoz Roon i zaatakował. Nahkri wciąż z trudem łapiący oddech, był bezbronny. Stracił nóż. Grad ciosów zmiótł go na parapet. Oyre krzyknęła. Przez moment Nahkri chwiał się przy parapecie, a potem zmiękł w kolanach. Po chwili już go nie było. Usłyszeli gruchnięcie u stóp wieży. Stanęli jak wryci, patrząc niespokojnie po sobie. Z wnętrza wieży doleciał ich pijacki śpiew:
Aoz Roon wychylił się przez krawędź parapetu.
— Zdaje się, ze koniec z tobą, lordzie Nahkri — powiedział trzeźwym głosem.
Przyciskał dłońmi zebra i dyszał ciężko. Obrócił wzrok ku trojgu świadków, na każdym z osobna zatrzymując szalone oko. Laintal Ay i Oyre w milczeniu tulili się do siebie Oyre pochlipywała. Wychynąwszy z cienia Dathka przemówił beznamiętnym głosem.
— Ani słowa o tym, Laintalu Ayu i ty, Oyre, jeśli wam życie miłe — widzieliście, jak łatwo je stracić. Ja rozpowiem, ze byłem świadkiem kłótni Nahkriego z Klilsem. Że pobili się i razem wypadli za parapet. Nie mogliśmy ich powstrzymać Zapamiętajcie moje słowa i zapamiętajcie sobie taką scenę. I ani słowa. Aoz Roon zostanie lordem Embruddocku i Oldorando.
— Zostanę i będę lepiej rządził niż ta para durni — rzekł Aoz Roon, słaniając się na nogach.
— Twoja w tym głowa — powiedział spokojnie Dathka — bo my tu obecni znamy prawdę o tym podwójnym mordzie. Pamiętaj, że nie mamy z nim nic wspólnego: to była twoja sprawka, od początku do końca. I nie zapominaj o nas.
Lata panowania Aoza Roona w Oldorando miały upływać tak samo, jak mijały za poprzednich władców; życie ma swoje prawa i władza mc tu nie zmieni. Jedynie pogoda stała się bardziej kapryśna. Ale pogoda, jak i wiele innych rzeczy, była poza zasięgiem władzy każdego lorda.